Ilus.: Kolaż INNPoland

Cła, miliardowe zakupy i sprzęt wojskowy z USA – Unia Europejska zawiera kontrowersyjną umowę handlową z administracją Trumpa. Czy to strategiczny ruch, czy bolesne ustępstwo? – Myślę, że eksperci nie widzę tego, że jesteśmy już w nowej rzeczywistości – mówi mi ekonomista i historyk Krzysztof Mroczkowski.

REKLAMA

Gdy Wielka Brytania na początku maja ogłosiła, że nowa umowa handlowa z USA będzie zakładała cła rzędu 10 proc. na produkty eksportowe, podniosły się głosy krytyki. 

"My obniżyliśmy nasze cła – Ameryka potroiła swoje. Keir Starmer nazwał umowę 'historyczną'. To nie jest historyczne, po prostu zostaliśmy oszukani!" – grzmiał wówczas lider brytyjskich Konserwatystów Kemi Badenoch.

W niedzielę Unia Europejska ogłosiła umowę handlową z administracją Trumpa wprowadzającą cła w wysokości 15 proc. na większość europejskich towarów trafiających do USA. Choć pierwotna strategia Brukseli zakładała wprowadzenie zasady "0 proc. za 0 proc.", negocjatorzy ugięli się pod żądaniami strony amerykańskiej. 

To aż o połowę mniej od stawki 30 proc., której wprowadzeniem z początkiem sierpnia groził Donald Trump. Krytycy podkreślają jednak, że 15 proc. cła to kolejna danina nałożona przez administrację Trumpa po 50 proc. cłach na stal i aluminium.

Dodatkowo UE miało się również zgodzić na kupno amerykańskiej ropy, gazu, paliwa jądrowego i półprzewodników o łącznej wartości 750 mld dol. oraz na inwestycję w wysokości 600 mld dol. w amerykańskie produkty, w tym sprzęt wojskowy. 

Kto powinien świętować umowę handlową na linii UE-USA? Jakie będą jej konsekwencje dla przeciętnej Polki i Polaka? O tym rozmawiam z Krzysztofem Mroczkowskim – ekonomistą, historykiem i członkiem zarządu think-tanku Pacjent-Europa

Co musisz wiedzieć o umowie handlowej USA z UE?

Wiktor Knowski: Gdy rozmawialiśmy na początku kwietnia, administracja USA wprowadziła cła na niemal wszystkich partnerów handlowych. Od tego czasu decyzja ta została wstrzymana, a Trump zapowiedział, że w 90 dni domknie 90 umów handlowych korzystnych dla USA. Jak pan ocenia tę strategię?

Krzysztof Mroczkowski: Ma to doprowadzić do sytuacji, w której jak najwięcej państw opowie się po stronie bliższych relacji ze Stanami Zjednoczonymi. I przez pierwsze cztery miesiące ta strategia radzi sobie całkiem nieźle. 

Najważniejsze poza Chinami części światowej gospodarki, tzn. duża część Azji południowo-wschodniej, czyli Wietnam, Indonezja, Filipiny, olbrzymia gospodarka japońska i teraz blok Unii Europejskiej, jak też Wielka Brytania dogadały się z USA na nowe warunki.

Jak to sobie wszystko razem dodamy, to otrzymamy większość gospodarki światowej, która jest w tym momencie podporządkowana nowym regułom ustalanym przez prezydenta USA. 

Cały manewr polegał na tym, że chociaż wyzwanie zostało rzucone całemu światu, to nie negocjuje się z całym światem jednocześnie. Tylko z poszczególnymi partnerami jeden po drugim. Stany Zjednoczone są większe od wszystkich swoich partnerów handlowych i mogą ponieść większe koszty związane z eskalacją wojny handlowej. 

Tutaj Stany Zjednoczone wykorzystały to, że jako kraj z deficytem handlowym miały lepszą kartę przetargową, niż np. Unia Europejska. Załóżmy, że doszłoby do eskalacji, w której obie strony przerzucają się coraz wyższymi stawkami ceł.

W pewnym momencie handel ustaje i na tym tracą najbardziej kraje, które muszą gdzieś sprzedać swoje towary. W tej sytuacji Amerykanie mogą nie kupować Mercedesów, mogą kupić swoje Fordy, albo mogą wstrzymać się od konsumpcji i też to dla nich nie jest problem. 

Natomiast dla tego, kto produkuje, kto jest tym samym uzależniony od sprzedaży swojej produkcji, taka sytuacja jest niezwykle bolesna. Donald Trump po prostu znalazł próg bólu partnera. Niemiecka Izba Gospodarcza Info wprost mówiła, że 15 proc. to granica, kiedy jeszcze się będzie opłacało eksportować. Jakakolwiek wyższa stawka byłaby już nie do zniesienia przez Europę.

Porozmawiajmy o szczegółach umowy handlowej USA z UE. Na co powinniśmy zwrócić uwagę? 

Ja bym zwrócił uwagę na samą stawkę 15 proc. Tutaj widzimy na rzecz kogo odbywa się to równoważenie (czy rebalansowanie, jak to określają Amerykanie). Kraj, który ma deficyt, teraz będzie czerpał dodatkowe korzyści z tego, że to nie jest producentem, tylko on konsumuje. 

Jeżeli chodzi o zapisy dotyczące dodatkowych zakupów energii i dodatkowych inwestycji, to trzeba poczekać na to, jak będą one wyglądały w praktyce. Podniosły się głosy, że są to takie puste obietnice, którymi Komisja Europejska trochę zaczarowała Donalda Trumpa. 

Jednak przestrzegam przed myśleniem, że prezydent USA nie orientuje się w tym, co robi i że kroczy od przypadku do przypadku. Nie wykluczone, że te potencjalne niedomówienia mogą posłużyć w przyszłości do wywierania nacisku, na zasadzie "nie wywiązujecie się, więc my chcemy od was czegoś jeszcze". 

Kto może świętować?

Patrząc na ramowe ustalenia umowy handlowej, kto poszedł na większe ustępstwa? 

Ustępstwa są ze strony Unii Europejskiej, ale nie winiłbym specjalnie mocno Komisji Europejskiej. Istnieje przeświadczenie, że były to złe negocjacje, które były nie dość asertywne i ujawniły złe przywództwo. Ja tak nie uważam.

KE mogła tutaj zrobić naprawdę niewiele. Większość argumentów była po stronie Stanów Zjednoczonych. Większy rynek i to rynek, na którym nam zależy. My nie możemy się obejść bez tego rynku, Stany Zjednoczone mogą się obejść bez naszych produktów, mają zamienniki. Druga rzecz, to jest zależność energetyczna.

Wiemy, że Donald Trump jest w bliskich aliansach z władzami państw arabskich, które są producentami węglowodorów i w dużej mierze steruje rynkiem ropy i gazu. Jesteśmy również w pełni zależni od gwarantów bezpieczeństwa USA, a wiemy, że Donald Trump lubi łączyć kwestie bezpieczeństwa z kwestiami gospodarczymi. 

W związku z tym zdolnoć Europy do wytrzymania konfrontacji nie była zbyt duża. Więc tutaj zadziałał szereg różnych instrumentów nacisku, włącznie z rolą Stanów Zjednoczonych w systemie finansowym i wpływie na rolę różnych walut, czy na obligacje. 

Na tę umowę powiniśmy też patrzeć w szerszym kontekście. 15 proc. wynegocjowała też Japonia, po 19,20 proc. mają kraje Azji południowo-wschodniej. To będzie owszem bolesne dla Unii Europejskiej, ale nie tak bolesne, jak gdyby się okazało, że warunki dla europejskiego przesyłu motoryzacyjnego nagle są dużo gorsze niż dla japońskiego.

Mimo to sądzę, że został popełniony jeden istotny błąd za strony Komisji. Moment największej słabości USA był na samym początku, czyli kiedy Donald Trump jeszcze nie mógł pochwalić się żadnym zwycięstwem, za to czuł już presję dziennikarzy. Gdyby Komisja Europejska się pospieszyła, te warunki byłyby lepsze. 

Celem wzmocnienia pozycji negocjacyjnej powinna też od pierwszego dnia przygotowywać z państwami członkowskimi plany ewentualnościowe kilkumiesięcznego wygaszenia handlu z USA. To zademonstrowałoby gotowość poniesienia kosztów i mogło przyspieszyć szybki deal na warunkach w najgorszym wypadku brytyjskich (czyli cło 10 proc.).

Analiza The Peterson Institute for International Economics z 2016 wskazuje, że tego typu negocjacje trwają zwykle ponad rok, a implementacja ich efektów nawet kilka lat. Ponadto krytycy nowej umowy mówią, że UE mogło wstrzymać się z podjęciem decyzji i wynegocjować lepsze warunki. W końcu gdyby Trump faktycznie zrealizował swoją groźbę wprowadzenia 30 proc. ceł, państwa Unii zgodziły się już na wprowadzenie ceł odwetowych w wysokości 100 mld dol. na produkty z USA. Dlaczego pośpiech byłby lepszy?

Myślę, że eksperci przyzwyczajeni do tego jak do tej pory działało WTO i umowy handlowe, nie zwracają uwagi na to, że nie jesteśmy już w starej rzeczywistości. Kiedyś obowiązywały pewne reguły, które były podporządkowane pewnemu ładowi. Tego ładu w tym momencie nie ma. 

Trump ma już doświadczenie z pierwszej kadencji, kiedy próbował postępować właśnie w taki tradycyjny sposób i czuł się wodzony za nos, również przez Unię Europejską. Więc postanowił od samego początku nadać inne reguły. 

Nie bawimy się w edytowanie zapisów punkt po punkcie, tylko dokonujemy ramowej, szybkiej kwalikacji. Wprowadzamy cła na wszystkich partnerów handlowych i od tego rozpoczynamy negocjacje.

Jakie będą konsekwencje dla Polski?

Jak ta umowa wpłynie na polską gospodarkę?

Na pewno odczujemy pośredni wpływ ceł ze względu na nasze powiązania z całą gospodarką europejską. A dla gospodarki europejskiej w całości te zmiany są po prostu negatywne. A według analizy publikowanej przez Polski Instytut Ekonomiczny wykonywał ten efekt prawdopodobnie nie będzie bardzo znaczący w skali makro. 

Natomiast, zwróciłbym na jedną rzecz uwagę. Donald Trump zaznaczył, że chciałby, żeby Unia Europejska kupowała znacznie więcej energii z USA.

To jest dla nas dobra wiadomość. Wiemy, że akurat Trumpowi będzie zależało w najbliższych latach na niskich cenach energii. Posłuży się do tego swoimi wpływami na Bliskim Wschodzie i poprzez deregulację energetyki w Stanach Zjednoczonych, którą teraz dokonuje. 

Jeżeli Unia Europejska zobowiązuje się, że będzie importować energię ze Stanów Zjednoczonych, uzupełniając w ten sposób swój miks energetyczny – a pamiętajmy, że UE jest energetycznie niesuwerenna i nie jest w stanie samodzielnie zaspokoić swoich potrzeb – to automatycznie nie będzie już miejsca na energię z Rosji.

Też ważna jest tutaj deklaracja dotycząca zakupu amerykańskiego uzbrojenia. Ona otwiera drogę do tego, żeby poszerzyć sobie pulę możliwości uzbrojenia, które będziemy mogli wybrać i sfinansować w przyszłych latach. Zarówno energia, jak i wydatki zbrojeniowe, to dla nas dobra wiadomość. 

A jeżeli chodzi o ceny produktów, czy mamy spodziewać się bardzo drastycznych zmian w najbliższym czasie wywołanych tą umową?

Wiele się mówi o proinflacyjnym potencjalnie ceł. Natomiast ten będzie widoczny raczej w Stanach Zjednoczonych, a nie w Unii Europejskiej. Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach, bo może się okazać, że efekty pośrednie tego dealu uderzą w konkurencyjność niektórych branż, co może potencjalnie wpłynąć na liczbę miejsc pracy.

Pojawia się pytanie, jak zarządzać tymi zmianami będą centra przemysłowe w Zachodniej Europie. Bo jeżeli, np. dojdą do wniosku w Niemczech, że muszą większą część swoich poddostawców umiejscowić w Polsce, to będzie dla nas dobra wiadomość. Ale jeżeli uznają, że Polska jest za droga i musi to być teraz Bułgaria bądź Rumunia, to będzie dla nas bardzo zła wiadomość. 

Oczywiście europejska gospodarka już dawno ma problemy z konkurencją na rynku międzynarodowym. Być może cła będą takim impulsem do przemyślenia na nowo, na co Europa chce postawić i jak wyobraża sobie swoją rolę w kształtującym się właśnie świecie. 

Sądzę, że to może sprowokować Europę do inwestowania w konkurencyjność sektorów przyszłości związanych z nowymi technologiami, w tym sztuczną inteligencją i obronnością.