„Bolszewia”. Oto, jak wywłaszczyć polskiego przedsiębiorcę w jeden dzień

Mariusz Janik
Roman Giertych poszedł za ciosem: po krytyce projektu ustawy o odpowiedzialności podmiotów zbiorowych, prawnik i były polityk opublikował wpis, w którym precyzuje, w jakich przypadkach nowe przepisy mogą służyć wywłaszczaniu przedsiębiorców i toczonej zakulisowo walce politycznej. „Bolszewia” – podsumowuje lapidarnie.
Roman Giertych uważa, że ustawa o odpowiedzialności podmiotów zbiorowych może służyć do bezprecedensowych wywłaszczeń oraz walki politycznej. Fot. Krzysztof Hadrian / Agencja Gazeta
Rolnik
Tym razem krytyka jest zamknięta w trzech przykładach. Pierwszy dotyczy rolnika (u Giertycha – członka lokalnego koła PSL), kupującego ziarno wyprodukowane na ziemi oficjalnie przeznaczonej na inne cele. Rolnik o tym nie wie, ale jego pracownik sezonowy już tak – i to on idzie to prokuratury w charakterze „sygnalisty”.

Afiliacja polityczna zobowiązuje, więc prokuratura może potraktować rolnika ostro: uznać, że nie dochował należytej staranności, nie sprawdził kontrahenta, nawet – uzyskał z tego tytułu korzyść, jeśli ziarno było choć trochę tańsze niż rynkowa oferta. Do gospodarstwa wchodzi więc zarząd komisaryczny. – Zarządca zajmuje wszystkie konta rolnika oraz przejmuje dotacje, pracowników, księgowość etc. – pisze Giertych.


Decyzje prokuratora zatwierdza sąd. Finał? – Rolnik nie ma dostępu do pieniędzy z przedsiębiorstwa i nie stać go na żadną realną obronę prawną. Po dwóch latach, gdy jest już bankrutem, sąd akceptuje karę za naruszenie ustawy i konfiskuje mu gospodarstwo, które jest sprzedawane przez zarządcę – dodaje prawnik.

I jeszcze post scriptum. – Gospodarstwo kupuje znajomy zarządcy. Na rolnika jest nałożona grzywna. Z majątku rolnika sąd ponadto nakazuje zapłacić 200 000 złotych sygnaliście. I sprawa jest skończona – kwituje Giertych.

Właściciel warsztatu
Dwa pozostałe scenariusze są bliźniaczo podobne, choć branże różne. W jednym chodzi o właściciela warsztatu (i jego córkę, „która chodzi na demonstracje antyrządowe”), który nieświadomie kupił tanie – tyle że kradzione – części samochodowe. Tu „sygnalistą” może być choćby były pracownik wylany za pijaństwo.

– Prokurator wprowadza środki zapobiegawcze poprzez zakaz prowadzenia działalności naprawiającej samochody – pisze Giertych. – Środki zapobiegawcze nie podlegają kontroli sądowej. Nadto prokuratura zabezpiecza środki pieniężne na koncie właściciela warsztatu – opisuje.

Sygnalista jest przywrócony do pracy, której de facto już nie ma. Właściciel nie jest w stanie go zwolnić, musi mu wciąż płacić. – Prokurator w końcu występuje do sądu o grzywnę w wysokości miliona złotych. Sąd wydaje orzeczenie, bo prezes sądu wyznacza zaufanego sędziego. Właściciel warsztatu nie ma tyle pieniędzy, więc jego warsztat zostaje sprzedany przez komornika – dodaje autor wpisu.

Ach, jeszcze były właściciel musi przebrnąć przez dochodzenia w sprawie uporczywego niepłacenia pracownikowi.

Właściciel firmy księgowej
I trzecia historyjka. – Właściciel firmy księgowej dowiaduje się, że jego pracownica, która od roku przebywa na urlopie wychowawczym zwróciła się do prokuratury, że 9 lat wcześniej (ustawa zakłada, że mogą być ścigane czyny sprzed 10 lat) dostała polecenie pomocy komuś, aby poprzez legalne, ale sprytne działania pomogła obniżyć podstawę opodatkowania – opisuje Giertych.

Dziś byłoby to nielegalne, jako agresywna optymalizacja podatkowa. Jako że nie ma w ustawie przedawnienia, ani zakazu działania wstecz – rusza postępowanie: zarząd komisaryczny, przesłuchania klientów. Nawet gdy sąd uchyli decyzję prokuratury, klienci i tak odejdą. A przecież można wszczynać kolejne sprawy, bo „pojawiły się nowe wątpliwości”.

– Prokurator zwraca się do sądu o konfiskatę majątku przedsiębiorcy i zakaz wykonywania zawodu – kwituje Giertych. – Sąd wniosku nie akceptuje, ale sprawa trafia po II instancji do Sądu Najwyższego, który w składzie nowych sędziów wniosek uwzględnia i zmienia orzeczenia sądów niższej instancji. Właściciel firmy idzie do pracy w kasie pobliskiego sklepu – podsumowuje.

Nakreślone przez byłego polityka scenariusze mogą się wydawać ekstremalne, ale nie tym, którzy już wcześniej toczyli – nierzadko wynikające z pomyłek sądu lub organów skarbowych – boje z wymiarem sprawiedliwości. Tym razem mogą być z góry skazani na porażkę: nowa ustawa wprowadza bezprecedensowe możliwości oddziaływania na rynek oraz przedsiębiorców[/b], którzy demonstrują swoje poglądy.

– Wejście w życie tej ustawy oznacza koniec prywatnej własności w Polsce – podsumował nieco wcześniej Giertych. Dziś jest bardziej lapidarny. – Bolszewia – pisze.