Jarosław Gowin, rzucając się przed oblicze Jarosława Kaczyńskiego niczym Rejtan z rozchełstaną na piersiach koszulą, mąci jedynie wodę, a nie wywołuje sztorm. Trudno zresztą uznać, żeby Jarosław Kaczyński nie wiedział o tym, że gest Gowina jest co najwyżej symboliczny. A na dodatek jest on obu na rękę, mogą więc działać "wspólnie i w porozumieniu".
Żeby zrozumieć zamieszanie w sprawie zniesienia limitu składek ZUS, trzeba sięgnąć do polityki. W rządzie PiS znajdują się dziś Jarosław Gowin i Jadwiga Emilewicz. Pierwszy jest wicepremierem i ministrem nauki i szkolnictwa wyższego. Nie ma ono w zasadzie nic wspólnego z Ministerstwem Edukacji, gdzie przez długi czas rządziła Anna Zalewska, dokonując przewrotu w systemie szkolnym. Jadwiga Emilewicz jest z kolei szefową resortu przedsiębiorczości i technologii.
Oboje byli kiedyś w Platformie Obywatelskiej, więc dla najtwardszych członków PiS jest jasne, że nie są "swoi". Dlatego też objęli stanowiska, na których Jarosławowi Kaczyńskiemu nie zależy i o których działalności nie ma większego pojęcia. Kaczyński bez ogródek przyznaje, że na technologiach się nie zna.
– Ja nie jestem lekarzem i sam dopiero dwa dni temu dowiedziałem się, że są takie urządzenia, które pokazują, jak wygląda człowiek w środku i przyszłe pielęgniarki i pielęgniarze się po prostu na tym uczą i coś takiego tu powstaje – takie zaskakujące słowa wypowiedział na jednym z ostatnich spotkań wyborczych w Słupsku.
Oddał teki bez bólu
Na dodatek Jarosław Kaczyński nie uważa ministerstw nauki i przedsiębiorczości za ważne, dlatego bez żalu oddał je ugrupowaniu Jarosława Gowina. Warto też pamiętać o charakterze prezesa PiS – można mieć pewność, że nie ufa wicepremierowi i jego ludziom. Po prostu przyjął ich pod skrzydła, bo zapewnili mu trochę głosów w wyborach.
Gowin, który zagroził swoją dymisją, jeśli zostaną zwiększone składki ZUS dla przedsiębiorców, nie zrobił niczego wyjątkowego. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że wypowiedział te słowa w porozumieniu z Kaczyńskim. To stara i sprawdzona taktyka PiS.
Działa to tak: kiedy pojawia się kontrowersyjny pomysł, media zaczynają go trawić, a różne grupy społeczne protestują. Wtedy członkowie PiS i ministrowie zaczynają się rakiem wycofywać z pomysłu i zostaje on zamrożony. Zaś prominentni członkowie partii stroją się w piórka obrońców i mówią, że zablokowali pomysł, który mógłby być groźny na przykład dla przedsiębiorców. Oczywiście pomysł wraca, często ubrany w inne słowa albo lekko zmodyfikowany.
PiS od lat stosuje tę zagrywkę
Dokładnie tak samo było ze słynnym testem przedsiębiorcy. Kiedy ten pomysł się pojawił, jego autorstwo pozostawało nieznane. Media i firmy zaczęli protestować – nie chcieli, by urzędnicy mieli prawo decydowania o tym, kto jest, a kto nie jest przedsiębiorcą. Wtedy również członkowie rządu wyrazili oburzenie pomysłem i stwierdzili, że to się przecież nie godzi. Sam premier kilka razy zapewniał, że żadnego testu przedsiębiorcy nie będzie. No i na razie nie ma, ale wszyscy czekają na moment, gdy znowu wypłynie. Nikt rozsądny nie ma wątpliwości, że tak się stanie - może w łagodniejszej formie, może pod inną nazwą, ale test będzie, bo być musi.
Kaczyński jest też znany z konsekwencji. Kiedy coś wymyśli albo spodoba mu się jakaś idea, jest w stanie przyczaić się na wiele lat, by zrealizować ją w najbardziej dogodnym momencie. Przykłady? Pomysł na przekop Mierzei Wiślanej pojawił się za czasów pierwszego rządu PiS (2005-2007). O likwidacji gimnazjów prezes PiS pisał w swojej książce w 2011 roku! Uznał wtedy, że są częścią jakiegoś układu i że są niepotrzebne. A skoro był to pomysł Kaczyńskiego, Anna Zalewska miała carte blanche i mogła się kompletnie nie przejmować krytyką. Dostała zadanie i je wykonała.
Podobnie jest z projektem likwidacji limitu składek. Ten temat wraca jak bumerang, pojawił się już dwa lata temu. Nie jest więc nowy, a Kaczyński wydaje się do niego przywiązany.
Pomysły na test przedsiębiorcy, podwyżki składek ZUS czy likwidacja limitu to sprawy, których Kaczyński nie rozumie. Prawdopodobnie nawet nie pomyślał o tym, że podniesienie płacy minimalnej będzie oznaczało podwyżkę składek.
Trzeba też pamiętać o tym, że prezes Kaczyński nie chce i nie może sobie pozwolić na utratę koalicjantów. Warto pamiętać, że pierwszy rząd PiS upadł właśnie dlatego, że partia wyrzuciła tzw. "przystawki" i straciła większość w parlamencie. Kaczyński nie pozbędzie się więc Gowina, chyba że wyliczy, iż odbędzie się to bez żadnych strat.
O co chodzi w likwidacji limitu składek ZUS?
Obecnie roczna podstawa wymiaru składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe nie może być wyższa od kwoty odpowiadającej 30-krotności prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce na dany rok.
W praktyce oznacza to, że osoby zarabiające więcej, niż ok. 12 tys. zł brutto miesięcznie płacą składki tylko do tej sumy. Czyli ktoś, kto zarabia 13 tysięcy, płaci takie same składki, jak osoba z pensją w wys. 30 tysięcy. Powodów jest kilka, ale najważniejszy argument jest taki, że ZUS-u w przyszłości nie byłoby stać na płacenie takim osobom bardzo wysokich emerytur. Jeśli wzrosną składki, wyższe będą też ich świadczenia. W takim przypadku za kilka czy kilkanaście lat emerytury wynoszące kilkanaście albo i kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie byłyby bardziej powszechne.
Pomysł na zniesienie limitu jest argumentowany tym, że do kasy ZUS wpłynęłoby kilka miliardów rocznie więcej. Co do tego nie ma jednak pewności, bo argumentem przeciw znoszeniu limitu 30-krotności jest też wysokie obciążenie firm zatrudniających specjalistów najwyższej klasy. To działanie mogłoby też być bezsensowne, bo takie przedsiębiorstwa znalazłyby zapewne sposób na ominięcie wyższych składek.