
Demokraci i Republikanie nie doszli do porozumienia w sprawie budżetu. Tym samym w USA właśnie rozpoczął się pierwszy dzień "zamknięcia rządu". Wyjaśniamy, co to znaczy i jaki może być jego wpływ na Stany oraz Europę i pośrednio Polskę.
W środę 1 października doszło do kolejnego zamknięcia rządu USA. To efekt sporu między Republikanami pod wodzą prezydenta Donalda Trumpa i Demokratami w kwestii ustawy budżetowej. Choć wiąże się to m.in. ze znacznymi kosztami dla gospodarki i utrudnieniem dla obywateli, nie wszystkim musi zależeć na porozumieniu.
Czym jest "zawieszenie rządu" USA? Wyjaśniamy
Zawieszenie działania rządu USA (government shutdown), to stan, w którym federalne agencje rządowe muszą wstrzymać większość swoich operacji z powodu braku uchwalonej ustawy budżetowej.
W przeciwieństwie do większości krajów Kongres USA musi co roku autoryzować wydatki, a jeśli do końca roku fiskalnego (czyli 30 września) nie dojdzie do porozumienia w sprawie finansowania, władza wykonawcza nie ma uprawnień do wydawania pieniędzy. Mechanizm ten wynika z amerykańskiej konstytucji i ma na celu zapewnienie, że rząd federalny nie będzie wydawać środków bez zgody ustawodawcy (tzw. power of the purse).
Kluczową konsekwencją zamknięcia rządu jest przymusowy urlop dla setek tysięcy pracowników federalnych. Kontynuowane są jedynie usługi posiadające status "niezbędnych", ale ich pracownicy mogą nie otrzymywać wynagrodzenia, dopóki impas polityczny się nie zakończy.
Usługi "nieistotne" – w tym wydawanie paszportów, obsługa pożyczek dla małych firm, a co najważniejsze dla rynków: publikacja kluczowych danych gospodarczych (jak raporty o inflacji czy zatrudnieniu) – zostają całkowicie wstrzymane.
Zawieszenie rządu nie jest niczym nowym, nawet we współczesnej historii politycznej USA. W trakcie pierwszej kadencji Donalda Trumpa miało miejsce najdłuższe, 5-tygodniowe zamknięcie rządu, które zakończyło się w styczniu 2019 roku. Jednak tym razem sytuacja może okazać się jeszcze bardziej poważna.
Kongres nie może dojść do porozumienia, a Trump nie ułatwia zadania
Dzisiaj kolejne zamknięcie rządu USA stało się faktem. Nie jest to jednak szczególne zaskoczenie, zważywszy na eskalujące napięcia między dwoma partiami. Według doniesień z ubiegłego tygodnia, ich przedstawiciele na kilka dni przed terminem uchwalenia ustawy budżetowej, nie prowadzili rozmów na jej temat. W ubiegłym tygodniu Donald Trump odwołał nawet swoje spotkanie z przedstawicielami Demokratów.
Obecnie Republikanie mają większość w obu izbach. Jednak ich przewaga nie jest wystarczająca, żeby uchwalić nową ustawę budżetową. W tym celu niezbędne jest zdobycie przewagi 60 głosów (jest to związane z instytucją o nazwie filibuster) w Senacie. Będzie to wymagało przynajmniej niewielkiego poparcia Demokratów (dokładnie siedmiu, przy pełnym poparciu Republikanów).
19 września Republikanie (wraz z jednym Demokratą Johnem Fettermanem) przyjęli ustawę, która utrzymałaby finansowanie rządu do 20 listopada. Jednak Demokraci zablokowali przyjęcie tego środka i w zamian zaproponowali własny projekt ustawy budżetowej, który zawierał szereg klauzul dotyczących opieki zdrowotnej, które Demokraci uważają za niezbędne. Republikanie z kolei zablokowali procedowanie tej ustawy.
Kwestia opieki zdrowotnej jest kluczowa dla całego konfliktu. Republikanie latem obcięli część świadczeń w ramach programu Medicaid. Teraz Demokraci żądają wycofania tych zmian, w zamian za ich poparcie dla nowego budżetu.
Jednak pytanie brzmi – czy wszystkim faktycznie zależy na uchwaleniu nowej ustawy budżetowej?
Kryzys budżetowy w USA. Trump może nie chcieć zgody
Niedawne odwołanie przez prezydenta spotkania z reprezentantem Demokratów sprowokowały pytania o intencje Trumpa wobec zbliżającego się zawieszenia rządu.
Jeśli doszłoby ono do skutku, Republikanie mogliby zrzucić winę na swoich przeciwników w Kongresie. Oczywiście Demokraci mogliby zrobić to samo, jednak mieliby utrudnione zadanie, zważywszy na obecne nastroje polityczne w kraju. Mimo spadającego poparcia Trumpa "niebiescy" od czasu ostatnich wyborów wyraźnie nie mogą znaleźć gruntu pod nogami.
Jednak potencjalnie z zawieszenia rządu najbardziej mogłaby skorzystać właśnie administracja Trumpa. W trakcie drugiej kadencji prezydent stara się omijać Kongres, implementując swoje projekty za pośrednictwem rozporządzeń. Zamknięcie rządu dodatkowo ukazałoby niekompetencje tej instytucji, wpisując się w retorykę prezydenta.
Dodatkowo Trump mógłby ucieszyć się ze wstrzymania działania niektórych agencji federalnych, co również idealnie wpisywałoby się w program jego administracji, która od początku tej kadencji stara się ograniczać ich kompetencje. Do tej pory robiła to przede wszystkim za pośrednictwem Departamentu ds. Efektywności Rządu (DOGE), prowadzonego z początku przez Elona Muska.
Wreszcie Trump mógłby się ucieszyć ze wstrzymania publikacji danych ekonomicznych, szczególnie dotyczących inflacji i miejsc pracy. Kontrowersyjna polityka ekonomiczna administracji prezydenta odbija się na gospodarce kraju, co widać w statystykach publikowanych m.in. przez Biuro Statystyki Pracy. To, jak ważna jest rola podobnych instytucji, widzieliśmy w tym miesiącu, kiedy Trump zwolnił szefową BLS Erikę McEntarfer po tym jak jej biuro zrewidowało w dół pierwotnie podane dane o wzroście liczby miejsc pracy.
Zawieszenie rządu, a wraz z nim wstrzymanie publikacji wspomnianych statystyk może potencjalnie pomóc ukryć realne konsekwencje chaotycznej polityki ekonomicznej Trumpa.
Jakie będą konsekwencje ekonomiczne zawieszenia rządu USA?
Największe konsekwencje odczuje oczywiście amerykańska gospodarka, jednak echa tego politycznego impasu mogą potencjalnie dotrzeć do Europy.
Bezpośrednim i mierzalnym skutkiem jest spadek aktywności gospodarczej. Congressional Budget Office (CBO) oszacowało, że 35-dniowe zawieszenie rządu na przełomie 2018 i 2019 roku trwale obniżyło produkcję gospodarczą o 3 miliardy dolarów. Konsekwencje mogą okazać się szczególnie dotkliwe dla gospodarki USA w obliczu podwyższonych stup procentowych i wysokiej inflacji.
"Gospodarka jest dość podatna na zagrożenia" – powiedział Mark Zandi, główny ekonomista agencji ratingowej Moody’s w rozmowie z "New York Times". "W czasach większej odporności, myślę, że nawet przedłużone zawieszenie rządu nie wykoleiłoby gospodarki. Ale w obecnej sytuacji to może być właśnie to, co ściągnie nas na dno".
Efekty dla Europy i pośrednio Polski dotyczą w pierwszej kolejności niepewności na rynkach i paraliżu informacyjnego.
Brak ważnych danych o inflacji i zatrudnieniu uniemożliwia inwestorom i kluczowym osobom (np. szefom Rezerwy Federalnej) podejmowanie odpowiednich decyzji. Ta dziura w informacjach rozprzestrzenia się na cały świat, przez co giełdy w Europie mogą stać się mniej stabilne. Oznacza to, że możemy spodziewać się większych wahań akcji.
Wzrost niepewności w największej gospodarce świata skłania globalnych inwestorów do przyjęcia tzw. postawy risk-off, czyli awersji do ryzyka. Kapitał jest wycofywany z bardziej ryzykownych aktywów (jak akcje na rynkach wschodzących, czyli np. Polski) w kierunku bezpiecznych przystani, takich jak np. obligacje niektórych krajów. Ten mechanizm uderza w polski rynek i potencjalnie może obniżyć wartość złotego względem innych walut.
Zobacz także
