– Trzeba dawać takie ceny – mówią mi, kiedy pytam ich o drożyznę. Na jednym stoisku pracuje po kilka osób. Wszyscy marzną, a zmiany trwają po 13 godzin. Przez cały czas działają piece, podgrzewacze, grille i farelki. Kwota wynajmu budki też może szokować. Sprawdziłam, jak wygląda praca na jarmarku okiem wystawców.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wycieczka klasowa robi sobie zdjęcie pod gigantyczną choinką. Hiszpańscy turyści tańczą do radiowego hitu na obrotowej platformie, a w moją rękę po kilku minutach zostaje wciśnięta ulotka reklamująca "polskie pierogi".
Jestem na Starym Mieście w Warszawie. A od kilku dni trwa jarmark bożonarodzeniowy.
– Grzańce idą najlepiej – przeglądam wełniane czapki, a ciepło ubrana sprzedawczyni rozmawia ze znajomą, przeskakując z nogi na nogę – Ogólnie sprzedaje się spożywka. Jak człowiek przyjdzie na taki jarmark, od razu bierze grzańca, żeby się rozgrzać. Reszta już trochę gorzej.
Grzaniec kosztuje 25 zł. Ogólnie wszyscy mówią, że drogo, jedzenie słabe i ogólnie byle jak. Ale chodzą i kupują.
– Czy ja wiem, czy u mnie jest drogo? Sprzedaję własnoręcznie robione świeczniki. Większy kosztuje 55 zł. Dla jednych dużo, dla innych nie. Różnie bywa, ale niektórzy mi mówią, że za tanio sprzedaję – opowiada mi Maja Nowicka, do której stoiska właśnie podeszłam – Mówią, że za 80 zł powinnam je wystawiać.
Czytaj także:
"Niezły obsmarunek"
Jarmarkom ostatnio nieźle się oberwało. Nie bez znaczenia okazały się na pewno filmy, które publikuje na swoim youtubowym kanale Książulo, który ocenia i testuje jedzenie. W ubiegłym roku odwiedził kilka jarmarków, a wniosek za każdym razem był ten sam – polskie jarmarki stoją głównie drogim odgrzewanym jedzeniem najgorszej jakości.
"Nasza seria jarmarkowa z ubiegłego roku zrobiła z 30 mln odsłon. A wystawcy dostali niezły obsmarunek" – mówi Książulo w swoim pierwszym filmie z tegorocznej serii.
No i faktycznie w Warszawie kiełbasa z grilla za 40 zł, żurek za 35, pajda ze smalcem czy kubek grzańca za 25 może zaskakiwać. Już w ubiegłym roku miliony Polaków oglądały youtubera, który odwiedzał miasto za miastem, przekonując, że drogie przekąski nie są warte swojej ceny. Efekt?
– Ruch jest słabiutki – mówi mi chłopak ze stoiska z kawą.
– Nie wiem, od czego to zależy, ale w zeszłym roku wydaje mi się, że było trochę lepiej – tłumaczy.
– Może bliżej świąt się poprawi?
– No, mam nadzieję. Na razie jeszcze lodowisko zamknięte.
– Lampki już powieszone, ale nie świecą – przytakuje Maja.
Czytaj także:
Trzeba mieć końskie zdrowie
Może być jeszcze za wcześnie na wnioski. Warszawski jarmark wystartował w sobotę 23 listopada. Ma za sobą tylko dwa weekendy, bez lodowiska i iluminacji.
– Wiesz, no ja już z moim rozmawiałam, żeby w tym wieku może odpuścił, ale on chciał przyjechać – słyszę ciąg dalszy rozmowy sprzedawczyni wełnianych czapek – A to nie jest łatwa praca, cały dzień stania! Trzeba mieć końskie zdrowie, siły. Wszystko trzeba nosić. Ale on wie swoje i tyle. No i jesteśmy. I sprzedajemy!
– To naprawdę ciężka praca? – pytam Walerię, która sprzedaje oscypki.
– No ciężka, bo zimno. O 11 muszę już być, otworzyć, wszystko przygotować. O 12 zaczynamy. I tak do 21:30. I codziennie, a w piątek i sobotę to jestem do 22, ostatnio nawet do 23. Ale ja to bardzo lubię tych ludzi, którzy przychodzą. To mój czwarty sezon, zawsze wracam. Ale w tamtym roku było ich więcej, już od samego początku. W tym roku, póki co jest słabo. W weekendy nadrabiamy, bo wtedy nie mam czasu nawet usiąść.
Czytaj także:
Piece, podgrzewane baniaki, farelki
– Co ludzie najczęściej kupują? – pytam w okienku domku przy lodowisku.
– Wino. A do jedzenia to pajda ze smalcem. Najczęściej o nią pytają, ale też oscypek, kiełbasa – odpowiada mi Maria.
– Przecież produkcja tego grzanego wina to jakieś 2 zł za taki kubeczek – mówi mi Maja, która sprzedaje świeczniki – a sprzedają za 25. No, raczej drogo jest.
Przebitka ponad 20 zł i to kilkadziesiąt razy dziennie.
Wychodziłoby na to, że budka na Jarmarku Bożonarodzeniowym to niezły biznes.
– No, ale jest dużo produktów, które trzeba zamówić. Na stoisku stoją czasem po 3-4 osoby. Do tego dochodzi utrzymanie stoiska – tłumaczy mi ceny Patrycja Gula, która sprzedaje kręcone ziemniaczki – Na niektórych stoiskach jest więcej elektroniki, piece, podgrzewane baniaki, część osób ma farelki i to musi chodzić przez kilkanaście godzin – dodaje.
– A ile kosztuje samo stoisko? – pytam Maję. Swoje świeczniki sprzedają z chłopakiem w wakacje nad morzem. Pierwszy raz postanowili wystawić się na jarmarku.
Czytaj także:
– 20 tysięcy złotych za cały sezon. W Warszawie to jest od 25 listopada do 6 stycznia. Więc żeby wyjść na swoje, trzeba dać wyższe ceny.
Rodzinna atmosfera
– Za rok też będziesz się wystawiać? – pytam Patrycję od kręconych ziemniaków, która przez całą rozmowę się uśmiecha.
– No, proszę cię! Oczywiście, że tak.
– Mimo krytyki? Nie stresuje cię?
– Nie, w ogóle. No może weekendy są stresujące, bo jest sporo ludzi. Wtedy sprzedaję po 100 szaszłyków z ziemniaków, a w tygodniu trzy razy mniej. Jest dużo klientów, a wtedy wszystko zaczyna się mieszać i każdy biega spanikowany. Ale mamy super osoby w ekipie. Jest bardzo rodzinnie.