Kobiety "recenzowały" tam mężczyzn. Z aplikacji wyciekły tysiące ich zdjęć
Wyciek danych z aplikacji Tea Fot. Vardan Papikyan/Unsplash.com

The Times nazwał ją "aplikacją piętnującą mężczyzn", krytycy mówią o dyskryminacji, a w sieci krążą tysiące prywatnych zdjęć użytkowniczek. Apka Tea miała chronić kobiety – teraz sama stała się źródłem zagrożenia.

REKLAMA

O aplikacji Tea Dating Advice w ostatnim czasie zrobiło się naprawdę głośno. Kobiety wymieniają się tam informacjami o mężczyznach, z którymi randkowały, co przez niektórych zostało nazwane zwykłym recenzowaniem i dyskryminacją. Kiedy liczba nowych użytkowniczek zaczęła nagle rosnąć, doszło do wycieku danych, w tym m.in. ponad 70 tys. zdjęć.

Tea Dating Advice – aplikacja dla kobiet randkujących online

Aplikacja Tea Dating Advice powstała w 2023 roku. Od początku miała pełnić funkcję bezpiecznej przestrzeni dla kobiet randkujących online. Użytkowniczki anonimowo mogą pytać o mężczyzn, z którymi właśnie się spotykają czy piszą w aplikacjach randkowych

"Dziel się doświadczeniami i szukaj porad na bezpiecznej, anonimowej platformie. Tea opiera się na zaufaniu; zrzuty ekranu są blokowane, a wszystkie członkinie są weryfikowane jako kobiety. Tea to coś więcej niż aplikacja; to siostrzeństwo. Razem na nowo definiujemy współczesne randki. Dodatkowo, dajemy coś od siebie – 10% zysków przekazujemy na Krajową Linię Pomocy Ofiarom Przemocy Domowej" – piszą twórcy aplikacji na swojej stronie internetowej.

W Tea użytkowniczki mogą prześledzić przeszłość potencjalnych partnerów pod kątem przestępstw czy oszustw. Zweryfikować, czy nie ukrywają innej partnerki, żony, dzieci. Wyszukiwać obrazem z pomocą AI, żeby sprawdzić, czy mężczyzna nie podszywa się pod nikogo, sprawdzić jego numer telefonu, a nawet przeszukać mapę zarejestrowanych przestępców seksualnych.

Tea promowało się hasłem "największy kobiecy czat grupowy w USA" i szybko zyskało polarność. Według najnowszych danych serwisu SensorTower.com aplikacja Tea Dating Advice stała się najpopularniejszą darmową aplikacją w USA i numerem jeden w kategorii styl życia. 

Kilka dni temu aplikacja chwaliła się, że grono użytkowniczek to już ponad 4 miliony kobiet. Podczas gdy ta liczba, jak i poziom ekscytacji związany z funkcjami aplikacji rósł, zaczęło pojawiać się coraz więcej głosów krytyki. 

Aplikacja "piętnująca mężczyzn"

Mężczyźni uznali aplikację za antymęską i dyskryminującą. Takie głosy zaczęły pojawiać się również w mediach. The Times określił Tea jako aplikację piętnującą mężczyzn, a na forach, gdzie rozmawia się o ich prawach, została przedstawiona jako "miejsce plotek i potencjalnie fałszywych oskarżeń".

Serena Smith, dziennikarka magazynu Dazed zauważa, że aplikacja może prowadzić do doxxingu, czyli publikowania prywatnych danych w złym celu. Dodaje, że nawet "niewinni mężczyźni mogą zostać tam oznaczeni".

Powstało też kilka aplikacji, które miały być odpowiedzią zirytowanych mężczyzn na popularność Tea. Jedna z nich to Teaborn – swego czasu była nawet trzecią najpopularniejszą darmową aplikacją w USA. Publikowane tam treści wymsknęły się jednak spod kontroli, a użytkownicy zaczęli publikować materiały pornograficzne z "recenzowanymi" kobietami w formie zemsty. Skrytykował to nawet sam założyciel aplikacji.

Kolejną alternatywą jest Cheeky. Jej funkcje są bardzo zbliżone do możliwości, które zapewnia Tea.

Wyciek danych. Ucierpiało 13 tys. użytkowniczek aplikacji

W Tea Dating Advice konto mogą założyć tylko kobiety, a żeby uniknąć "nieproszonych gości" nowe użytkowniczki muszą być weryfikowane. W tym celu przy rejestracji musiały podać nazwę użytkownika, lokalizację, datę urodzenia, zdjęcie i oficjalny dokument tożsamości. 

Aplikacja zapewniała użytkowniczki, że wszystkie informacje są usuwane od razu po weryfikacji, a te są potrzebne jedynie moderatorom do potwierdzenia ich płci. Z tego powodu proces rejestracji trwa nawet kilka dni. 

Doszło jednak do wycieku. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to działanie krytyków profilu aplikacji. Ujawniono 72 tys. zdjęć, w tym 13 tys. selfie i zdjęć z dokumentem tożsamości i 59 tys. zdjęć z postów, komentarzy i wiadomości. 

Z wpisów w mediach społecznościowych wynika, że dane od razu trafiły na forum 4chan i od tamtej pory są dalej rozpowszechniane. Powodem ataku miał być błąd konfiguracji serwera.

Dr Łukasz Olejnik, niezależny badacz i konsultant cyberbezpieczeństwa i prywatności na swoim profilu na platformie X stwierdził: "Konta miały tam też urzędniczki i żołnierki. Wyciekły ich dane, także służbowe (miejsca zatrudnienia, stacjonowania itp.). Tego jest wiele więcej. Przy tej skali tak wrażliwego wycieku to dopiero początek sprawy".