"Rybka prosto z kutra". Naiwni turyści dają się naciągać na niewiarygodne rzeczy

Konrad Bagiński
Wakacje w Polsce. Mrożona rybka prosto z kutra, krowi oscypek świeżo zrobiony z mleka owczego, łącka śliwowica ze spirytusu i syropu - na takie rzeczy co roku dają się nabierać tysiące polskich turystów. Nieuczciwi sprzedawcy czekają na naiwnych i zacierają ręce.
Latem turysta traci rozum i pieniądze, nieuczciwi sprzedawcy tylko czekają na naiwnych Fot. Artur Kubasik / Agencja Gazeta
Waga posiłków w restauracjach
Niestety przeciętny turysta nie ma wagi w oku i nie dostrzeże różnicy pomiędzy kotletem o wadze 150 gramów a 120 gramów. Zawsze możemy jednak zażądać zważenia naszej w naszej obecności. Szczególnie trzeba uważać na produkty, które są sprzedawane nie na porcje, ale na wagę. Słynny jest przypadek firmy, która podczas pikników i jarmarków w różnych miastach Polski sprzedaje szaszłyki.

Pobieżny rzut oka na menu utwierdza klienta w przekonaniu, że zapłaci kilkanaście złotych. Potem okazuje się, że tyle płaci się nie za szaszłyk, ale 100 gramów produktu, a na dodatek trzeba zapłacić za dodatki – np. 20 złotych za kromkę chleba. Takie triki sprzedawcy jedzenia stosują przez cały rok i w całej Polsce. Pomóc może uważne przestudiowanie menu i dopytanie o szczegóły przed zamówieniem.


Świeże ryby
Inną sprawą jest jakość produktów spożywczych. Latem nad Bałtykiem furorę robi „świeża rybka”. Niestety, w wielu przypadkach można mieć sporo zastrzeżeń do tego, co finalnie ląduje na talerzu. Rybą bardzo smaczną i cenioną jest np. dorsz. Ale niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że połowy tego gatunku są bardzo mocno ograniczone. Co roku okres ochronny dorsza trwa od 1 lipca do końca sierpnia.
Nad morzem najłatwiej dostać ryby, które na oczy nie widziały BałtykuFot. Artur Kubasik / Agencja Gazeta
Spod zakazu połowów często wyłączone są najmniejsze jednostki rybackie, ale z całą pewnością nie zaspokoją popytu. Turyści dostają więc mrożone dorsze – oczywiście nie ma w nich nic złego, smak jest praktycznie taki same, ale nikt nie lubi być oszukiwany.

– Mrożony często jest nawet bezpieczniejszy od „świeżego”. Szybko po złowieniu trafia do lodu, potem jest filetowany i zamrażany. Nie ma gdzie się zepsuć, w przeciwieństwie do ryb, które cały dzień leżą w upale gdzieś na zapleczu – mówi mi znajomy gastronom z okolic Łeby.

Narzeka też, że tłumaczenie klientom skąd są dane ryby i że świeżych akurat nie ma i nie będzie, powoduje, że ci odchodzą do miejsc, gdzie są zapewniani o tym, że „rybka godzinę temu zeszła z kutra”.

Dorsza potrafią też udawać inne ryby, choćby owiana złą sławą panga. Część osób nie za bardzo pamięta, że miruna, mintaj czy halibut nie są gatunkami bałtyckimi. Ta pierwsza przyjeżdża do nas z Ameryki Południowej, najczęściej z wybrzeży Argentyny, mintaj z północnego Pacyfiku, a halibut – z Atlantyku.

Typowo bałtyckimi rybami są flądra, śledź, turbot czy nawet łosoś. Jest też dorsz, ale akurat w trakcie wakacji jego masowy połów jest zabroniony. Węgorz, choć oczywiście żyje w Bałtyku, jest bardzo drogi. Dużo tańsze są węgorze przywożone z Chin. Ostrożność należy zachować, gdy zamawiamy rybę w panierce – często bywa ona grubsza, niż filet. Podobnie bywa też z kotletami.

Jakie ryby jeść? Tu od dawna z dobrymi radami przychodzi organizacja ekologiczna WWF, która wydaje bezpłatny poradnik dotyczący tego, jakie ryby warto spożywać, a jakich unikać.

Oszukane oscypki
W sumie lepiej uważać w całym kraju, bo oscypki rozpowszechniły się tak, że latem można je kupić i nad morzem, i na Mazurach. Część z nich to oryginalne sery owcze, ale większość jest wytwarzana z mleka krowiego i z oscypkiem nie ma absolutnie nic wspólnego. Mimo wszystko pochłonięcie kawałka wędzonego serka może być przyjemnością, ale lepiej wiedzieć, że nie jest owczy i że wcale nie musi być z Podhala. Uczciwy sprzedawca powie, że serek jest zrobiony z krowiego mleka i nie nazwie go oscypkiem.
Serki podhalańskie, serki bacy, scypki na nawet „o.scypki” czy łoscypki nie mają najczęściej wiele wspólnego z oscypkami.Foto: Waldek Sosnowski / Agencja Gazeta
Zresztą nie ma w tym nic złego dla konsumenta. Prawdziwe owcze serki mają bardzo wyrazisty, wręcz brutalny smak. Zdecydowanej większości ludzi bardziej smakują serki z mleka krowiego, ewentualnie z mieszaniny krowiego i owczego bądź koziego.

Prawdziwy oscypek jest produkowany w bacówkach. Znakomita większość serków na straganach zwana jest więc inaczej. Mamy serki podhalańskie, serki bacy, scypki na nawet „o.scypki” czy łoscypki.

Śliwowica
A od szwagra siostry kuzyna, na lokalnym targu – z takich miejsc często bierzemy śliwowicę. Najlepiej po 20 zł za butelkę. Prawda jest taka, że śliwowica potrafi być droższa od whisky – za półlitrową butelkę legalnego trunku o mocy 70 proc. zapłacimy ponad 100 złotych. Pędzona chałupniczymi metodami nie będzie kosztowała u gospodarza mniej, niż 40 – 50 zł za butelkę. Jej produkcja jest po prostu droga i pracochłonna.

Mimo wszystko lepiej zapłacić więcej, ale za produkt dobrej jakości i o pewnym pochodzeniu. W okolicach Łącka ciągle huczy od plotek, czego to niektórzy nie dodają do produkowanych przez siebie specyfików. Ale porządni gospodarze dbają o jakość swoich wyrobów i polecają się nawzajem.

– U nas jest tak, że my się nie afiszujemy z produkcją, a policja nas nie ściga. Taka cicha umowa. I na szczęście to działa, ale śliwowicy lepiej nie kupować na targu, z jakiegoś bagażnika. Wystarczy przyjechać, pomieszkać u kogoś a na pewno dostanie się najlepszą łącką – mówi nam jeden z gospodarzy z okolic Łącka.
Prawdziwa śliwowica również musi walczyć z podróbkami z taniego spirytusu i syropuFot. Tomasz Wiech / Agencja Gazeta

Legalną śliwowicę, pod nazwą okowita, robi już słynny producent soków tłoczonych – firma Maurer z Łącka. Podatki i inne opłaty wywindowały jej cenę do ponad 100 zł za butelkę – ale na spróbowanie można wziąć też mniejsze objętości i trunek mniej obfitujący w alkohol.

Lokale gastronomiczne
W tym roku Sanepid ruszył już do pracy nad polskim morzem. W zeszłym odkrył sporo nieprawidłowości – średnio w do trzecim lokalu. Trzeba brać poprawkę na to, że inspektorzy często różnie interpretują przepisy, te zaś dla różnych rodzajów biznesów gastronomicznych są bardzo zróżnicowane. Ale wyznacznikiem prawdziwego problemu jest to, że Sanepid w zeszłym roku nakazał natychmiastowe zamknięcie ok. 1 proc. wszystkich skontrolowanych lokali gastronomicznych, które zagrażały zdrowiu i życiu konsumentów.