Ustawa o e-zwolnieniach to bubel. Przez nią będziemy "drukować internet"

Konrad Bagiński
Elektroniczne zwolnienia miały być rewolucją. Nie musielibyśmy nosić do pracy druczku od lekarza, pracodawca miał być od razu powiadamiany o naszej chorobie i zwolnieniu. Teraz okazuje się, że elektroniczne zwolnienie będziemy drukować i zanosić szefowi.
Ustawa o e-zwolnieniach jest dziurawa, jak sito. Teoretycznie ma działać od grudnia, w praktyce jest martwa Fot. Alex Proimos/http://skroc.pl/0b356/flickr.com CC-BY/http://skroc.pl/9ffbb
Wszystko przez kompletnie dziurawe przepisy. Po kilku przesunięciach terminów e-zwolnienia mają zacząć działać pełną parą od początku grudnia 2018 roku. Całkowicie zastąpią zwolnienia papierowe. Sęk w tym, że nikt nie nałożył na przedsiębiorców obowiązku założenia w ZUS-ie specjalnego konta. Za jego brak nic nie grozi.

Kont nie ma jeszcze 20 proc. przedsiębiorstw, zarówno prywatnych, jak i państwowych. A nawet podlegających bezpośrednio rządowi.

W rozmowie z Gazetą Wyborczą prezes jednej z państwowych spółek wyznał bez ogródek, że u niego e-zwolnień nie będzie.


– Konsultowałem się w tej sprawie ze związkami zawodowymi i ich opinia była taka, aby nie wchodzić w e-zwolnienia. Postanowiłem więc, że u nas zostanie po staremu – opowiada.

Jak korzystać z e-zwolnienia?
Przyczyny można się domyślać – papierowe druczki trzeba było pracodawcy dostarczyć w terminie do 7 dni. A to praktycznie uniemożliwiało kontrolę krótkotrwałych zwolnień, co pracownikom nadużywającym tychże zwolnień bardzo się podobało. W przypadku e-zwolnień pracodawca od razu będzie widział, że pracownik coś kombinuje.

Na razie jedynym wyjściem, które będzie stosowane od grudnia, będzie poproszenie lekarza o wydrukowanie e-zwolnienia i zaniesienie go do pracy. I to w dowolnym terminie, więc pracodawcy i ZUS kompletnie stracą kontrolę nad chorobami – zarówno prawdziwymi, jak i udawanymi. W efekcie zamiast oszczędności, i firma, i Zakład zanotują wyższe wydatki i straty.