
Nadmierna ekspozycja dzieci na technologie cyfrowe, szczególnie ekrany, sprawia, że obserwuje się u nich objawy przypominające autyzm. Zjawisko nazywa się "autyzmem cyfrowym" i dopiero jest poznawane przez świat nauki, a ukształtuje przyszłe pokolenia. Na czym polega, wyjaśniamy w wywiadzie z dr. Jackiem Karasiem.
Wszyscy znamy ten obrazek – ludzie wpatrzeni masowo w ekrany smartfonów. W tramwajach, w kawiarniach, w kolejce do lekarza, na placach zabaw.
Znamy też inny obrazek: kilkuletnie dziecko siedzi w wózku i scrolluje. Naukowcy dostrzegają skutki nadużywania technologii u najmłodszych. I zauważają objawy zbliżone do spektrum autyzmu.
Stąd to zjawisko opisywane jest terminem "autyzm cyfrowy". Rozmawiam o nim z dr. Jackiem Karasiem z Katedry Informatyki Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego.
Czym jest autyzm cyfrowy?
Sebastian Luc-Lepianka: Autyzm cyfrowy – czy to określenie nie jest trochę kontrowersyjne?
Jacek Karaś: Tak, można uznać je za pewne uproszczenie i faktycznie budzi ono wątpliwości, zwłaszcza w środowisku osób pracujących z dziećmi ze spektrum autyzmu. Padają argumenty, że termin ten bywa stygmatyzujący. Sam używam go jednak w sensie publicystycznym, a nie medycznym. W literaturze naukowej i popularnonaukowej funkcjonuje on już od kilku lat jako metafora opisująca zespół objawów wynikających z nadmiernego korzystania z technologii cyfrowych przez dzieci. Nie chodzi o utożsamianie autyzmu cyfrowego ze spektrum autyzmu, lecz o zwrócenie uwagi na podobieństwo niektórych zachowań.
Czym więc jest, a czym nie jest autyzm cyfrowy?
Przede wszystkim nie jest to jednostka chorobowa – nie znajdziemy jej w oficjalnych klasyfikacjach diagnostycznych, takich jak ICD-10 czy DSM-5. To pojęcie opisowe, odnoszące się do zestawu objawów obserwowanych u dzieci nadmiernie korzystających z urządzeń ekranowych. Objawy te bywają zbieżne z zachowaniami charakterystycznymi dla spektrum autyzmu, stąd nazwa. W przeciwieństwie jednak do autyzmu klasycznego, który ma podłoże neurobiologiczne, tzw. autyzm cyfrowy wiąże się z czynnikami środowiskowymi – głównie deprywacją sensoryczno-motoryczną i społeczną, wynikającą z ograniczenia realnych interakcji na rzecz kontaktu z ekranem.
O jakich objawach mówimy?
To między innymi trudności w nawiązywaniu kontaktów społecznych, utrzymywaniu kontaktu wzrokowego, brak potrzeby spontanicznego dzielenia się emocjami, deficyty koncentracji, zaburzenia snu czy opóźnienia w rozwoju językowym.
Dzieci dotknięte tym zjawiskiem częściej wybierają aktywności wirtualne, ponieważ są one łatwiejsze i mniej wymagające społecznie niż kontakty w świecie rzeczywistym.
dr Jacek Karaś
Katedra Informatyki Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego
Dzieci w jakim wieku są zagrożone?
Największe ryzyko dotyczy dzieci w wieku od 0 do 3 lat – to okres szczególnie wrażliwy dla rozwoju mózgu. Jeśli w tym czasie dziecko spędza wiele godzin dziennie przed ekranem, konsekwencje mogą być widoczne w późniejszym wieku, zwykle do 14. roku życia. W przeciwieństwie do spektrum autyzmu, które diagnozuje się już u maluchów, skutki autyzmu cyfrowego ujawniają się z opóźnieniem.
Jak jest definiowane nadużywanie technologii?
Badania sugerują, że już jedna do dwóch godzin dziennie biernej ekspozycji na ekran u małego dziecka może wywoływać negatywne skutki. Kluczowym problemem jest oddziaływanie tzw. niebieskiego światła, które hamuje wydzielanie melatoniny, co prowadzi do zaburzeń snu, zmęczenia i problemów z koncentracją.
Nadużywaniem określamy więc sytuację, w której dziecko regularnie korzysta ze smartfonu, tabletu czy telewizora w wymiarze przekraczającym te wartości, zwłaszcza w godzinach wieczornych.
Jakie są inne czynniki?
Smartfony i aplikacje dostarczają bardzo intensywnych bodźców – wizualnych i dźwiękowych – które pobudzają korę mózgową i aktywują układ nagrody. Wydzielana dopamina wzmacnia nawyk częstego sięgania po urządzenie. W praktyce przypomina to mechanizm uzależnienia – dziecko nieświadomie uczy się, że przyjemność może być natychmiastowa. Brak bodźca będzie w konsekwencji prowadził do rozdrażnienia i problemów z koncentracją.
Prawda. Masa dorosłych ma z tym problem.
Dodajmy więc do tego również to, że już sam fakt korzystania ze smartfonu zmienia nasze wzorce uwagi i nagradzania. Szybkie, kolorowe i interaktywne treści w prosty sposób aktywują układ nagrody, a on w mózgu odpowiada za wydzielanie dopaminy.
Mózg będzie dążył do tego, by tej dopaminy było jak najwięcej, a my podświadomie chcemy za tym podążać, więc coraz częściej i dłużej korzystamy z internetu. Dzięki temu czujemy się "dobrze". Jednak to w konsekwencji może prowadzić do uzależnienia: mechanizm uzależniający związany z korzystaniem z internetu musi pojawiać się coraz częściej i w coraz większym natężeniu.
Nie powinniśmy się dziwić, że dzieci nadmiernie korzystające z internetu nie potrafią skoncentrować się na zadaniach szkolnych, gdyż te wymagają dłuższego skupienia a do tego brak jest natychmiastowej nagrody. Można mówić o kilku jeszcze innych symptomach.
Może pan wymienić kolejny?
Innym "dobrym" przykładem jest ograniczona liczba ruchów gałek ocznych podczas oglądania treści na ekranie urządzenia cyfrowego w porównaniu z czytaniem książki czy eksplorowaniem otoczenia. Spacerując wykonujemy od 40 do 100 ruchów gałek ocznych w ciągu 20 sekund, co daje do 300 ruchów na minutę. Czytając książkę mamy około 150 ruchów na minutę, zaś oglądając treści na smartfonie od 15 do 20 ruchów gałki ocznej na minutę.
Ruch gałek ocznych stymuluje rozwój kory czołowej a ta odpowiada za funkcje poznawcze. Małe dziecko biernie spoglądając w ekran, nie stymuluje w odpowiedni sposób układu nerwowego.
Jakie ma to konsekwencje?
Możliwość osłabienia funkcji poznawczych, wystąpienie trudności z regulowaniem emocji oraz problemów z nawiązywaniem i utrzymywaniem relacji społecznych. Mówiąc obrazowo – zjawisko to obejmuje wiele drobnych zaburzeń, które dopiero zestawione razem układają się w spójny obraz autyzmu cyfrowego. Choć samo zjawisko nie jest nowe, dziś obserwujemy je na dużo większą skalę, co czyni je realnym problemem społecznym.
A jak było kiedyś? Nie badano tego wcześniej? Jako mały chłopiec grałem w węża na Nokii, siedziałem nocami przed komputerem czy telewizorem.
Ale potem szedł pan najprawdopodobniej na rower, pograć w piłkę lub zrobić cokolwiek innego, bo żeby "zagrać w węża", trzeba było usiąść przed ekranem. Dziś już nie trzeba przed niczym siadać, bo ekrany nosimy ze sobą.
Jak już mówiłem, autyzm cyfrowy nie jest nowym zjawiskiem, ale coraz bardziej nasilonym. Z badaniami naukowymi jest tak, że najpierw trzeba coś zauważyć, dostrzec zależność, a następnie ją potwierdzić i opisać. Takich badań zwracających uwagę na różne negatywne aspekty korzystania z technologii cyfrowych jest coraz więcej, ale na wszystko potrzeba czasu i pewnie niejedno badanie nas jeszcze zaskoczy.
A co z badaniami, gdy telewizja masowo wchodziła do naszych domów? Przy okazji każdego nowego medium alarmowano, "że będzie ogłupiać".
Warto zauważyć, że telewizor trzeba było jednak włączyć i przed nim usiąść. Nie dało się oglądać telewizji jadąc tramwajem, czy idąc po chodniku. Również liczba odbiorników telewizyjnych była nieporównywalnie mniejsza od liczby smartfonów.
Nie jestem badaczem popkultury, ale i tak zauważam znaczne różnice pomiędzy "Randką w ciemno" a "Magią nagości". Widać, jak w ciągu kilkunastu lat zmieniły się normy obyczajowe i oczekiwania wobec rozrywki w telewizji.
Ile dzieci ma symptomy autyzmu cyfrowego?
Ponieważ autyzm cyfrowy nie jest jednostką medyczną, nie mamy precyzyjnych danych liczbowych. Gdyby była to jednostka chorobowa, ustalenie skali problemu byłoby z pewnością dużo łatwiejsze.
Wiemy jednak, że około dwie trzecie dzieci korzystających intensywnie z urządzeń cyfrowych wykazuje ograniczoną interakcję z rodzicami. Badania pokazują także częstsze problemy z rytmem dobowym, snem i relacjami rówieśniczymi. Wszystko to wskazuje, że zjawisko jest szerokie, choć jego dokładna skala wymaga dalszych badań.
Wiemy już, jakie problemy mają dorośli, którzy w dzieciństwie mieli symptomy autyzmu cyfrowego?
Na razie nie dysponujemy badaniami długofalowymi, ale nie ma przesłanek pozwalających przypuszczać, że objawy same ustępują. Obserwujemy natomiast, że nastolatki z historią nadmiernej ekspozycji na ekrany mają trudności w budowaniu relacji społecznych. Jeśli nie podejmiemy interwencji, istnieje ryzyko, że te deficyty utrzymają się w dorosłości. Problemem jest również diagnostyka – podobieństwo objawów do spektrum autyzmu może prowadzić do błędnych rozpoznań i nieadekwatnej terapii.
Dlaczego?
Objawy autyzmu cyfrowego są zbieżne ze spektrum autyzmu a mamy wysoki odsetek diagnoz dotyczących tego drugiego. Jesteśmy po prostu bardziej świadomi tego zaburzenia i bardzo dobrze.
Może się jednak zdarzyć również tak, że do poradni psychologiczno-pedagogicznej trafi dziecko z symptomami typowymi dla autyzmu cyfrowego. Brak odpowiedniej wiedzy po stronie psychologa odpowiedzialnego za diagnozę psychologiczną niepotrzebnie ukierunkuje terapię w stronę spektrum autyzmu, zwłaszcza jeśli nie dostrzeże on związku przyczynowo-skutkowego między używaniem technologii na wczesnym etapie rozwoju a objawami występującymi kilka lat później.
Skoro mamy zdefiniowany problem, to teraz pytanie: co z tym zrobić?
Odpowiedź jest bolesna, gdyż wymaga dosyć radykalnych posunięć. Najbardziej skuteczne byłoby wprowadzenie jasnych regulacji – na przykład zakazu korzystania ze smartfonów przez dzieci do 3-4. roku życia. Obecnie nie istnieją żadne przesłanki naukowe, które usprawiedliwiałyby udostępnianie tak małym dzieciom smartfonów czy tabletów. Niestety technologia jest tak mocno zintegrowana z naszym życiem codziennym, że często nie dostrzegamy zagrożeń.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

W przeszłości to tak działało. Ludzie mieli całkowicie mylne przekonania o papierosach w XX wieku.
To prawda, świadomość szkodliwości palenia przyszła po latach. Weźmy jeszcze lepszy przykład z XVIII wieku, gdy na dworze francuskim używano kosmetyków z rtęcią do walki z trądzikiem i przebarwieniami skóry. Gdybyśmy dzisiaj zaproponowali kosmetyki z rtęcią, to odbiór społeczny byłby jednoznacznie negatywny. Minęło jednak trochę czasu, nim dostrzeżono zagrożenie.
Tak samo jest z technologiami cyfrowymi, które są bardzo atrakcyjne i pożyteczne. Słabym ogniwem tego ekosystemu jest jednak człowiek. Jako ludzie mamy pewne ograniczenia wynikające z budowy naszych mózgów i procesów w nich zachodzących. Tego nie możemy i nie powinniśmy lekceważyć.
Smartfony to jedno, a co z samym internetem, czyli źródłem wciągających nas treści?
Internet różni się od wcześniejszych mediów tym, że towarzyszy nam wszędzie. By oglądać telewizję, trzeba było wrócić do domu, a następnie włączyć urządzenie o określonym czasie.
Smartfon jest zawsze pod ręką, co wzmacnia efekt uzależniający. Dodatkowo mechanizmy budowane przez dostawców treści, tzw. algorytmy rekomendacyjne, są projektowane tak, by maksymalnie długo utrzymywać naszą uwagę. W tym sensie mamy do czynienia ze zjawiskiem niezwykle trudnym do opanowania. Z tego powodu również świat wirtualny i świat realny zaczynają przenikać się ze sobą w sposób społecznie niebezpieczny.
W przypadku jakiejś tragedii czy zagrożenia wiele osób zamiast pomagać sięga po telefon, by nagrać film. Taki film opublikowany później w sieci zwiększa tzw. zasięgi, generuje polubienia i czyjąś uwagę. W innych sytuacjach usprawiedliwiamy się, że to tylko jakiś prank influencera, więc nie reagujemy. Omijamy zagrożenie szerokim łukiem.
Czyli to przez to, że siedzimy za dużo w sieci?
Niestety tak. Najnowsze badania Fundacji Instytut Cyfrowego Obywatelstwa pokazują, że dzieci i młodzież w wieku 7–18 lat spędzają średnio około 2 godzin dziennie w sieci, a w wielu przypadkach ponad 4 godziny.
Do tego należy doliczyć czas przeznaczony na streaming czy media społecznościowe, co daje łącznie nawet 6 godzin dziennie. Co istotne, z tego tylko około 6 minut przypada na treści edukacyjne – dominują rozrywka i media społecznościowe. To najlepiej obrazuje skalę problemu.
Czasem nam się wydaje, że media społecznościowe są darmowe, ale za wszystko płacimy… własnym czasem. Przyjęło się uważać, że każdy człowiek potrzebuje ok. 8 godzin snu, by móc prawidłowo funkcjonować. Załóżmy, że drugie 8 godzin spędzamy w szkole (w przypadku dzieci) lub w pracy (w przypadku osób dorosłych). Potrzebujemy też trochę czasu, by w te miejsca dotrzeć i z nich wrócić. W efekcie zostaje nam nie więcej niż 8 godzin na inne zajęcia i własny rozwój. Przebywanie w sieci musi zatem odbywać się kosztem któregoś z powyższych obszarów, czyli snu, pracy lub szkoły, ewentualnie czasu wolnego. Nie jestem przeciwnikiem technologii, ale z punktu naukowego widzę jej zagrożenia.
Chyba problemy z socjalizowaniem się nie są zależne tylko od technologii.
Oczywiście powodów jest z pewnością więcej, ale technologie są dodatkowym elementem wzmacniającym takie postawy. Czasem obserwuję, jak dzieci na placach zabaw siedzą obok siebie w milczeniu skupione na swoich smartfonach. Inny przykład: do kiosków samoobsługowych w restauracjach z burgerami i frytkami ustawiają się długie kolejki, chociaż bez problemu można podejść do pracownika i złożyć zamówienie.
Ale z drugiej strony: czy jeśli ograniczymy dzieciom dostęp do internetu, nie ograniczymy im możliwości dostępu np. także do materiałów edukacyjnych? Ja im zazdroszczę, jak łatwo mogą się czegoś dzisiaj dowiedzieć.
Badania wyraźnie wskazują, że chociaż dzieci i młodzież spędzają po kilka godzin dziennie w sieci, to z treści edukacyjnych korzystają tylko kilka minut i są to zazwyczaj portale oferujące gotowe opracowania i ściągi.
Czy zakaz to najlepsza opcja? Wchodzą już rozwiązania ograniczające dostęp do treści poniżej 18. roku życia.
…które łatwo można obejść deklarując wyższy wiek. Walka z zagrożeniami ze strony technologii cyfrowych nie jest równa. Po jednej stronie jest zbiór rozproszonych użytkowników platform społecznościowych, po drugiej globalne koncerny inwestujące olbrzymie kwoty w to, abyśmy spędzali w sieci jak najwięcej czasu.
dr Jacek Karaś
Katedra Informatyki Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego
Co więc zrobić?
Kluczem jest pokazanie dzieciom atrakcyjności świata rzeczywistego. Kiedy młody człowiek zaangażuje się w sport, relacje czy twórcze działania, naturalnie mniej czasu spędzi w sieci. Dzieci często wybierają świat wirtualny, ponieważ rzeczywistość wydaje im się gorsza, nudniejsza. Zauważmy, że kiedy jesteśmy na czymś skupieni, to nie sięgamy po telefon. Chodzi zatem o świadome budowanie nawyków i higieny cyfrowej. To nierówna walka, dlatego tak ważna jest edukacja, krytyczne myślenie oraz wspieranie realnych relacji społecznych.
Technologia nie jest wrogiem – to my musimy nauczyć się nią zarządzać. Smartfon może być narzędziem, które otwiera drzwi do wiedzy i inspiruje do działania. Ale równie dobrze może stać się klatką, w której utknie nasza uwaga i wyobraźnia. Patrząc na nawyki cyfrowe dzieci i młodzieży, pytanie nie brzmi: czy to się wydarzy, ale raczej: jak szybko?
Zobacz także
