To do dziś jedna z najbardziej wpływowych kobiet w Polsce. Ktokolwiek z nią pracował dobrze wie, że nie ma z nią żartów. Twarda, zdecydowana, dysponująca ogromnym zasobem wiedzy, którą chce się dzielić. Rozmowa o karierze i rynku pracy z Alicją Kornasiewicz, aktualnie zarządzającą Morgan w naszym regionie Europy, była wiceminister skarbu i szefowa banku Pekao.
W większości medialnych wzmianek przestawia się panią formułką „jedna z najlepszych i najbardziej kontrowersyjnych polskich menadżerek”. Z pierwszym się zgodzę, wystarczy spojrzeć w CV, nie wiem, skąd drugie.
Mój syn czasem mawia: matka, ty to jesteś wkurzająca. Gdy pytam, dlaczego synu, odpowiada: bo ty walisz prawdę prosto w oczy wszystkim, a ludzie tego nie lubią. To może być jeden powód.
Jest ich więcej?
Drugim może być fakt, że ja się nie umiem układać, gdy jestem o czymś przekonana, idę w zaparte, może stąd mi przyczepiono taką opinię. Wiem, co jest moją wartością, znam swoje zadania i cele, oczywiście popełniam błędy, jeśli ktoś mi je wskaże, stać mnie na to, by raz jeszcze przemyśleć, czy miałam rację. Ale jak ktoś mnie próbuje szantażować, podchody robić, to wie pan, sto diabłów we mnie wstępuje.
Wiem, jak bardzo mentorzy są potrzebni, jak bardzo ja swego czasu potrzebowałam kogoś, kto podzieli się wiedzą.
Jak to się u pani zaczęło?
Gdy pracowałam jeszcze w Grupie UniCredit, organizowaliśmy tego rodzaju program dla całej korporacji. Pracowało w niej wówczas 160 tys. osób, ok. 100 tys. kobiet, z czego na wysokich stanowiskach 7-8 proc. Podobne dysproporcje występowały w innych organizacjach. Wtedy wytypowano ambitne, perspektywiczne osoby z różnych oddziałów firmy do mentoringu, ja byłam jedną z mentorek.
Wspomniała pani wcześniej, że na początku kariery potrzebowała pani mentora.
Tak, były takie sytuacje, gdy niejako wieszałam się na kimś, wysysając jego wiedzę, informacje, próbowałam dowiedzieć się, jak coś zrobić, czego nie robić. Ludzie mają bardzo różnorodne doświadczenia, uszczknięcie ich części tylko wzbogaca innego człowieka. To nie był ustrukturyzowany mentoring, nie jak dziś.
Partyzantka mentoringowa?
(śmiech) To, albo ówczesna innowacyjność w gromadzeniu wiedzy. Wymagało proaktywnej postawy. Taki samomentoring, wiedziałam, co i od kogo chcę uzyskać. A teraz chcę się dzielić wiedzą.
Z pracownikami się pani dzieli?
Tak, ale to inna sytuacja. Pracownik niekoniecznie odbierze pozytywnie moje uwagi, może przyjąć postawę „czepia się, a ja wiem lepiej”. Między zwierzchnikiem, a pracownikiem, nie powinno być żadnego połączenia emocjonalnego, a to bardzo istotny czynnik w mentoringu.
Więź emocjonalna?
Tak. W takich relacjach mentee i mentor wzajemnie dzielą się nie tylko wiedzą, ale i doświadczeniem życiowym. Nie da się rozwijać tylko zawodowo, bez rozwoju prywatnego. Zresztą, mam takich mentee, którzy po latach wracają, już jako wysoko postawione osoby, chcą się spotkać niezobowiązująco, pogadać, pokazać zdjęcie dziecka. Ja, obca kobieta, stałam się dla nich kimś bliskim. Taka więź jest bardzo pozytywna.
A jakby przyszedł do pani mentee z oczekiwaniem zrobienia kariery, kosztem życia rodzinnego?
To bym nie przyjęła, bo to porażka na starcie. Złe założenie sprawia, że zadanie się nie uda.
I mówi to jedna z najgorliwszych orędowniczek zwiększania obecności kobiet w dużym biznesie?
Oczywiście, jedno drugiemu nie przeczy. Jest lepiej, ale kobietom wciąż jest trudniej awansować, z miliona powodów. A gdy czytamy w mediach historie kobiet sukcesu, to dowiadujemy się, co dana osoba osiągnęła, nie jaką ścieżkę zdrowia musiała przejść, wstawać skoro świt, kłaść się późno, oprócz pracy zajmować się domem i rodziną. Z kobietami trzeba o tym rozmawiać, pomagać, pokazywać jak.
Jest pani mentorem głównie dla kobiet?
Niekoniecznie, uczyłam mentees płci obojga. Takie krzyżowanie płci w procesie mentoringowym to podwójna wartość, zwłaszcza dla kobiety. Inna kobieta, oprócz dzielenia się wiedzą, opowie, jak radziła sobie z łączeniem kariery i rodziny. Mężczyźni różnią się od kobiet w patrzeniu na świat, stąd mentor-mężczyzna, oprócz dzielenia się wiedzą, poszerza perspektywę uczestniczki. Powiedziałabym, że idealny model, to mieć jako mentora kobietę i mężczyznę, na różnych etapach kariery.
„Życie składa się głównie z porażek”. Pani słowa, z książki Fundacji Liderek Biznesu. Trochę demotywujące.
A chce Pan usłyszeć scenariusz do następnej infantylnej telenoweli o sukcesie i miłości, czy prawdę, jakie jest życie? A może prawda jest wzmacniająca? Zna Pan powiedzenie Churchill’a?
To o sukcesie? Przechodzenie od porażki do porażki, ale z entuzjazmem?
Dokładnie.
Co panią najbardziej denerwuje?
Głupota, lenistwo i kłamstwo.
Zapytam jeszcze o młodych na rynku pracy i tę niesławną roszczeniowość.
Nie lubię uogólniania. Ale owszem, staliśmy się roszczeniowi, jako społeczeństwo. Młodzi chcą zarabiać dużo, pracować mało, mieć wolne wszystkie popołudnia. Starsi są roszczeniowi w kontekście służby zdrowia, wysokości emerytur, darmowej komunikacji miejskiej.
O, nowe spojrzenie w tej debacie.
Mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju dewaluacją etosu pracy. Jako społeczeństwo zachłysnęliśmy się wszyscy wolnością wyboru zawodu. Raz, wynikającą z wolności gospodarczej, która stworzyła nowe profesje, a dwa – z wolności politycznej, bo sukces zawodowy przestał być uwarunkowany przynależnością do jednej słusznej partii. To prowadzi nas do kolejnego elementu.
Czyli?
Wzrósł dobrobyt społeczeństwa. Mamy zaspokojone podstawowe potrzeby, w sklepach niczego nie brakuje, więc człowiek nie chce tyrać 15 godzin na dobę. Woli zrobić coś innego. I teraz, społeczeństwa się bogacą, by żyć wygodniej i pracować mniej. My jesteśmy zapatrzeni na społeczeństwa zachodnie, które swój kapitał kumulowały znacznie dłużej i mogą sobie na to pozwolić. Wtedy powstaje dysonans. Zrozumiałam to dogłębnie, gdy rozmawiałam kilka lat temu z przyjacielem z Grecji.
O kryzysie?
O kryzysie. Pytałam, czemu jest taki spokojny, przecież system finansowy im się wali. A on powiedział: Alicja, mylisz dwa pojęcia, tak, jak politycy u nas. W Grecji biedny jest budżet, społeczeństwo jest bogate. Wszyscy Grecy sobie poradzą, gorzej z politykami.
Z jakimi problemami przychodzą debiutanci?
To wychodzi w indywidualnych rozmowach. Są tacy, którzy chcą po prostu mnie poznać, porozmawiać. Zwykle chcą coś zmienić. W sobie, w karierze, w organizacji, w której pracują, tylko nie wiedzą, jak to zrobić. Pamiętam dokładnie, co powiedziała jedna z moich mentee, bardzo mi się to podobało. Przyszła i oznajmiła, że jej się wszystko w głowie poplątało i ktoś musi to rozplątać. Ona sama już postawiła sobie diagnozę, potrzebowała ukierunkowania. Ogólnie to duża wartość takich programów – ci ludzie przychodzą, bo chcą coś tworzyć, nie muszą, chcą.
Mentoring nie zawsze się udaje?
Nie, i to z różnych przyczyn. Czasem mentee nie wie, po co przyszedł, choć wydaje mu się, że wie. Czasami oczekują od mentora rozwiązania problemu, nie nakierowania na rozwiązanie, czasem ułatwienia przejścia danej ścieżki, jeśli mentor jest wpływową postacią. To się nie udaje.
Kto był pani największym mentorem?
Trudno wskazać jedną osobę, bo nie istniało wtedy coś takiego jak mentoring. Ale przy każdej możliwej okazji dużo rozmawiałam i pytałam zagranicznego eksperta Ronalda Freeman’a. Nękałam go w taki czy inny sposób. Pamiętam dobrze, spotkałam się z nim w 2006 r. Mówił, że źle się dzieje w USA, że stoimy przed progiem kryzysu. Dziwiłam się, co on opowiada, rynek przecież kwitł. I po roku nastał wielki kryzys.
Od 1 marca do 17 marca trwa rekrutacja do VI edycji programu doradczo-rozwojowego Mentors4Starters, którego celem jest wsparcie osób między 25, a 35 rokiem życia w zakresie rozwoju zawodowego w wybranej branży. W programie kandydaci indywidualnie pracują z czołowymi przedstawicielami biznesu, mediów i NGO. Od 2014 roku program zgromadził niemal czterdzieścioro Mentorów i stworzył aktywną społeczność ponad 150 mentees. Profile mentorów oraz formularz aplikacyjny dostępny jest na stronie Fundacji Mentprs4Starters. Czytaj więcej