Przeciętny polski nauczyciel angielskiego po ukończonych studiach i z szeregiem certyfikatów zarabia miesięcznie około 3600 złotych brutto, w zależności od regionu, udzielanych korepetycji oraz miejsca pracy. W tym samym czasie Polak, uczący angielskiego w Wietnamie, wyciąga na rękę dwa, trzy, a nawet cztery razy więcej. Od wielu nie wymaga się studiów, doświadczenia ani kwalifikacji. Wystarczy, by umieli dogadać się po angielsku i byli biali.
Dorobienie podczas podróży
Teresa Tokarz, prowadząca podróżniczego bloga zaczynajacodmarzen.pl,do Wietnamu trafiła podczas swoich wojaży po Azji. Z początku nawet nie brała pod uwagę, by zostać w tym kraju na dłużej i nauczać angielskiego, lecz po przybyciu do Sajgonu udało jej się załapać do programu Workaway, który oferował nocleg i wyżywienie za wolontariacką pracę - 3 godziny dziennie konwersacji z wietnamskimi studentami.
Dość szybko stwierdziła, że oprócz wolontariatu fajnie byłoby zarobić trochę grosza. Ogłosiła się zatem na Facebooku na kilku grupach zrzeszających dyrektorów wietnamskich szkół z europejskimi nauczycielami angielskiego. Ze znalezieniem pracy nie było trudno.
– Ofert o pracę w różnych szkołach, zarówno publicznych, jak i prywatnych, pojawia się na tych grupach nawet kilkanaście dziennie, a zapotrzebowanie na nauczycieli jest ogromne. Jak słyszałam wcześniej od znajomych backpackersów, że o pracę w nauczaniu angielskiego jest w Wietnamie szalenie łatwo, aż nie chciałam im wierzyć. Przekonałam się na własnej skórze i byłam bardzo zdziwiona – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl.
Kilka tygodni pracowała w szkole publicznej, zaoferowano jej również pracę w kilku szkołach prywatnych. Nikomu nie przeszkadzało, że nigdy wcześniej nie uczyła angielskiego i nie ma żadnego wykształcenia w tym kierunku. Nikt nawet nie weryfikował jej znajomości angielskiego. Chcieli ją, bo składnie posługiwała się tym językiem i była Europejką.
Marzenia o wietnamskim życiu
Bartek zamarzył o wyruszeniu do Wietnamu po zaprzyjaźnieniu się z grupą Wietnamczyków, którzy studiowali na tej samej uczelni w Zielonej Górze. – Przez jakiś czas umawiałem się najpierw z jedną, później z drugą dziewczyną z tego towarzystwa i choć z obu tych związków nic nie wyszło, to ja już przepadłem - zakochałem się w wietnamskiej kulturze i ludziach – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl.
Postanowił wyruszyć do Wietnamu od razu po studiach i podjąć pracę lub płatny staż w zawodzie – jako inżynier produkcji. Niestety dość szybko zderzył się ze ścianą, bo aby znaleźć legalną pracę musiał mieć minimum trzy lata doświadczenia. Z jego miesiącem praktyk nie miał czego w Wietnamie szukać - chyba że pracy jako nauczyciel angielskiego.
– Trafiłem w internecie na artykuł, w którym opowiadano o nauczaniu angielskiego w Wietnamie. Pomyślałem, że to fajna opcja - będę podróżował po kraju i dorywczo uczył angielskiego, finansując swoje podróże. Aplikowałem do kilku firm w Cho Chi Minh i pierwszą pracę znalazłem w dwa tygodnie – wspomina.
Nikt nie sprawdzał, w jakim stopniu i na jakim poziomie Bartek umie mówić po angielsku. Raz przeprowadził lekcję pokazową z uczniami. Z góry założono, że jego angielski jest lepszy niż wykwalifikowanych nauczycieli z Wietnamu - co zresztą wcale nie odbiegało od prawdy.
– Wietnamczycy bardzo słabo mówią po angielsku. W mojej firmie jest dziewczyna, która skończyła czteroletnie studia nauki tego języka, ale nie potrafi wydusić z siebie słowa po angielsku. Myślę, że dobry polski licealista potrafiłby lepiej dogadać się po angielsku, niż wielu wietnamskich nauczycieli – ocenia.
Wystarczy, że jesteś biały i mówisz po angielsku
Jak zauważa Hanna Sobczuk z bloga podróżniczego plecakiiwalizka.com, aby uczyć angielskiego w Wietnamie i zarabiać kokosy, wystarczy być białym, mówić po angielsku i uśmiechać się. Jak wspomina na swojej stronie, podczas jej rocznego pobytu w Wietnamie zdarzało się, że podchodzono do niej na ulicy i proponowano pracę w swojej szkole angielskiego. Nie liczyły się kwalifikacje i doświadczenia - ważne, że była biała.
Skąd w Wietnamczykach takie parcie, wręcz desperacja na naukę angielskiego? Jak zauważa portal vice.com, Wietnam jest obecnie jedną z najszybciej rozwijających się gospodarek na świecie. Nowe, międzynarodowe biznesy, które pączkują na wietnamskich ulicach niczym drożdże, zmuszają ich do nauki języka, dzięki któremu komunikacja z zagranicznymi kontrahentami staje się możliwa. Bez znajomości angielskiego w zawodowym świecie coraz bardziej ani rusz.
Przy takim popycie na odpowiedź podaży nie trzeba było długo czekać - nowe szkoły nauczające angielskiego wyrastają w Wietnamie jak grzyby po deszczu. Najchętniej zatrudniani są biali ludzie z zagranicy, zwłaszcza ci, dla których angielski jest językiem ojczystym. gdyż nadają prestiżu nowo otwartej placówce. Nie ma znaczenia, czy biały człowiek jest z angielskiego ortograficzną nogą czy ma doświadczenie w nauczaniu i odpowiednie kwalifikacje.
– Boli mnie, kiedy ktoś, bez mojego doświadczenia, wykształcenia czy podejścia dostaje nawet dziesięć razy więcej pieniędzy, jedynie przez to, że ma inny kolor skóry. Często są to ludzie bez perspektyw w swoich krajach, którzy korzystają z wszechobecnej w Wietnamie ksenofilii – skarży się w rozmowie z portalem Huy, jeden z tamtejszych nauczycieli.
– Zdarzyło mi się usłyszeć jakiś nieprzychylny komentarz ze strony wietnamskiego nauczyciela lub brak zaangażowania w pracę ze mną, ale nie było to nic na tyle poważnego, aby robić z tego awanturę – przyznaje Bartek. – Myślę jednak, że niektórzy obcokrajowcy mieszkający w Wietnamie na pewno spotkali się z jakimś nieprzyjemnym komentarzem – domyśla się.
Biały nauczyciel żyje jak krezus
Zarobki europejskiego nauczyciela w Wietnamie są bajeczne nawet w oczach Polaka. Jak opowiadają nasi rozmówcy, na prowincji polski nauczyciel angielskiego może wyciągnąć od 12 dolarów amerykańskich za godzinę zajęć, płatne do ręki po dniu pracy. W większych miastach stawka jest odpowiednio wyższa - 17 dolarów za lekcję, a nawet 20-22 w stolicy Wietnamu, Hanoi.
Pracując w szkołach publicznych w ciągu dnia, dorabiając w prywatnych placówkach wieczorami, nauczyciel angielskiego z Europy jest w stanie zarobić nawet 50 mln wietnamskich dongów, czyli około 9 tys. polskich złotych. Koszty utrzymania na dość wysokim poziomie sięgają około 6 mln dongów (przy wynajmie małego mieszkania i codziennego jedzenia na mieście), lecz Wietnamczycy często prowadzą prostsze, o wiele tańsze życie - średnia pensja w ich kraju wynosi około 3,5 mln dongów (niecałe 600 złotych).
Wietnamscy nauczyciele w porównaniu z europejskimi zarabiają grosze. Według badań Narodowego Zgromadzenia Ustawodawczego Wietnamskiej Partii Komunistycznej z 2017 roku, większość lokalnych belfrów otrzymuje około 3,5 mln dongów. Ci z najbardziej pokaźnym doświadczeniem, pracujący powyżej 25 lat w zawodzie, zarabiają średnio 4,7 mln dongów.
Sam poziom nauczania w Wietnamie pozostawia również wiele do życzenia, zwłaszcza na prowincji. Jak przyznał Nguyen Dinh Anh, były minister edukacji w Wietnamie, jedynie 20 proc. nauczycieli z terenów wiejskich zapewnia uczniom naukę dobrej jakości.
– Wietnamscy nauczyciele nie są w stanie dobrze nauczyć języka lokalnych dzieci – stwierdza Bartek. – Wynika to nie tylko z ich słabej znajomości języka, ale również z samej kultury. Wietnamczycy są nieśmiali, wstydzą się rozmawiać po angielsku, by nie popełnić błędu – zauważa.
Nauka języka angielskiego sprawia im również trudności ze względu na jego ogromną odmienność konstrukcyjną. Jak tłumaczy uczący się wietnamskiego Bartek, język lokalsów opiera się na tonach. – Wietnamczycy, zamiast skupiać się na nauce słownictwa czy gramatyki, ogromną uwagę przykładają do tonów, które w angielskim nie mają żadnego znaczenia – wskazuje.
Przyłapany wylatuje
Oczywiście w przypadku zdecydowanej większości zagranicznych nauczycieli ich praca w Wietnamie odbywa się nielegalnie. Oficjalnie obcokrajowiec może pracować jedynie na wizie biznesowej, jednak kosztuje ona kilka tysięcy złotych, zaś wiele szkół pozwolenia na pracę zwyczajnie nie wymaga.
– Dużo osób, które pracują w Wietnamie to typowi backpackersi, którzy są w podróży, chcą dorobić i uczą w szkole przez dwa tygodnie czy trzy miesiące, tak jak ja. Nikt nas o papiery nie pytał i nikt w żaden sposób tego nie kontrolował – zauważa Teresa
Na wizie turystycznej pracuje również Bartek. Jak twierdzi, nie opłaca mu się wyrabiać wizy biznesowej, ponieważ nie jest pewien, jak długo w Wietnamie pozostanie. Zauważa jednak, że choć do tej pory praca w szarej strefie miała się wszędzie znakomicie, dziś w niektórych miejscowościach stała się ryzykiem - podejście policji do zagranicznych nauczycieli zmieniło się i od niedawna na niektóre szkoły organizowane są „naloty”.
– Podobno szkoły w dużych miastach płacą łapówki, dlatego nie mają problemów z nielegalnym nauczycielami. Jednak jak już takiego delikwenta złapią, wtedy nie ma zmiłuj się - zostaje eksmitowany, trafia na czarną listę i nie może już nigdy wrócić do Wietnamu. To dość dotkliwe dla kogoś, kto ma tu życie, rodzinę, przyjaciół – zauważa Bartek. On sam w Wietnamie zapoznał dziewczynę.
W Wietnamie można zacząć od zera
Sama praca również do najlżejszych nie należy. Klasy w szkołach publicznych są duże - mogą liczyć nawet 70 osób - a uczniowie bywają głośni i nieposłuszni. Bartek, uczący wyłącznie w instytucjach prywatnych z uwagi na lepsze warunki pracy, wietnamskie dzieci bez ogródek nazwał mniej wychowanymi od polskich.
– Wiele rzeczy, które byłyby nie do przyjęcia w Polsce, w Wietnamie są standardem. Dzieci bezwstydnie dłubią w nosie, wkładają ręce do spodni, nie dbają o higienę. Odzywają się niepytane, swawolnie biegają po klasie - nie ma tej „polskiej dyscypliny”, do której jestem przyzwyczajony – śmieje się mężczyzna.
Jak przyznaje, czerpie z nauki pewną satysfakcję, lecz wiele jest dni, gdy ma już dość i marzy o powrocie do Polski. – Czasem jedna klasa, a nawet jeden uczeń potrafią mi zepsuć humor na resztę dnia – mówi.
Teresa, której nauczanie wietnamskich dzieci w państwowej placówce ogromnie przypadło do gustu, zwraca uwagę, że również dla niej na dłuższą metę byłoby to dla niej męczące.
– Choć moi uczniowie byli przekochani - przytulali się, przybijali piątki, przynosili mi kwiatki i rysunki po lekcjach - to jednocześnie trudno nad nimi zapanować. Wietnamskie dzieci są bardzo, bardzo głośne, wesołe i ogólnie roztrzepane. Potrafią wpaść w trans i hałasować, krzyczeć, biegać po klasie – zauważa.
Mimo to całe doświadczenie wspomina jako fajną przygodę, która poszerza horyzonty, zwłaszcza osobom niemającym zawodowego kontaktu z edukacją. Z kolei Bartek, choć momentami sfrustrowany pracą i wietnamskim podejściem do życia, w swojej „wietnamskiej przygodzie” najbardziej ceni niesamowitą wolność, jaką daje ten kraj.
– W Wietnamie możesz być kim chcesz, każdy może rozpocząć tutaj nowe życie. Nie ważne, kim się było u siebie w kraju - w Wietnamie można zacząć od zera – kwituje.