Frankenstein wymiera.
Ząbkowice, które do 1945 znane były pod swoją niemiecką nazwą, będącą inspiracją dla słynnej postaci z powieści Mary Shelley, borykają się z poważnym problemem liczby narodzin.
To nieduże miasteczko ma powierzchnię ok. 13 km kw. Jest siedzibą powiatu Ząbkowickiego i działa w nim Klub Sportowy "Orzeł". Ostatnio o Ząbkowicach pisano ze względu na brytyjską fabrykę pieczywa (największą inwestycję tego typu w regionie, która powstała na terenie miasta) oraz z powodu zaskakująco niskiej liczby narodzin.
Choć w rejestrze GUS widnieje kilkadziesiąt dzieci urodzonych na terenie miasta, jeżeli odliczymy te, które urodziły się za granicą i są automatycznie dopisywane w statystykach, okaże się, że było ich tak naprawdę pięcioro: trzy dziewczynki i dwóch chłopców.
Jest wiele przyczyn spadku liczby urodzeń: od kryzysu kosztów życia, przez sekularyzacje, aż po sytuację na rynku mieszkaniowym. Większość ekspertów zgodzi się jednak co do jednego – dzieci są drogie.
– Dziecko to ogromna inwestycja. Teraz ludzie najpierw inwestują w siebie, a na koniec w dzieci – mówi mi Beata Mirek, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Ząbkowicach.
Ząbkowice są również na 14 miejscu w kraju pod względem ilości singli. Ponad 30 proc. mieszkańców nie jest obecnie w związku: 27 proc. kobiet i 38 mężczyzn. To istotna informacja, zważywszy, że wyżej w tabeli znajdziemy raczej duże ośrodki miejskie. Wyróżniają się również na poziomie bezrobocia. W powiecie, którego są siedzibą, wynosi ono ok. 10 proc. To zdecydowanie wyżej od średniej regionu oscylującej na poziomie 5 proc.
Dzieci miast i wsi
O spadku liczby urodzeń w krajach zachodnich słyszał już chyba każdy. Publicznie komentowali go ostatnio i Elon Musk (który nazywa go egzystencjalnym zagrożeniem dla naszej cywilizacji) i Szymon Hołownia (który wspominał go niedawno w kontekście uchodźców z Ukrainy). Jednak jak duży jest to problem?
– W projekcji ONZ z 2024 r. stwierdzono, że jeżeli w Polsce nie zmieni się nic do 2100 roku, liczba mieszkańców naszego kraju zmniejszy się z ok. 37,5 mln, które mamy obecnie, do 14,5 mln – tłumaczy mi Mateusz Łakomy, ekspert ds. demografii i autor książki "Demografia jest przyszłością".
Ten sam raport przedstawia spadek liczby mieszkańców Europy z ok. 745 mln obecnie do poniżej 600 mln z końcem XXI wieku. Szczególnie dotknięta tymi zmianami okaże się Europa Wschodnia, gdzie spadek wyniesie z ponad 310 do ok. 200 mln mieszkańców.
W 2020 roku w Polsce urodziło się ok. 355 tys. osób. W 2024 było to już ok. 255 tys. W trakcie ubiegłego roku odnotowano natomiast ponad 400 tys. zgonów.
Wykresy, na które patrzę, pokazują wyraźny wzrost liczby ludności w drugiej połowie XX wieku, która niemal jednostajnie spada z początkiem milenium.
– Sytuacja w kraju, warunki materialne, sytuacja mieszkaniowa, brak środków na własne mieszkanie – wymienia Beata Mirek z PCPR w Ząbkowicach. Jej zdaniem kluczowa jest jednak sytuacja na rynku nieruchomości. – Problem ze znalezieniem mieszkania jest pierwszym i podstawowym powodem. To poważny problem dla młodych, żeby utrzymać się z pensji i jeszcze otrzymać kredyt na mieszkanie.
Wątek mieszkaniowy w rozmowie na temat kryzysu demograficznego dostrzega również Mateusz Łakomy.
– To jeden z największych problemów w dużych miastach: mieszkania są mało dostępne, a jeżeli są, to są małe. Żeby było nas stać na mieszkanie, musimy długo zbierać na wkład własny a do tego mieć umowę na czas nieokreślony. W dużych miastach jest też znacząco więcej młodych kobiet, niż mężczyzn, co w oczywisty sposób utrudnia założenie rodziny. Jest w nich również zdecydowanie więcej osób z wyższym wykształceniem, które z założeniem rodziny czekają do ukończenia edukacji. To wszystko wymaga czasu, który jest bardzo ważny w planowaniu rodziny.
– Jak ta sytuacja różni się w miasteczkach i wsiach? – pytam.
– Dużym problemem jest rynek pracy. Trudniej ją nie tylko znaleźć, ale częściej pracujemy na czas określony, co nie daje nam poczucia stabilności i bezpieczeństwa. W mniejszych miejscowościach żyje również zdecydowanie więcej ludzi z wykształceniem średnim, zawodowym czy nawet podstawowym. Te osoby mają statystycznie mniejszą skłonność do wchodzenia w trwałe związki. Łączy się to również z mniejszą partycypacją mężczyzn z tej grupy w wykonywaniu obowiązków domowych, w tym opieki nad dziećmi – mówi.
Frankenstein nie jest jedyny
W moich rozmowach ze specjalistami problemy z dostępnością mieszkań pojawiał się jako najważniejsza przyczyna spadku liczby urodzeń. Według raportu Komisji Europejskiej ceny domów między 2010 a 2021 wzrosły o 37 proc.
To jednak nie wyjaśnia tak trudnej sytuacji demograficznej w Polsce.
– Co jest specyficznego w sytuacji naszego kraju? Czy w Polsce ta sytuacja jest wyjątkowa? – pytam autora książki "Demografia jest przyszłością".
– Te problemy widzimy w każdym kraju rozwiniętym. W Polsce po prostu występuje jednocześnie wiele barier o silnym negatywnym oddziaływaniu na dzietność. Mamy na przykład poważny problem z umowami czasowymi, bardzo często oferowanym dwudziestoparolatkom, zwłaszcza w porównaniu z innymi krajami regionu, gdzie pod tym względem jest znacznie lepiej. Brak stabilnego zatrudnienia przekłada się na poczucie bezpieczeństwa i na planowanie rodziny.
– I zapewne na możliwość zakupu mieszkania – dodaję.
– Drugi problem dotyczy oczywiście dostępności mieszkań i ich powierzchni. Powierzchnia mieszkań z pewnością różni Polskę od krajów zachodnich, takich jak np. Belgia czy Holandia. Kiedy mieszkania są łatwo dostępne i o dużej powierzchni, młodzi się chętniej wyprowadzają i zakładają rodziny. Należy jednak zaznaczyć, że od innych krajów pozytywnie różni nas fakt, że znaczny odsetek młodych ludzi chciałoby mieć trójkę dzieci.
– Słyszał Pan o przypadku Ząbkowic? W zeszłym roku miało się urodzić tam pięcioro dzieci.
– Takich Ząbkowic w Polsce jest wiele. Według danych GUS w Polsce jest oficjalnie 7 gmin, w których urodziło się nie więcej niż pięcioro dzieci, z czego w dwóch – Dubiczach Cerkiewnych i Mielniku – odnotowano zaledwie 3 urodzenia. A jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę, że GUS oficjalnie w swoich statystykach dla Ząbkowic dopisuje kilkadziesiąt dzieci urodzonych za granicą i przyjmiemy, że może to mieć też miejsce także w innych gminach – w tym gminach o tak dużej emigracji jak Dubicze Cerkiewne czy Mielnik – to być może już żyjemy w Polsce w rzeczywistości, w której są gminy, w których przez cały rok nie urodziło się ani jedno dziecko.
Nie, to nie
Najważniejszym zabytkiem w Ząbkowicach jest Krzywa Wieża. Naprzeciwko "śląskiej Pizy" mieści się cały kompleks przedszkoli i żłobków.
– Mamy 130 miejsc i z tego co mi wiadomo, wszystkie są zajęte – mówi mi skonsternowana pracownica sekretariatu jednego z nich. O spadku liczby urodzeń słyszała, jednak nie w kontekście samych Ząbkowic. – Ale dzieci przyjeżdżają do nas też z innych gmin – dodaje po chwili.
Ten komentarz przywodzi mi na myśl jeden z kluczowych wątków rozmowy na temat spadku liczby urodzeń w Polsce i Europie – migracje.
"Polska się dramatycznie wyludnia" – mówił pod koniec stycznia Szymon Hołownia w kontekście programów socjalnych dla uchodźców z Ukrainy. "Kiedyś będziemy bardzo potrzebować tych dzieci na polskim rynku pracy, i dlatego to, że teraz nauczą się polskiego i będą mogły żyć w naszym kraju, widzę nie jako stratę, ale inwestycję".
– Czy migracja może wypełnić tę lukę? – pytam Mateusza Łakomego.
– Z analiz ZUS z 2023 roku wynika, że zatrzymanie procesu starzenia się populacji w Polsce wymagałoby pozyskiwania średnio 280 tysięcy migrantów rocznie przez 10 lat. Realizacja tego celu jest niemożliwa, biorąc pod uwagę ograniczenia w absorpcji tak dużej liczby osób na rynku pracy – tłumaczy mi Mateusz Łakomy. – Długofalowo, licząc w dekadach, przyjmowanie tak znaczących ilości migrantów jest nierealne. Choć punktowe pozyskiwanie wysoko wykwalifikowanych specjalistów, takich jak naukowcy, jest możliwe i pożądane, natomiast masowe zasiedlanie wszystkich segmentów rynku pracy imigrantami jest zwyczajnie niemożliwe.
– Patrząc na te wszystkie statystyki, można odnieść wrażenie, że sytuacja jest niemożliwa do rozwiązania.
– To nie prawda. Wszystkie czynniki, które wpływają na dzietność, są w zasięgu naszego oddziaływania. Oczywiście zmiany nie zaczną oddziaływać następnego dnia, ale wszystko jest w naszych rękach. Jeżeli będziemy systematycznie pracować w tych wszystkich obszarach, to dzietność wzrośnie, jeśli nie, to nie.