Rząd dopłaci z kasy państwa do stanowisk pracy zdalnej. Takie założenie pojawiło się w projekcie ustawy o aktywności zawodowej. By dostać wsparcie finansowe trzeba spełnić jeden warunek.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dofinansowanie do stanowiska pracy zdalnej z kasy państwa. Jest projekt ustawy o aktywności zawodowej
Rząd chce zapobiec wyludnianiu miejsc zagrożonych marginalizacją
Projekt zakłada też polepszenie sytuacji gospodarczej i społecznej takich regionów
Firmy będą mogły uzyskać pieniądze na utworzenie stanowiska pracy zdalnej – wynika z projektu ustawy o aktywności zawodowej. Jak podaje "Rzeczpospolita", jest jednak warunek: miejsce zamieszkania i wykonywania obowiązków zawodowych przez zatrudnionego musi być na terenie zagrożonym marginalizacją.
Pieniądze na nowe miejsca pracy będą rozdawane zarówno lokalnym przedsiębiorcom, jak i zewnętrznym, którzy będą oferowali możliwość pracy zdalnej osobom z małych i średnich miejscowości oddalonych od ich siedziby.
Rząd tłumaczy, że celem ustawy jest m.in. przeciwdziałanie wyludnianiu takich miejsc i polepszenie ich sytuacji gospodarczej i społecznej.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Koniec rynku pracownika?
Jak pisaliśmy wcześniej w INNPoland.pl, nad Wisłę nieuchronnie nadciąga koniec rynku pracownika, mimo że w statystykach jeszcze tego nie widać, wpływy do ZUS rosną i to pracownicy często wciąż dyktują warunki.
Krzysztof Inglot, ekspert rynku pracy i prezes Personnel Service powiedział nam, że przy obecnej kondycji gospodarki i poziomie bezrobocia, nie ma oznak, by do końca tego roku na rynku pracy doszło do przetasowań.
Jak podkreśla, to, na co trzeba być gotowym, to ewentualne zmiany wywołane małymi kryzysami, jak brakiem dostępu do gazu czy wstrzymaniem produkcji lub jej obniżaniem w związku ze spadkiem popytu.
– W takich okolicznościach powrót do rynku pracodawcy moglibyśmy widzieć dopiero w lutym-marcu przyszłego roku, jeżeli dojdzie do jakiegoś globalnego kryzysu na rynku pracy lub rynku surowcowym – mówi Krzysztof Inglot. W efekcie tego pracownicy mieliby mniej ofert pracy, więc nie mogliby być tak wybredni jak obecnie.
– Trzeba też pamiętać, że przez wysoką inflację w tym roku, będziemy mieli do czynienia z dwiema podwyżkami płacy minimalnej w przyszłym roku. Zgodnie z ustawą pierwsza podwyżka będzie na początku roku, a druga w połowie – podkreśla Inglot. To z kolei sprawi, że koszty pracownicze dla pracodawców będą jeszcze wyższe niż obecnie.
Z badania przeprowadzonego przez Personnel Service wynika, że pracownicy oczekują od pracodawców przejęcia części kosztów związanych z inflacją. Domagają się dopłat do paliwa, ale też rozbudowanych pakietów opieki medycznej, a nawet darmowych posiłków w pracy. Oczekują też stałej podwyżki wynagrodzenia lub chociażby regularnych premii.
Pracodawcy, szczególnie ci mniejsi, wolą jednak stawiać na dodatkowe dni wolne, pracę zdalną, a niektórzy testują nawet 4-dniowy tydzień pracy. Duże firmy mogą pozwolić sobie na benefity i premie.
Firmy mierzą się obecnie z rosnącymi kosztami, niepewnością gospodarczą, a jednocześnie muszą walczyć o utrzymanie pracowników. Dlatego jeszcze wciąż akceptują różnego rodzaju ustępstwa. Gdy koszty przerosną możliwości, rynek pracownika zniknie. A gdy zacznie brakować pracy, pracownicy zmienią swoje nastawienie. Z konieczności.