Powiedzieć, że społeczne inicjatywny wśród krajan nie spotykają się z dużym entuzjazmem, byłoby ogromnym niedopowiedzeniem. Aby opisać solidarność społeczną Polaków, wystarczy przywołać w głowie obraz Kargula i Pawlaka z „Samych swoich” i ludową mądrość „każdy sobie rzepkę skrobie”. W tym kontekście porównywanie pomysłu PiS na wprowadzenie bykowego z modelem niemieckim, w którym podatek od bezdzietności „przecież działa”, jest mało sensowne.
Bykowe wraca do dyskursu
Z powodu obniżenia wieku emerytalnego, w ZUS pojawi się dziura. Rządzący wydawali się jej nie zauważać, aż do teraz. W wewnętrznym dokumencie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji resort przyznał, że do 2030 r. w Polsce zabraknie 4 mln pracowników na opłacanie składek.
Doniesienia dziennika zostały dość szybko skomentowane przez resort w oficjalnym komunikacie. Jak czytamy, projekt, do którego dotarł redaktor, został przygotowany przez wewnętrzny zespół roboczy i nie uzyskał akceptacji kierownictwa resortu. Szefowa ministerstwa Elżbieta Witek zapewniła, że „nie są i nie będą prowadzone żadne prace nad opodatkowaniem osób bezdzietnych”.
Mimo deklaracji ministerstwa, temat bykowego uparcie powraca. Wiele osób twierdzi, że po prostu PiS nie chce wychylać się z tym pomysłem przed wyborami. Choć koronnym argumentem osób z obozu władzy za wprowadzeniem dodatkowego podatku wydają się kwestie chrześcijańskie, część ekonomistów i dziennikarzy, zwłaszcza z prawej strony, wskazuje zasadność daniny dla bezdzietnych w kontekście solidarności społecznej.
Bo u Niemców bykowe jest
Często przywołuje się przykład Niemiec, gdzie bykowe, jak zauważają, od kilku lat sprawnie działa i ma się dobrze. Dzięki niemu do emerytalnej kasy wpływają większe pieniądze, a system jest sprawiedliwy – bo składają się na niego bezdzietni oraz w niedalekiej przyszłości będą składać dzieci tych, którzy je odchowali, płacąc niższe podatki. Ci, którzy nie mają dzieci, solidaryzują się z tymi, którzy ponieśli trud ich wychowania i wszystko jest cacy.
System może i działa w kulturze niemieckiej, jednak w Polsce historycznie brakuje nam solidaryzowania się z rodakami, co wykazują liczne badania socjologiczne. Zbierane przez ostatnie 17 lat przez CBOS deklaracje nieodmiennie wskazują, że w życiu społecznym Polacy są bardzo nieufni. Tylko 22 proc. nas uważa, że większości ludzi można ufać.
Wyjątkowo nisko plasujemy się również w rankingach europejskich. W wielu badaniach zaufania społecznego, m.in. ESS, zajmujemy jedne z ostatnich miejsc. Z zupełnie innego końca znajdują się m.in. Dania, Norwegia, Finlandia czy Szwajcaria.
Wspólne = komunistyczne i PRL-owskie
Trudno się zatem dziwić, że w Polsce bykowe spotyka się z tak dużą niechęcią społeczną. Nie chcemy łożyć się na dobro wspólne – o wiele bardziej podoba nam się pracowanie na siebie samych. W dużej mierze chodzi o nasz kontekst kulturowo-historyczny.
– Przez około 30 lat od początku okresu transformacji wszystko, co publiczne, wspólne, solidarystyczne jest uznawane za aberrację, chorą ideę i komunistyczny wymysł, to trudno się temu dziwić. Na piedestał od lat były wynoszone idee self-made man'a, myślenia wyłącznie o sobie, hasła w stylu "nikt ci w życiu nie pomoże bardziej, niż ty sam" i dziś zbieramy tego owoce – mówi INNPoland.pl Dr Piotr Ostrowski z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.
– Poczucie solidaryzmu społecznego powoduje zwiększanie zaufania, a zaufanie jest podstawowym komponentem społeczeństwa obywatelskiego. Bez niego jesteśmy zwyczajnie gorszym społeczeństwem. Nam się wydaje, że gdy raz do roku wrzucimy banknot do puszki Orkiestry Świątecznej Pomocy, to udzielamy się obywatelsko. Ale prawdziwa działalność obywatelska to działalność w ramach fundacji, stowarzyszeń, zinstytucjonalizowanych form działania jak partie polityczne, związki zawodowe. W Polsce to jest marginalne –wskazuje.
Jak zauważa, bykowe w formie proponowanej przez polityków z obozu władzy jest niesprawiedliwe, bo uderza w osoby, które nie mogą mieć dzieci, bez zaoferowania im pomocy np. w postaci in vitro. – Nie powinniśmy karać za brak dzieci tych, którzy mieć ich nie mogą – kwituje.
Rozwiązania doraźne
Brak solidarności społecznej w Polsce wytyka również dr Grzegorz Kula z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Według niego warunki do łożenia się na dobro wspólne są w Polsce zdecydowanie niesprzyjające. W końcu co to za solidarność w płaceniu składek emerytalnych, gdy jest wymuszana groźbą sankcji, zaś ci, którzy chcą i mogą tych składek nie płacić - legalnie bądź nie - natychmiast przestają?
– Rząd wybiera łatwiejsze rozwiązania - tym jest bykowe, tym samym jest 500+. To polityka, którą bardzo łatwo zrobić. Tymczasem przykładem wielu krajów europejskich można byłoby zachęcić dzieci do posiadania dzieci poprzez odpowiednie programy wsparcia, rozbudowę żłobków, przedszkoli, poprawę opieki zdrowotnej, żeby łatwiej było pójść z dzieckiem do lekarza – wylicza.
Jak zauważa, zamiast dodawania ponadprogramowej daniny dla osób bezdzietnych, o wiele lepiej byłoby uprościć cały system podatkowy. – Może lepszą opcją byłoby podnieść podatki wszystkim i w ramach podwyżki nie zmieniać wiele, a np. zwiększyć ulgi dla dzieci? Nie ulega bowiem wątpliwości, że system podatkowy powinien być tak prosty, jak to tylko możliwe. Podatki mogą być wysokie, ale niech będą jak najprostsze – podsumowuje.