
Aż 1515 funtów (ponad 7800 zł po obecnym kursie) – tyle drożej kosztuje posiadaczy samochodów elektrycznych ładowanie auta "na mieście" w porównaniu ze stawkami ładowania auta domowym prądem.
Badanie przeprowadziła brytyjska organizacja FairCharge, a jej wyniki przytacza portal rp.pl. Z porównania rachunków wyszło, że średni roczny koszt korzystania z publicznych stacji ładowania wynosi obecnie 1838 funtów, natomiast za ładowanie przy własnym domu nocą, gdy obowiązuje niższa stawka, kosztuje tylko 323 funty.
W pierwszym roku trzeba będzie jednak doliczyć jeszcze koszt postawienia samej przydomowej ładowarki, a to wydatek od 600 do ponad 1000 dolarów (bez kosztów montażu). I tak się opłaca, patrząc na różnicę w rocznych kosztach. Co więcej, część producentów samochodów dopłaca do budowy takich ładowarek.
Zobacz także
FairCharge prowadzi właśnie kampanię na rzecz zmiany opodatkowania w Wielkiej Brytanii. Tak, by tankowanie z publicznych stacji ładowania było tańsze. Organizacja próbuje przekonać władze do szerszego inwestowania w stawianie takich punktów.
Na Wyspach są one obecnie obciążone 20-proc. podatkiem VAT, a ładowanie przy domu kosztuje zaledwie 5 proc.
Te dodatkowe 15 proc. nazwano "podatkiem chodnikowym", kampania zmierza do jego zniesienia, co zwiększy poparcie społeczeństwa dla przechodzenia na pojazdy bez emisji spalin, podaje rp.pl.
Samorządy europejskich i amerykańskich miast już pracują nad ograniczeniami dla pojazdów spalinowych, niektóre już wdrażają takie rozwiązania. Jednak muszą przy tym zapewnić większy dostęp do stacji ładowania elektryków.
Dane podawane przez brytyjski rząd wskazują, że ok. 40 proc. z 33 mln pojazdów w kraju parkuje na ulicach. Podobnie jest w USA.
Jakie będą ceny prądu w 2024 roku?
Samochody elektryczne w Polsce na masową skalę to wciąż pieśń przyszłości, brakuje nam odpowiedniej infrastruktury, a nowsze auta, które mają lepsze zasięgi na jednym ładowaniu, są po prostu za drogie
Drożeje też sam prąd, który napędza elektryki, ale i pozwala nam na normalne funkcjonowanie. Jak pisaliśmy niedawno w INNPoland, rachunki za prąd w 2024 roku mogą być o 50 proc. wyższe niż są obecnie.
W tym roku gospodarstwa domowe są objęte tzw. tarczą solidarnościową. Dzięki niej ceny prądu są takie same jak w roku 2022. Oczywiście nie do końca, bo obowiązują też limity zużycia. Gospodarstwa domowe w taryfie G11 (płaska stawka przez całą dobę) płacą 0,414 zł/kWh do zużycia 2 kWh rocznie.
Limit jest podwyższony dla osób z niepełnosprawnościami (2,6 kWh) i dużych rodzin (3 kWh). Powyżej limitu stawka rośnie do 0,693 zł za kilowatogodzinę.
Oczywiście nie znaczy to, że właśnie tyle płacimy za prąd. Niby znana jest stawka za zużycie 1 kW/h w taryfie G11, ale do tego dochodzą jeszcze opłaty handlowe. Różni sprzedawcy życzą sobie różnych kwot, na ogół jest to kilkanaście złotych miesięcznie.
W efekcie wspomniane 41 groszy za kilowatogodzinę to stawka teoretyczna. W praktyce przez różne opłaty, dopłaty i prowizje wynosi ona ponad dwa razy więcej. Jak podaje serwis OptimalEnergy.pl, w 2023 roku średnia cena prądu w Polsce wyniesie 93 grosze za kilowatogodzinę. Po przekroczeniu limitu 2000 kWh średnia stawka rośnie do 1,44 zł.
Co będzie za kilka miesięcy?
Ceny energii są zamrożone tylko na 2023 r. Również dodatek energetyczny 1-1,5 tys. zł był wypłacany tylko w tym roku. Okazuje się zresztą, że przewidywana przez część ekspertów podwyżka cen prądu o 50 proc. może być niedoszacowana.
W 2024 roku prąd może zdrożeć nawet dwukrotnie, a wliczając dodatkowe opłaty – już trzykrotnie. Przykładowe wyliczenia wzrostu opłat za energię elektryczną w 2023 roku przy tym samym zużyciu co rok wcześniej, podaje firma Columbus Energy, cytowana przez Interię Biznes.
Jeśli zużycie wyniosło np. 4145 kWh w ciągu roku, a miesięczny rachunek wynosił 266 zł, to przez cały rok zapłaciliśmy blisko 3200 zł. W tym roku będzie to już od 4161 zł do 4529 zł - w zależności, jaki limit zużycia obowiązuje nasze gospodarstwo domowe.
Z kolei z szacunków firmy na 2024 rok wynika, że sprzedawcy energii będą skokowo podnosić swoje cenniki w zakresie kosztów energii oraz kosztów dystrybucji lub przesyłu, bo muszą wyrównać straty z poprzednich lat. Dlatego musimy spodziewać się kolejnych podwyżek.