INNPoland_avatar

Warzywniaki na skraju przetrwania. Właściciele zieleniaków o tym, czym się ratują

Maria Glinka

17 stycznia 2023, 13:56 · 5 minut czytania
Kiedyś były jedynym miejscem, w którym można było kupić świeże produkty, a dziś mierzą się z konkurencją dużych sklepów i balansują na krawędzi przetrwania. – Na razie więcej sklepów upadło, niż przetrwało – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl właścicielka warzywniaka na Mazowszu. A wysokie rachunki za prąd to niejedyny problem małych sklepów.


Warzywniaki na skraju przetrwania. Właściciele zieleniaków o tym, czym się ratują

Maria Glinka
17 stycznia 2023, 13:56 • 1 minuta czytania
Kiedyś były jedynym miejscem, w którym można było kupić świeże produkty, a dziś mierzą się z konkurencją dużych sklepów i balansują na krawędzi przetrwania. – Na razie więcej sklepów upadło, niż przetrwało – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl właścicielka warzywniaka na Mazowszu. A wysokie rachunki za prąd to niejedyny problem małych sklepów.
Właściciele warzywniaków w tarapatach finansowych Fot. Karol Makurat/Reporter; grafika: Sylwester Kluszczyński
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej
  • Małe sklepy spożywcze mierzą się z trudną sytuacją z powodu dużej konkurencji i rosnących rachunków np. za prąd
  • Na razie więcej sklepów upadło, niż przetrwało – przyznaje sprzedawczyni z Mazowsza
  • Sposobem na uniknięcie kosztów może być sklep samoobsługowy
  • W zeszłym roku zlikwidowano 4 tys. małych sklepów

Giganci i rachunki za prąd dobijają warzywniaki

Jeden z małych sklepów w Bielsku–Białej nie przetrwał przez pandemię COVID–19. Inny właściciel sklepu na Mazowszu, z którym udało nam się skontaktować, nie chciał opowiadać biznesie, ponieważ warzywniak jest wystawiony na sprzedaż. Przed takim dylematem staje coraz więcej sprzedawców.

– Im więcej sklepów i marketów, tym gorzej dla nas – tłumaczy w rozmowie z INNPoland.pl sprzedawczyni z "Warzywniaka u Krzysia" w Chełmie (woj. lubelskie). – Ludzi jest mniej, miasto się wyludnia, wszyscy wyjeżdżają – ubolewa.

Biznes dociskają głównie obowiązkowe należności. – Najgorsze są opłaty za ZUS. Musimy bardzo długo zarabiać na te wszystkie koszty – wskazuje nasza rozmówczyni.

Dodatkowym problemem są także bieżące rachunki. – Płaciłam 500 zł za prąd, teraz rachunek wzrósł o połowę. Zmieniamy oświetlenie, montujemy LED–y, jakoś staramy się ratować – przyznaje sprzedawczyni.

"Więcej sklepów upadło, niż przetrwało"

Podobnie sytuacja wygląda w przypadku "Warzywniaka u Jacka" w Grodzisku Mazowieckim. – Średnio – tak odpowiada jego sprzedawczyni na pytanie o zainteresowanie klientów. – Nie bierzemy towaru jak do marketu, bierzemy towary z górnej półki np. winogrona czy mandarynki. Nie sprzedajemy byle czego, bo klient musi być zadowolony – przekonuje.

Największym problemem jest to, że "wszystko drożeje". – Rachunek za prąd wzrósł o 70 proc. – ujawnia. Spożywczak to jej jedyne źródło utrzymania.

Sprzedawczyni przyznaje, że prowadziła też drugi sklep w Warszawie, ale była zmuszona zamknąć go w grudniu zeszłego roku. Dopytywana o powody tej decyzji wskazuje z jednej strony na wzrost rachunków, a z drugiej na konkurencję – w okolicy pojawiła się bowiem Żabka.

Jednak właścicielka dostrzega, że również i w mniejszej miejscowości, w której obecnie prowadzi swój warzywniak, sytuacja jest trudna i sklepy się zwijają. – Na razie więcej sklepów upadło, niż przetrwało – przyznaje.

Również od innych sprzedawców z małych miejscowości na Mazowszu słyszymy, że część sklepów się zamknęła, a kolejne już ogłosiły, że zrobią to w najbliższym czasie. Jednak nie wszystkie. – Warzywa schodzą, bo ludzie mają postanowienia noworoczne, chociaż zainteresowanie jest trochę mniejsze niż wcześniej – tłumaczy jeden z nich.

W sklepach spożywczych tylko gotówką. Dlaczego?

W ostatnim czasie w internecie krąży apel od przedsiębiorców: "Zachęcamy Was, kochani, do płacenia gotówką". – 2 zł w gotówce to czysty zysk. Jak ktoś zapłaci 2 zł kartą, to zostaje 1,30 zł, bo chodzi o prowizję – wyjaśnia jedna z właścicielek małego sklepu, która przyłączyła się do prośby przedsiębiorców.

Choć decyzja o płatnościach należy do klienta, to jednak warto mieć na uwadze, że w apelu pojawiły się przeinaczenia. "Po 30 transakcjach początkowe 50 zł pozostanie tylko 5 zł, a pozostałe 45 zł stało się własnością banku dzięki wszystkim cyfrowym transakcjom i opłatom" – czytamy w tekście.

Tymczasem w Polsce wartość opłat za transakcje kartą nie przekracza 0,2 proc. Oznacza to, że potrzeba 500 pojedynczych transakcji, aby łączna wartość prowizji osiągnęła wartość początkowego zakupu. Zatem sprzedawca zapłaci prowizję rzędu 50 zł od transakcji o wartości minimum 25 tys. zł. Nie dostaje jej bank, tylko organizacja płatnicza np. MasterCard albo Visa.

Sprzedawczyni, która zachęca do płatności gotówką, otwarcie przyznaje, że "nikomu nie jest lekko".

– Mamy czasy, jakie mamy, ale skoro nadal prowadzę ten biznes, to chyba nie jest najgorzej – przyznaje. Jak dodaje, w ostatnim czasie zmieniła miejsce prowadzenia działalności, więc trudno jej ocenić wzrost rachunków za prąd. Choć sama nie zaobserwowała zamykających się małych sklepów, to od hurtowników, z którymi współpracuje, słyszała, że dużo sklepów padło.

Samoobsługowy warzywniak. Tak można ominąć dodatkowe koszty

Dobrym sposobem, aby złagodzić rosnące koszty prowadzenia działalności, może być samoobsługowy warzywniak. Taki punkt pod szyldem "Stragan warzywny" działa we wsi Ustrzesz (woj. lubelskie, gm. Radzyń Podlaski) już prawie dwa lata.

Pomysł narodził sam, choć inspirację właściciele czerpali zza granicy, gdzie takie formy sprzedaży cieszą się dużą popularnością. – Postanowiliśmy spróbować. Powiesiliśmy informację, że jest to samoobsługa i wystawiliśmy skrzyneczkę na pieniądze – opowiada w rozmowie z INNPoland.pl Piotr Kwoczko, właściciel "Straganu warzywnego".

Wszystkie produkty sprzedawane w samoobsługowym sklepie to własne uprawy, pochodzące z gospodarstwa rolnego Państwa Kwoczków. Asortyment różni się w zależności od pory roku.

– W tej chwili nie mamy zbyt wiele: ziemniaki, marchewka, burak, kapusta. Dodatkowo wystawiamy warzywa z przydomowego ogródka np. fasolkę, ale w niewielkich ilościach. Wszystko zależy od tego, co posiejmy w danym roku, wcześniej mieliśmy też czerwoną kapustę i czosnek. W sezonie letnim jest więcej produktów, bo z tunelu sprzedajemy pomidory, ogórki, a niedługo planujemy posiać tam rzodkiewkę – opowiada nam sprzedawca.

Na takiej formie sprzedaży można sporo zaoszczędzić. Kwoczko wskazuje, że przede wszystkim odchodzą koszty zatrudniania pracowników. – Nikt tam nie musi stać i pracować – przyznaje. – Nie wynajmujemy lokalu na sklep, nie musimy regulować opłat placowych, które obowiązują na targowiskach – tłumaczy.

Dzięki temu, że stragan jest zlokalizowany przy domu, to wymaga de facto tylko doraźnej obsługi. – Czasami trzeba coś wynieść, ewentualnie rozliczyć się z klientem, jeśli nie ma odliczonej kwoty – wyjaśnia.

Taka forma sprzedaży mogłaby zachęcać do oszustw, ale Kwoczko przyznaje, że nie zauważył, żeby kwoty w skrzynce się nie zgadzały. – Wiadomo, że nie da się tego wyliczyć co do złotówki, bo czasami coś dostawiamy, ale raczej wszystko się zgadza. Zaufanie działa w obydwie strony – ocenia.

Ruch w "Straganie warzywnym" nie jest wcale duży, co może wynikać z faktu, że sklep nie jest zlokalizowany przy często obleganej trasie. – Obsługujemy głównie stałych klientów, czasami zdarzają się dni, że nikt nie przyjedzie. Jak jest mróz, to nie wystawiamy warzyw – dodaje.

W takim razie czy ten biznes przynosi wymierne zyski?

– To jest forma, która się nam opłaca, bo nie generuje kosztów, a co się sprzeda, to się sprzeda. Nawet 20 czy 50 zł to czysty pieniądz, bo nie trzeba ponosić dodatkowych kosztów. Oczywiście w naszym przypadku jest to dodatkowa forma sprzedaży, bo sprzedajemy żywność m.in. do gastronomii czy stołówek szkolnych. Jako coś dodatkowego, to zdecydowanie jesteśmy zadowoleni – przekonuje Kwoczko.

4 tys. zlikwidowanych sklepów

Rzeź małych sklepów zaczęła się już w zeszłym roku. Z najnowszych danych wywiadowni Dun & Bradstreet, przygotowanych dla "Rzeczpospolitej", wynika, że liczba sklepów spada od lat – w 2008 r. było ich około 460 tys., a obecnie jest ich o prawie 90 tys. mniej.

Jednak w ostatnich miesiącach doszło do dużego tąpnięcia. W 2022 r. zlikwidowano 4 tys. małych sklepów. Z kolei 9,5 tys. punktów zawiesiło działalność, czyli o 72 proc. więcej niż przed rokiem.

Najgorzej mają się sklepy spożywcze, które konkurują o klientów z dyskontami i supermarketami. W połowie grudnia 2022 r. Lidl uruchomił 6 nowych sklepów, a w 2023 r. przekroczy próg 900 placówek. Z kolei pod koniec grudnia Biedronka otworzyła 24 nowe sklepy i obecnie posiada ich ponad 3,3 tys. w całej Polsce.

Jeszcze niedawno markety były stawiane tylko w większych miastach. Jednak strategia się zmieniła, a Dino wręcz omija duże skupiska ludzi. To wyzwanie dla sklepów z wieloletnią tradycją na wsiach czy w małych miejscowościach. W 2022 r. sieć otworzyła 343 sklepy, a w całej Polsce ma ich już ponad 2,1 tys. Giganci rozwijają skrzydła, a mali zwijają biznesy.

Czytaj także: https://innpoland.pl/184327,wyzysk-pracownikow-handlu-naplyw-skarg-od-pracownikow