Dopłaty do programu "Bezpieczny Kredyt 2%" są na wyczerpaniu. To ostatnio najbardziej popularny kredyt w polskich bankach. Polacy dwoją się i troją, by go zdobyć. Znaleźli nawet jego słabe punkty i nauczyli się je wykorzystywać. Wniosków jest tak dużo, że pieniądze zaraz się skończą. Najprawdopodobniej wyczerpie się od razu pula na przyszły rok. W 2024 program może zostać zawieszony.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Państwo nie doszacowało flagowego programu. Źródło pieniędzy błyskawicznie wysycha – pisze portal money.pl. Okazuje się, że zainteresowanie zakupem pierwszego mieszkania z państwową dopłatą przewyższyło najśmielsze oczekiwania. Efekt jest taki, że w przyszłym roku "Bezpiecznego Kredytu 2%" prawdopodobnie nie będzie z czego finansować.
Czy program zostanie zawieszony? Raczej tak. "Już teraz korzystamy z puli pieniędzy przewidzianej na przyszły rok, ponieważ zainteresowanie rządowym wsparciem zakupu pierwszego mieszkania jest większe, niż się spodziewano" – pisze money.pl.
Do tej pory Polacy złożyli ok. 45 tysięcy wniosków o kredyt z rządową dopłatą. Jak szacuje Polski Związek Firm Deweloperskich, do końca roku może ich być nawet 70 tysięcy. A to oznacza, że już w tym roku wykorzystamy pulę środków zarówno na 2023, jak i 2024 rok.
W przyszłym roku będą więc tylko pieniądze na realizację dopłat do kredytów zaciągniętych w roku obecnym. W praktyce oznacza to, że nikt nowy nie dostanie już kredytu. Program będzie de facto martwy.
Warto zauważyć, że rząd przewidywał, iż dopłatami zostanie objęte ok. 50 tysięcy kredytów mieszkaniowych. Jak to możliwe, że tak mocno nie doszacowano popytu?
Polacy sprytniejsi od rządu
Jedną z możliwych przyczyn są dziury w programie "Bezpieczny Kredyt 2%". Zwraca na nie uwagę Bartosz Turek, główny analityk HRE Investment Trust. Okazuje się, że kreatywnych pomysłów na obejście zasad programu nie brakuje.
– Jeden z nich jest taki, że dwójka singli złoży dwa wnioski kredytowe, a następnie kupi dwa mieszkania. Do jednego się wprowadzi, a drugie mieszkanie wynajmie i będzie spłacać dzięki niemu dwa kredyty – mówi Turek, główny analityk HRE Investment Trust.
Zachęcamy do subskrybowania kanału INN:Poland na YouTube. Od teraz Twoje ulubione programy "Rozmowa tygodnia" i "Po ludzku o ekonomii" możesz oglądać TUTAJ.
Inny pomysł polega na zbudowaniu zdolności kredytowej dziecku przez rodziców.
– Rodzic, który prowadzi firmę, zatrudnia fikcyjnie dziecko, a to następnie występuje o kredyt, który będą spłacać jego rodzice. Może to być bowiem o wiele bardziej opłacalne, aniżeli najem mieszkania dla studiującego dziecka – dodaje analityk.
Dla kogo nie starczy pieniędzy?
W najgorszej sytuacji są prawdopodobnie ci wnioskodawcy, którzy mogliby dostać kredyt, ale nie mają co za niego kupić. Jak pisze money.pl, najwięcej wniosków napłynęło do banków w lipcu, w sierpniu było już nieco gorzej, we wrześniu liczba wniosków mocno spadła, bo zabrakło już mieszkań do kupienia.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Deweloperzy zapewniają, że rzucili na rynek wszystko, co mają. Oni też wiedzą, że w przyszłym roku sprzedaż będzie trudniejsza, bo "Bezpieczny Kredyt 2%" najpewniej zniknie.
Na początku w programie szły przede wszystkim mieszkania w dużych miastach, w kolejnej fali wnioski dotyczą mieszkań w miastach średniej wielkości. Szczytu wniosków w małych miejscowościach poniżej 50 tys. mieszkańców analitycy spodziewają się w listopadzie.
Dopłaty podbiły ceny mieszkań
Ceny mieszkańrosną i na razie nie chcą się zatrzymać.
– Wprowadzenie kredytu spowodowało, że częstą praktyką stało się podnoszenie cen mieszkań, których wartość oscylowała poniżej granicy progu, przy którym kwalifikował do otrzymania takiego kredytu, do ceny "tuż pod progiem" – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl Grzegorz Pogorzelski, CEO Pogorzelski Nieruchomości, agencji, która pośredniczy w sprzedaży nieruchomości.
– Średnio ceny ofertowe mieszkań w największych miastach wzrosły od początku roku o od kilku do kilkunastu procent. Z jednej strony wynika to z faktu, że część właścicieli podniosła ceny. Z drugiej strony średnie ceny rosną, bo oferta jest przebrana. W pierwszej kolejności przeważnie sprzedają się mieszkania tańsze. Gdy tych w ofercie brakuje, to ceny ofertowe rosną ze względów czysto statystycznych – tłumaczy ekspert HREiT.
Co gorsza, spada liczba ofert zarówno na rynku wtórnym, jak i pierwotnym.
– Od początku czerwca do teraz liczba dostępnych mieszkań na sprzedaż na rynku wtórnym w miastach wojewódzkich spadła o jedną piątą (20 proc.). To jest ogromny spadek, który oznacza, że mieszkania zostały wykupione. Obrazowo rzecz ujmując – ceny rosną, bo jest więcej kupujących niż mieszkań na sprzedaż – podkreśla specjalista.