Korzystając z faktu, że podczas wręczenia Oskarów pół globu ma oczy zwrócone na zdobywców statuetek, część osób wyróżnionych przez Amerykańską Akademię Filmową w swoich przemowach porusza ważne społecznie tematy. Nie inaczej postąpił Joaquin Phoenix, zdobywca Oskara za najlepszą kreację pierwszoplanową w filmie „Joker”. Aktor swoje kilka minut na scenie poświęcił między innymi tematowi krów. Dlaczego? Spieszymy z wyjaśnieniem.
Mowa oskarowa o krowach
Minionej nocy Joaquin Phoenix, zamiast dziękować ekipie filmowej za pomoc w zdobyciu złotej statuetki, zdecydował się poświęcić swoją przemowę prawom zwierząt i niesprawiedliwej dominacji człowieka nad naturą. Mężczyzna od wczesnego dzieciństwa jest weganinem - nie je mięsa ani produktów pochodzenia zwierzęcego.
– Myślę, że bardzo oderwaliśmy się od świata przyrody. Wielu z nas jest winnych egocentrycznemu przekonaniu, że jesteśmy centrum wszechświata. Wchodzimy w środowisko naturalne i plądrujemy jego zasoby. Czujemy, że mamy prawo sztucznie zapładniać krowy i wykradać ich dzieci, chociaż krzyków cierpienia krowich matek nie można pomylić z niczym innym. Potem zabieramy im mleko przeznaczone dla ich cieląt i wlewamy je sobie do kawy czy płatków śniadaniowych – mówił w swojej przemowie.
Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wygląda przemysł mleczarski. Ten z kolei ma na sumieniu tyle samo cierpienia, jeśli nie więcej, co przemysł mięsny. Wbrew powszechnym przekonaniom, dodatkowo pompowanym przez sprytne reklamy i marketingowców, przy produkcji mleka krowy wraz ze swoimi młodymi wcale nie skubią trawy na zielonych łąkach. Rzeczywistość jest dużo bardziej okrutna i to o niej mówił zdobywca Oskara.
Mroczne oblicze przemysłu mleczarskiego
W dzisiejszych czasach idylliczny obrazek pasących się na wiejskich pastwiskach szczęśliwych krów praktycznie nie istnieje. Krowy, które od czasu do czasu widzimy zza okna samochodu podróżując po Polsce, to najczęściej trzymane do celów rozpłodowych osobniki płci męskiej, krowy mięsne lub „podrostki” przed pierwszym ocieleniem. Krowy, z których mleka pochodzi cały przemysłowy, dostępny w sklepach nabiał, żyją w zupełnie innych warunkach.
Jak czytamy w książkach „Dziękuję za świńskie oczy. Jak krzywdzimy zwierzęta”, „Władcy jedzenia. Jak przemysł spożywczy niszczy planetę” czy „Zjadanie zwierząt”, znane dziś krowy mleczne to skutek wieloletniej precyzyjnej hodowli i majstrowania przy genach. Przez lata przemysł mleczarski konsekwentnie wybierał ze stada te okazy, które dawały najwięcej mleka i to ich geny były dalej rozprowadzane.
Krowa jest ssakiem, co oznacza, że daje mleko tylko wtedy, kiedy ma młode. W związku z tym, aby krowa była jak najdłużej w cyklu „produkcyjnym”, jest sztucznie - i prawie nieustannie - zapładniana nasieniem byka. Rodzi po 9 miesiącach ciąży, w trakcie których już zaczyna produkować mleko. Dwa, trzy miesiące po porodzie, gdy zwierze dojdzie do siebie, proces zapłodnienia jest powtarzany.
Do czasu. Krowa mleczna trafia na stół rzeźniczy po 6-7 latach życia, czyli w momencie, gdy jej ciało już jest tak bardzo wyeksploatowane przez przemysł i nieustanne ciąże, że zaczyna być mniej „efektywna”. Martwe zwierzęta przerabiane są nie na mięso dla ludzi - przez nieustanne przebywanie w oborze zwierzęta te są bardzo wychudzone – tylko na pełną białka mączkę i paszę dla zwierząt.
Zabierane matkom cielaki
Można pomyśleć, że skoro krowa jest nieustannie w ciąży, to przynajmniej jest otoczona przez gromadkę wesołych cielaków. Jednak i tu czeka nas rozczarowanie. Boksy, w których umieszczane są stojące krowy, są pojedyncze, czyli za ciasne dla dorosłego zwierzęcia i jego potomstwa.
Cielaki są zatem w ciągu kilku dni lub godzin po porodzie odbierane swoim matkom. Osobniki płci męskiej w większości wędrują na nasze stoły jako cielęcina (w przemyśle nic się nie może zmarnować, bo to generuje koszty), a osobniki żeńskie dorastają, by podzielić los swoich matek.
Chwile oddzielenia krowich matek i ich dzieci są zwykle szalenie traumatyczne, co można zaobserwować na dostępnych w internecie filmach. Krowy często „krzyczą” za swoimi dziećmi i to o tym krzyku cierpienia mówił Joaquin Phoenix.
Jednak biznes to biznes, a ten jest warty sporo. Szacuje się, że sektor mleczarski w Polsce w 2017 roku był wart 25 miliardów złotych, jak pisał „Forbes”. Gro tego rynku stanowi siedem olbrzymich producentów, którzy w swoich rękach trzymają połowę całego przemysłu. Drobni rolnicy i regionalne mleczarnie są coraz częściej wykupowani przez dużych graczy.
Mleko i produkty z niego pochodzące to również nasz towar eksportowy. Polska jest czwartym producentem produktów mlecznych w UE z 8-proc. udziałem. Hodowla przemysłowa, mająca na celu zmaksymalizowanie produkcji mleka, rośnie wraz ze spożyciem produktów mlecznych. Od 2005 roku dzisiejszy statystyczny Polak wypija o ponad 50 litrów mleka więcej. W 2017 roku było to łącznie 223 litry, wliczając w to przetwory z wyjątkiem masła, jak podaje portal topagrar.pl.