Ceny z Dubaju, pogoda z listopada. Dramat polskiej turystyki
Kryzys branży turystycznej Ilustracja: Sylwester Kluszczyński

Ceny rosną, a liczba urlopowiczów maleje. Branża turystyczna w Polsce znalazła się w kryzysie. Tanie loty do Hiszpanii wygrywają z drogim i deszczowym Bałtykiem. – Takiej sytuacji, żeby pokoje stały wolne, jeszcze nie miałam. U sąsiadów cały pensjonat stoi pusty i to całymi tygodniami. Od początku lipca nie ma gości – mówi właścicielka pensjonatu.

REKLAMA

Puste parkingi w Kołobrzegu, ceny noclegów w Mielnie przekraczające te w Dubaju, pensjonaty bez gości i restauracje z długami. Takiego sezonu wakacyjnego nie spodziewał się chyba nikt. Ostatnie lata przyzwyczaiły nas do upałów, kiedy to wizja spędzenia weekendu nad polskim morzem, czy w naturze na wsi wydawała się zbawienna. Włochy, Hiszpania, Grecja zmagały się z jeszcze większymi upałami, co skutecznie odstraszało część turystów z północy.

"Takiej sytuacji, żeby pokoje stały wolne, jeszcze nie miałam"

Choć do standardu zagranicznych wakacji nie musieliśmy się długo przyzwyczajać. Tanie loty, dostępność kierunków i znikająca bariera językowa przekonały nas do zamiany humorzastego polskiego lata na wieczne słońce Południa. Do niedawna w wakacyjnych planach Polaków było jednak miejsce: i dla Mazur, i gór, i morza, i weekendu z włoską pizzą. To się jednak zmieniło.

– Ten sezon jest trudny, ogromny spadek zainteresowania. Już w tamtym roku się zaczęło. Rezerwacje tylko na ostatnią chwilę. Kiedyś nie było u nas możliwości wykupienia noclegu tylko na weekend czy jedną noc. Teraz tak można, a pokoje i tak stoją puste – opowiada mi Dorota, właścicielka pensjonatu na Roztoczu.

To przez pogodę? Zagraniczne standardy, a może kryzys finansowy i cenę weekendu nad morzem, która już dawno przekroczyła wartość all inclusive w Turcji?

– Prowadzę pensjonat od 22 lat, wcześniej przez 18 lat zajmowała się nim teściowa. Takiej sytuacji, żeby pokoje stały wolne, jeszcze nie miałam. Co roku już w maju cały obiekt był zarezerwowany w całości do końca sierpnia. U sąsiadów cały pensjonat stoi pusty i to całymi tygodniami. Od początku lipca nie ma gości – dodaje Dorota.

To nie pojedynczy przypadek ani problem jednego regionu. Branża noclegowa w Polsce znalazła się w poważnym kryzysie finansowym, a sytuacja pogarsza się z miesiąca na miesiąc. Na koniec maja 2025 roku łączne zadłużenie wyniosło 994 mln zł – wynika z danych BIG InfoMonitor. To o ponad 5 mln zł więcej niż rok wcześniej. 

Zaległości wobec banków i kontrahentów ma już 2015 firm – o 20 więcej niż w maju 2024 roku.

Burza, ulewa i fruwające morze

– Najbardziej cierpią jednak obiekty noclegowe, które – oprócz łóżka – nie mają nic więcej do zaoferowania. Jeżeli ktoś rezerwuje takie miejsce, to znaczy, że cały dzień chce spędzać poza obiektem – na plaży czy szlaku. Jak pogoda nie dopisuje, to takie pobyty są od razu odwoływane. I z tym teraz boryka się branża – opowiada Damian Michałek, ekspert branży HoReCa oraz właściciel i zarządca trzech obiektów noclegowych w Wielkopolsce.

A pogoda jest zmorą tegorocznego sezonu. "Zaczęło się w kilka sekund. Burza, ulewa i fruwające morze. Ewakuacja z plaży kolejny raz w tym sezonie" – pisze na swoim TikTokowym profilu portal NaMierzeje.pl na kilka godzin przed kolejnymi doniesieniami o podtopieniach, możliwej powodzi i wielogodzinnym tonięciu Pomorza w deszczu.

– Jak w prognozie jest słońce, to telefony dzwonią, a jak jest pochmurno i deszczowo – cisza. Ludzie już się nauczyli, żeby nie przeżywać tego samego co roku. Że zarezerwowali i mieli tydzień deszczu – przyznaje Dorota.

– Dlatego też nie narzekają właściciele większych obiektów, które mają do zaoferowania SPA, saunę, przestrzeń do grania. Jeden z moich obiektów, który znajduje się na odludziu, ale jest dobrze wyposażony, ma 98 proc. obłożenia. Inny również z dobrą infrastrukturą, ale w innej lokalizacji – nie jest tak oddalony i "na dziko" – 70 proc. – kontynuuje Damian Michałek.

To właśnie hotele, motele i pensjonaty mają największy udział w długu sektora. Ich łączne zadłużenie sięga niemal 860 mln zł, co stanowi 97 proc. całego długu branży. Jednak koszty związane z utrzymaniem tych obiektów są nieporównywalne z tymi, które pochłaniają domki letniskowe czy schroniska. 

Zadłużenie mniejszych obiektów wzrosło z kolei aż o 7 proc. i wynosi obecnie 122 mln zł. Średnia zaległość jednej firmy to już ponad 134 tys. zł. Jeszcze gorzej jest w segmencie pól kempingowych. Dług firm z tej kategorii wzrósł o 274 tys. zł i przekroczył 1,1 mln zł.

Im mniej chętnych, tym wyższe ceny

Pola namiotowe i campingi zawsze kojarzyły się z budżetową alternatywą dla wakacji w hotelu, ale i to zaczęło się zmieniać. Nie dość, że w takim miejscu najłatwiej odczuć niesprzyjającą pogodę, to i ceny zaczęły zbliżać się do tych hotelowych.

– Nawet prysznice bardzo często są na minuty, mimo że za miejsce płaci się sporo. Więc korzystanie z pola zmienia formułę z opcji bardzo budżetowej na taką, która ma swój klimat, ale cenowo nie jest już aż tak atrakcyjna – mówi Agnieszka, która od lat jeździ na urlop na Hel.

– Szukałam ostatnio pól namiotowych w Zakopanem. Pamiętam, że kiedyś płaciłam za samochód i namiot. Dziś do tej ceny dochodzi jeszcze opłata za osobę i łącznie wychodzi naprawdę sporo – dodaje Kamila.

Ceny rosną nie tylko na polach namiotowych. Paradoksalnie im mniej ludzi korzysta z usług noclegowych, tym wyższe są ceny. Przedsiębiorcy zmuszeni są do podwyżek, by utrzymać się na powierzchni mimo rosnących kosztów.

Według badania przeprowadzonego na początku lipca br. przez Izbę Gospodarczą Hotelarstwa Polskiego, 72 proc. hoteli podniosło ceny w stosunku do czerwca 2024 roku. 45 proc. zwiększyło je o 10 pkt. proc. Zaś 28 proc. hoteli utrzymało je na poziomie zeszłego roku lub obniżyło.

– Ale my nie możemy zejść z ceny jeszcze bardziej – mówi Dorota, właścicielka pensjonatu. – Jak się podliczy koszty zatrudnienia, utrzymania obiektu, prądu to kwoty są ogromne. Podrożały nawet środki czystości. Nie ma z czego zejść. Sąsiadka zeszła do 60 zł za osobę, a i tak nie ma gości – opowiada.

Ludzie wybierają domki. Jadą większą rodziną i wtedy wychodzi taniej. Gotują sami, robią zakupy w Biedronce. Dorota widzi, jak wracają czasem z zakupów.

W gastronomii jeszcze gorzej

Dlatego gastronomia też ma problem.

– Między sobą każdy narzeka, rozmawiamy, no ale co my możemy? Nie mamy wpływu na te czynniki. W gastronomii jest jeszcze gorzej. Mam w rodzinie właścicieli restauracji –mówią o spadku obrotów powyżej 60 proc. – dodaje Dorota.

– Od lat w czerwcu jeżdżę do Jastarni. 2-3 lata temu wieczorami działo się sporo. Można było wyjść, zjeść, spędzić czas. Jak byłam w tym roku, nie działo się nic. Z przyjaciółkami byłyśmy mega zaskoczone. Dużo restauracji było pustych. Sama pytałam mieszkańców, o co chodzi. Mówili, że sezon rozpoczyna się dopiero za tydzień – z początkiem lipca, ale przecież mam porównanie sprzed lat… – opowiada Agnieszka.

I dodaje: – Kryzys w gastro obserwuję też w Warszawie. Sama jestem właścicielką jednego lokalu i widzę zauważalny spadek. Rozmawiamy z przedstawicielami branży i wszyscy są zgodni – to najgorszy sezon od lat, a na pewno od czasów covida.

Natalia, która też nad morze jeździ regularnie, dodaje, że zostali chyba najwytrwalsi.

– Mam wrażenie, że Bałtyk stał się miejscem dla zajawkowiczów – mówi – ludzi, którzy mają sentyment i jeżdżą od lat. Akceptują to, że pogoda bywa różna, a ceny są nieadekwatne. Za zestaw ryba, frytki, surówka i piwo w ubiegłym roku płaciliśmy 180 zł za dwie osoby, a w tym roku przekroczyliśmy 200 zł. I to w najzwyklejszej smażalni.

Jedni wolą zagranicę, drudzy nie pojadą nigdzie

Nie wszyscy mają w sobie jednak tyle miłości do klimatu polskiego morza i niepewnej pogody. 

– Od kiedy pamiętam, jeździłam z rodzicami na wakacje nad polskie morze. Takie wyjazdy kojarzą mi się z deszczem i kurtką z kapturem. Kiedy sama zaczęłam decydować o tym, gdzie spędzę urlop, od razu zaczęłam wyjeżdżać z Polski na południe. Teraz to i moi rodzice wybili sobie ten pomysł z głowy. Sami stwierdzili, że polskie morze to wysokie ceny i słaba pogoda – mówi Weronika.

Eksperci z Rankomat.pl wyliczyli, że tygodniowe wakacje w hotelu dla czteroosobowej rodziny w Międzyzdrojach to koszt 4 965 zł, w Ustce – 4 639 zł. To jednak nie najwyższe ceny. Na pierwszym miejscu znalazła się Solina – 8 340 zł, druga pozycja należy do Mrągowa, gdzie trzeba wydać tysiąc zł mniej, a trzecia do Szczyrku. Tam za noclegi w hotelu ze śniadaniami płacimy 5 633 zł.

Taniej wychodzą kwatery prywatne. W Międzyzdrojach, Mrągowie i Solinie rodzina z dwójką dzieci płaci ok. 4 tys zł. W Mikołajkach i Ustce o tysiąc zł mniej.

– Ludzie mówią, że jest drogo. Żeby wyjechać za granicę wystarczy, że trochę dopłacą, a przynajmniej pogoda jest pewna, mają pełne wyżywienie i odpoczynek w innym komforcie. Dziś już nie ma bariery językowej, a ludzie nie boją się latać – mówi Dorota.

Jedni wybierają Grecję czy Turcję, a inni w tym roku nie pojadą nigdzie. W 2025 roku tylko 17 proc. Polaków zadeklarowało, że odkłada na wakacje, a to spadek o 5 punktów procentowych w porównaniu z rokiem ubiegłym. Robi to 23 proc. osób w wieku 18–24 lata, ale w grupie 55+ już tylko 11 proc.

Dla wielu firm sezon letni 2025 może okazać się ostatnim.