Koronawirusowy kryzys oprócz recesji gospodarczej, inflacji i upadłości wielu firm, niesie za sobą również szanse - przekonuje część ekonomistów, sugerując, że jeśli dobrze wykorzystamy sytuację, to możemy nawet zrobić z Polski drugą Japonię. Zamiast martwić się negatywnymi stronami pandemii, warto brać pod uwagę liczne szanse, które rozciągają się przed naszym krajem w związku z nadchodzącym kryzysem. Tylko czy na pewno?
W kontekście szans dla Polski w dobie koronawirusowego kryzysu...
Tych szans jest mniej, niż by się wydawało. To koniec końców jest recesja i kryzys gospodarczy. Powtarzam to wszystkim, ale nie słuchają, tylko chcą szukać tego, na czym Polska mogłaby zarobić, zyskać.
Zwłaszcza firmy i media. Usilnie chcą przekonać wszystkich wokół i siebie, że ta katastrofa gospodarcza ma jednak jakiś pozytywny aspekt. Na razie za wcześnie na takie oceny.
Brzmi pan jak czarny charakter z filmu, który staje na przeszkodzie optymistycznemu zakończeniu.
Powiedziałbym, że bardziej jak realista. Oczywiście nie przeczę, że każdy kryzys jest jakąś szansą - trzeba tylko odkryć, co tą szansą jest, by zmaksymalizować korzyści, które mogą się pojawić.
Tę szansę wykorzystały firmy kurierskie, które podczas kryzysu w okresie samego lockdownu miały o kilkanaście procent wyższe obroty, czy sklepy budowlane i zapewniające materiały do wykończenia wnętrz, czy nawet - choć w mniejszym stopniu - sklepy spożywcze.
Jednak, choć te branże świetnie zarobiły podczas lockdownu, to znaczna część sektora usługowego miała zerowy obrót.
Ale na te firmy nie patrzymy tak chętnie, tylko szukamy przedsiębiorstw odnoszących sukcesy lub odradzających się z popiołów feniksów?
Trochę tak. Niemniej te pozytywne historie przyciągają uwagę potencjalnych inwestorów, co można określić jako „szansę dla Polski”. Istnieje grupa większych przedsiębiorstw, które patrzą na to, co może się wydarzyć w polskiej gospodarce w perspektywie kilku najbliższych lat w naszym kraju w kontekście łańcuchów dostaw i inwestowania pieniędzy.
Mimo epidemii koronawirusa Polska wciąż jest atrakcyjna pod kątem inwestycji?
Według fDi Inteligence, czyli analitycznego ramienia „Financial Times”, w 2019 roku Polska była trzecim krajem w Europie z największą wartością bezpośrednich inwestycji greenfieldowych realizowanych w Europie. Ich wartość oszacowano na poziomie 22 mld dolarów, a wynik ten ustępował tylko Rosji i Wielkiej Brytanii. W ciągu pierwszych czterech miesięcy 2020 r. mieliśmy o 15 proc. więcej projektów inwestycyjnych niż w 2019 r., choć inwestycje na całym świecie spadły.
W momencie kryzysu, gdy wielu inwestorów będzie decydować się na delokalizację części inwestycji z kontynentu azjatyckiego, to Polska, jako kraj trochę mniejszy, zarówno jeżeli chodzi o liczbę ludności, jak i wielkość gospodarki, staje się interesującym miejscem.
W pewnym stopniu na tym skorzystamy. Natomiast skorzysta też Europa i inne kraje, które również mają produkcyjny charakter gospodarki i relatywnie niskie koszty pracy.
Czyli naszymi szansami będziemy musieli podzielić się zresztą Europy?
Nie tylko Europy. Turcja czy Meksyk również są odpowiednio blisko, a jednocześnie mają wystarczająco niskie koszty pracy, żeby być konkurencyjnymi. Na delokalizacji z Chin ogromnie skorzystają również Indie, które wygrywają na małej odległości w dostarczaniu metali rzadkich z Państwa Środka.
My w tej grupie krajów też się znajdujemy. Gdy koncerny francuskie czy niemieckie będą podejmowały decyzje o przeniesieniu części procesu produkcyjnego do Europy, to możliwe, że poddostawcy czy dostawcy części usług będą sytuowani w Europie Środkowo-Wschodniej, czyli w Polsce, Słowacji, Czechach czy na Węgrzech.
Niemcy prawdopodobnie w pierwszej kolejności będą przenosić produkcję do własnego kraju - Polska jest dla nich dopiero drugim wyborem.
Mam jednak wrażenie, że Chińczycy nie ustąpią tak łatwo z pola walki i nie dadzą wyprowadzić od siebie produkcji.
Z pewnością będą robić wszystko, byleby to się nie wydarzyło. Walczyć będą na różne sposoby, na przykład przyznając zagranicznym firmom pomoc publiczną, której my nie możemy zaoferować, bo jest niezgodna z prawem unijnym.
A jeśli firmy, zamiast przenosić produkcję, zdecydują się po prostu na większą automatyzację i robotyzację, zamiast korzystać z części producentów chińskich?
Istnieje taki scenariusz, jednak w tym wypadku barierą jest dostęp do metali rzadkich. Chiny mają ich pod dostatkiem, co sprawia, że są bardzo konkurencyjne. Kwestią jest zatem nie tylko przeniesienie fabryki z jednego regionu świata do drugiego i uzyskanie trochę krótszego czasu dostawy, ale również dostępność półproduktów, tzw. raw materials, które są niezbędne w procesie produkcji. My i nasz region nie jesteśmy tak bogaci w te zasoby.
Przegrywamy z Chinami również w kontekście przeniesienia produkcji leków?
Tu jest trochę inna sytuacja. Z racji ryzyka zerwania dostaw przez zmiany klimatu, ewentualną wojnę czy kolejną pandemię, liderzy europejscy optują za tym, aby część produkcji medykamentów i produktów używanych w procesie leczenia była w Europie. Pandemia koronawirusa pokazała nam, jak bardzo to ważne. Polska ma tu potencjał w badaniach klinicznych, który może być wykorzystany.
To samo może tyczyć się jakichś innych segmentów gospodarki, które uznamy za strategiczne, np. motoryzacji czy branży spożywczej, ale są to decyzje o charakterze politycznym. Nasza instytucja przygląda się tym dyskusjom na szczeblu krajowym i europejskim, by w niedalekiej przyszłości przedstawić taką listę segmentów ważnych dla naszego kraju i także całej Unii.
Listę realistyczną, lecz niekoniecznie optymistyczną?
Przesadny optymizm źle służy dobrej realizacji inwestycji.
Nie wszyscy tak uważają. Niektórzy polscy ekonomiści kreślą naszemu krajowi optymistyczne scenariusze, np. że kryzys pozwoli nam zrobić z Polski drugą Japonię.
Choć optymizm powinien cechować pracowników sektora publicznego, uważam, że to akurat zbyt optymistyczne perspektywy. Nie przejdziemy tego kryzysu suchą stopą, ponieważ będziemy mieć w Polsce recesję, więc, chcąc nie chcąc, wartość produkcji w naszym kraju się zmniejszy. Będzie to jednak najpewniej najpłytsza recesja w Unii – dlatego niemieckie media już dziś piszą, że Polska jest „kryzysoodporna”.
Nie zapominajmy również, że jesteśmy uzależnieni od naszych partnerów gospodarczych, Niemiec i Francji. Pomimo dużych i silnych interwencji pomocy publicznej w tych krajach, ich sytuacja nie jest kolorowa. Poziom dekoniunktury i spadku PKB w drugim kwartale bieżącego roku będzie dramatyczny i bardzo trudno będzie tym gospodarkom wyjść na prostą.
Ich sytuacja gospodarcza ma duży wpływ na naszą?
To nasi główni partnerzy handlowi. Nawet jeśli konsumpcja wewnętrzna w Polsce wróci na poziom sprzed pandemii, to bardzo ważne jest to, co się będzie działo u partnerów, do których eksportujemy produkty.
Czyli lepiej pozbawić się resztek nadziei na jakiekolwiek szanse wynikające z kryzysu...
Ależ skąd, jakieś szanse z pewnością istnieją. Widać to chociażby po zwiększonym zainteresowaniu Europy polskim przemysłem stoczniowym, czy inwestowaniem w Polsce ogółem. Jednak o tym, czy Polska będzie drugą Japonią, zdecyduje nie sam kryzys, ale to, co się będzie działo z nami podczas wychodzenia z recesji, czyli na ile inwestycje publiczne realizowane w naszym kraju pozwolą nam rzeczywiście szybciej się rozwijać, na ile mechanizmy, takie jak estoński CIT, zwiększą stopę inwestycji.
Jeżeli nam się uda dobre odbicie gospodarcze, to wiele krajów będzie chciało być drugą Polską. Cieszmy się tym, że wygląda na to, że przy trwającym właśnie największym kryzysie gospodarczym od 90 lat, będziemy relatywnie najmniej dotknięci jego skutkami.