Nowe pułapki na naiwnych turystów. Oni mieli fatalne wakacje, a dało się tego łatwo uniknąć

Mariusz Janik
Wynajem mieszkań i pokoi. Dla amerykańskiego giganta sharing economy – zajmującego się pośredniczeniem między podróżnikami a właścicielami mieszkań na wynajem serwisu AirBNB – sezon żniw właśnie się rozpoczął. I mimo że firma ma zaprzysięgłych wrogów, zwłaszcza w ratuszach miast uchodzących za największe atrakcje turystyczne na świecie, to ma też liczną rzeszę oddanych wielbicieli. Jednak pozytywne doświadczenia z AirBNB to nie tylko zasługa sprawności samego serwisu. Przy korzystaniu z niego warto zachować czujność i stosować się do rad, których udzielają sami użytkownicy.
Komu marzą się tanie wakacje, ten chętnie skorzysta z AirBNB. Ale usługa amerykańskiej firmy to również pułapki. Fot. Marzena Hmielewicz / Agencja Gazeta
Oblężone miasta – tak można by lapidarnie określić wiele miast na świecie, uchodzących za „turystyczne Mekki”. W wielu z nich AirBNB jest usługą znajdującą się na indeksie.

Przed wyjazdem warto sprawdzić, czy nie wybieramy się do miasta, które usilnie zwalcza usługi, za którymi stoi amerykańska firma. W Europie do takich miejsc należy choćby Amsterdam, który zakazał krótkoterminowego wynajmu mieszkań w oparciu o serwis. Ale właściciele mieszkań na wynajem nie mają też lekko w Berlinie czy Barcelonie, Rejkjaviku i Paryżu. Wiele z tych miast lawiruje między całkowitym zakazem krótkoterminowego wynajmu, a nakładaniem na właścicieli mieszkań wysokich kar lub opłat ryczałtowych. Jeszcze dalej poszły metropolie za Atlantykiem: w Nowym Jorku, Los Angeles, Detroit czy Santa Monica można mówić po prostu o zakazie świadczenia takich usług.


Zwracaj uwagę na zdjęcia – zwłaszcza, że używanie cudzych zdjęć jest dziś w internecie rutynową praktyką, a w końcu „reklama dźwignią handlu”.

– Zastanawiałem się nad kilkudniowym wyjazdem na Bałtyk – opowiada INNPoland.pl Szymon, jeden z naszych czytelników. – Zacząłem przyglądać się ofertom z Helu i, wyświetlając kolejne, zauważyłem po jakimś czasie, że przy ofertach jednego z właścicieli, powtarzają się te same kadry, mimo że chodziło o rozmaite miejsca i rozmaite lokale, sądząc po opisach – kwituje. To wystarczyło, żeby wzbudzić podejrzenia, ale w sezonie nasza czujność spada – i nawet jeśli z ulgą znajdziemy jeszcze wolną miejscówkę, warto rozejrzeć się w okolicznych ofertach, czy przypadkiem nie dostrzeżemy gdzieś tego samego pakietu zdjęć.
Amsterdam należy do tych światowych metropolii, które zabraniają korzystania z AirBNB na swoim terenie.Fot. 123rf.com
Komentarze, komentarze, komentarze – niemal każdy użytkownik usług dostarczanych przez AirBNB powie to samo. Najważniejsze przy korzystaniu z usług amerykańskiej firmy jest uważne czytanie komentarzy.

Dla tych, którzy dopiero zaczynają świadczyć usługi na AirBNB, zdobycie pierwszych komentarzy może się okazać drogą przez mękę i najtrudniejszym etapem działalności. Ale takie są realia: dla „wyjadaczy” komentarze dotyczące poszczególnych lokalizacji są właściwie jedynym gwarantem bezpieczeństwa i jedyną dostępną metodą oceny oferty. Miejsca, które jeszcze nie doczekały się komentarza, są raczej omijane. I one mogą być słabym punktem systemu.

Gospodarz – słaby punkt systemu, który może się okazać zarówno miłą, jak i przykrą niespodzianką.

Z blogów prowadzonych przez obieżyświatów z Polski i całego świata można wyciągnąć jeden wniosek: warto przed wyjazdem pokusić się o dłuższą korespondencję z osobą, która będzie nam wynajmować lokal. Ton e-maili, język gospodarza (zwłaszcza jeżeli korespondencja prowadzona jest w języku dla stron obcym), skala pomocy, jaką oferuje – mogą nam zawczasu wiele powiedzieć. Co nie znaczy, że uchroni nas to przed kłopotami.

– Z gospodynią mieliśmy dobry kontakt mailowy – opisuje podróż do Japonii autorka bloga zakulisowo.pl. Ale to, niestety, nie wystarczyło. – Właścicielka nie mogła nam dać kluczy w dniu przyjazdu, więc wysłała swoją koleżankę, by nas odebrała ze stacji. Tu pojawiły się pierwsze schody, bo urocza Japonka nie umiała w ogóle mówić po angielsku. Krzyczała tylko: OK, OK! I korzystała z translatora, który średnio jej służył – dodaje. W takich warunkach ufność w kontakty z gospodarzem znacznie maleje.

Zwierzak w podróży – wielka radość dla tych, którzy chcą zabrać swojego pupila ze sobą. I wielkie zmartwienie, gdy zaczną się kłopoty.
Zwierzęta w podróży mogą być najlepszym towarzyszem, ale i największym zmartwieniem. AirBNB potrafi dodatkowo utrudnić taką wycieczkę.Fot. 123rf.com
Oferta AirBNB to nie jest pełny hotelowy standard, gdzie reguły gry są – przynajmniej zazwyczaj – z góry ściśle określone. – Chciałam zabrać ze sobą psa, wszystko było uzgodnione, już wyruszyliśmy w drogę, gdy właściciel lokalu napisał, że pies chyba jednak nie dogada się z jego kotem – wspomina Agnieszka. Tu zaczyna się wtedy droga pod górkę: albo należy sprawdzić zawczasu zapasowe lokalizacje, gdzie zwierzę będzie mile widziane (czy przynajmniej tolerowane), albo pozostaje zawrócić do domu.

Wstępna wizja lokalna – etap, który wydaje się być oczywistością po przekroczeniu progów wynajmowanego mieszkania, a który tak chętnie pomijamy, chcąc już zwiedzać miasto.

– Zauważyliśmy, że mieszkanie jest, delikatnie mówiąc, brudne – czytamy na zakulisowo.pl. – Postanowiliśmy przeboleć średnie warunki sanitarne i kupić w sklepie obok jakiś multi-pryskacz i trochę je posprzątać po zwiedzeniu miasta. (…) Po powrocie wyczyściliśmy łazienkę i pełen kurzu klimatyzator w sypialni. (...) Zaczęliśmy rozkładać nasze futony i okazało się, że są trzy (mieszkanie było oferowane dla czterech osób). Jakoś nikomu nie przyszło do głowy liczyć ich w szafie (…) Kompletów pościeli było sztuk jeden i, co najgorsze, pościel była brudna – kwituje autorka. Skończyło się szukaniem nowej kwatery w środku nocy.

Ruletka – tak czasem zdarza się również w tradycyjnym hotelarstwie. Trzeba być gotowym na wszystkie scenariusze i mieć „plan B”.
AirBNB to z polskiej perspektywy czasem kłopotliwy tour-operator: komunikacja z serwisem bywa znacznie utrudniona.Fot. 123rf.com

– W przeddzień wylotu otrzymałam telefon od AirBNB. Przemiła pani, mówiąca po angielsku, zbolałym głosem oznajmiła mi, że gospodarz odwołał moją rezerwację na 17 godzin przed planowanym zameldowaniem. Pani oświadczyła, że rozumie moją frustrację i rozgoryczenie całą sytuację, ale postara się nam pomóc – opisuje publicystka portalu bezprawnik.pl. – Miałam dosłownie kilka godzin na znalezienie czegoś, co mnie zadowoli. Najlepsze apartamenty były niedostępne, a te zaproponowane przez pracownicę AirBNB znajdowały się na drugim końcu miasta i daleko odbiegały od wyznaczonych przeze mnie standardów – ucina. Cóż, był jednak happy end: odpowiednia alternatywa znalazła się na Booking.com.

Zabójcze procedury – to przekleństwo robienia interesów w internecie, ale nieuniknione. Musimy się liczyć z tym, że prostowanie nieporozumień w kontaktach z portalem będzie się wlec tygodniami.

– Przypadkowo pobrali nam 21 dolarów więcej za kolejny nocleg w Los Angeles – czytamy na blogu zyciepodpalmami.com. – Proces odzyskiwania tej niewielkiej kwoty trwał równo miesiąc, ale o tym nie będę się już rozpisywać. W każdym razie udało się po wymianie dziesiątek e-maili (…) Warto wiedzieć! Telefoniczny konsultant AirBNB rozmawiał z nami tylko po angielsku. Jak któregoś dnia zadzwoniłam na polską infolinię, powitał mnie przesympatyczny pan w języku hiszpańskim, mimo że w Polsce była godzina 15. Wiadomości e-mail były tłumaczone na polski przez tzw. translator – pisze autorka.