To ma być pierwszy w Polsce port lotniczy o prawdziwie światowym rozmachu: Kraków Airport ma przyjmować 12 milionów pasażerów rocznie. W najbliższych latach możliwości przyjmowania pasażerów i ładunków mają wzrosnąć o jedną trzecią. Wielkie nadzieje? Eksperci są zgodni, że dobrze uzasadnione. – Chciałbym zostać prezesem tego lotniska – mówi pół-żartem, pół-serio jeden z nich.
Gdyby spojrzeć w statystyki, krakowskie Balice wypadłyby przy Okęciu dosyć blado: to zaledwie około 7 mln pasażerów w porównaniu do 17,76 mln w Warszawie. Ale to pozory – krakowski port lotniczy ma wyjątkowo dobre perspektywy. Przyjęty w końcówce ubiegłego roku Plan Generalny Kraków Airport zakłada, że co prawda rozbudowa potrwa – prawdopodobnie do 2036 r., za to efekty będą spektakularne.
Choć to rozbudowa terminala pasażerskiego (z możliwości jednoczesnego obsłużenia 55 do 80 tys. pasażerów) przyciąga największą uwagę, kluczowym wyzwaniem ma być rozbudowa części kompleksu przeznaczonej dla samolotów – nowa druga startowa długości 2800 metrów i zwiększenie liczby miejsc postojowych dla maszyn. Do tego dojdzie wybudowany od podstaw nowy terminal cargo. Stary zostanie rozebrany na potrzeby terminalu pasażerskiego.
Kraków nastawiony na grubsze portfele
Nic za darmo, rzecz jasna. Rozbudowa lotniska ma pochłonąć miliard złotych, kwotę rozłożoną na niemal dwie dekady: bowiem niektóre prace już się zaczęły, a ostatnie mogą być prowadzone nawet jeszcze w 2036 r. Co nie znaczy, że jeśli sprawdzą się założenia pomysłodawców rozbudowy, prace nie zostaną przyspieszone.
– Nie wiemy, jak będzie wyglądać świat za kilkanaście lat – mówi nam Bogusław Kośmider, wiceprezydent Krakowa. Ale podstawą jest nadzieja, że sięgająca 12-14 milionów ludzi (w tym 5 mln cudzoziemców) rzesza turystów, jacy co roku przyjeżdżają do Krakowa, zostanie utrzymana. – Jednocześnie chcielibyśmy zwiększać ofertę dla klientów, nazwijmy to, z grubszymi portfelami: kongresową, targową, koncertową – wylicza.
Na dzisiejszy ruch turystyczny w Krakowie pracują, według wiceprezydenta, przynajmniej trzy inne lotniska poza Balicami: Katowice, Rzeszów i Warszawa. – Rzeszów to może przesada, ale Katowice mają spore znaczenie dla Krakowa, zwłaszcza ze względu na czartery: wielu krakowian jeździ do Katowic, bo tam mają sporą ofertę wakacyjnych lotów – ocenia Adrian Furgalski, ekspert Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.
Nomen omen, w piątek WizzAir ogłosił, że uruchomi z Krakowa 18 nowych połączeń lotniczych, co tylko podkreśla rosnące znaczenie tego portu.
– Problemem nie jest ekonomiczna strona przedsięwzięcia. Lotnisko jest ekonomiczne opłacalne i generuje taki cash flow, że z inwestycjami poradzi sobie niewielkim nakładem środków – mówi nam Kośmider. – Barierą będzie raczej potencjalny opór społeczny, niezadowolenie mieszkańców z gmin sąsiadujących z lotniskiem – przewiduje.
Samograj, któremu nic nie zagrozi
– To samograj. Port, któremu nic nie grozi, żaden port w regionie, nawet CPL. Centralny Port Komunikacyjny mógłby odebrać Krakowowi przesiadki, ale tam takiego ruchu nie ma – podkreśla entuzjastycznie Furgalski. – Przy turystycznym i biznesowym potencjale Krakowa, przy zmieniającej się strategii LOT, który to przewoźnik stopniowo odchodzi od koncentrowania połączeń na długich trasach wyłącznie w Warszawie, atrakcyjność Kraków Airport będzie wyłącznie rosła. To taki port, którego prezesem chętnie bym został – śmieje się ekspert.
Miasto też jest zadowolone, choć bezpośrednio w rozbudowie nie będzie partycypować: w Balicach ma niewielki procent udziałów i przedstawiciela w radzie nadzorczej. Za to odpowiada za połączenia komunikacyjne między lotniskiem a miastem i, jak zastrzega wiceprezydent Kośmider, to wystarczająco duże wyzwanie. – Dojeżdża tam szybki pociąg, jest uruchomiona komunikacja miejska, rozbudowujemy węzeł komunikacyjny – wymienia samorządowiec.
Wszystko zatem sprzyja Kraków Airport. Ekspert ZDG TOR podkreśla, że ta rozbudowa nie powinna też uderzyć ani w lotnisko w Krakowie (które opiera działalność na rozbudowie cargo), ani w Rzeszowie, gdzie zaplanowano dłuższy okres dochodzenia do rentowności, a atrakyjności przydaje mu Dolina Lotnicza, podobnie jak Lublinowi – bliskość Ukrainy.
– Dziś lotnisko, które rzeczywiście może budzić obawy, to Łódź. Ten port stara się odbić od dna i udaje się to częściowo osiągnąć dzięki czarterom – mówi Furgalski. To również lotnisko, które najboleśniej odczuje powstanie CPL. – Według analiz z 2010 r., bo nowszych nie było, w takim scenariuszu Łódź się po prostu nie utrzyma. Zaczęła już pikować, gdy powstał Modlin. Kiedyś miała 500 tys. pasażerów rocznie, dziś może połowę tego – kwituje ekspert.
Tyle że Centralny Port Lotniczy – czy Komunikacyjny – to według niego projekt polityczny i równie dobrze może zostać wyhamowany w sytuacji, gdyby doszło do zmiany rządów w Polsce. Tak czy inaczej, Kraków Airport wydaje się być inwestycją opłacalną jak rzadko.