Dramat polskiego smakosza. Włosi chcieliby ograniczyć produkcję jego ulubionego trunku
Przez ostatnie kilka lat prosecco szturmem brało polskie podniebienia. Z przeprowadzonych wiosną badań wynikało, że sięga po nie nawet 43 proc. konsumentów w Polsce. Okazuje się jednak, że to lekkie musujące wino może się stać nieco mniej dostępne niż do tej pory, a w każdym razie – pewnie będzie droższe.
Trudno się dziwić, skoro wartość tej produkcji sięga dziś już 2,5 mld euro rocznie, z czego trzy czwarte tej kwoty producenci zarabiają na eksporcie. Natomiast ten boom na musujące wino ma swoje konsekwencje.
Najważniejszą jest gwałtowny wzrost cen gruntów: hektar ziemi w Valdobbiadene kosztuje dziś już milion euro, co irytuje miejscowych. Kolejny skutek to wysyp producentów: prosecco „robi” już 14 tysięcy winnic i firm, więc coraz trudniej odróżniać markowe wina od tych, które je udają – zwłaszcza robionych z wyrywanych w Apulii i na Sycylii odmian winorośli glera.
Do tego wszystkiego trzeba też dodać szkody dla środowiska naturalnego – taka nadprodukcja narusza równowagę biologiczną w regionie.
– Ktokolwiek sadzi glerę w nadziei, że kiedyś będzie mógł robić prosecco, niech przestanie się łudzić – odgraża się włoski minister rolnictwa Franco Manzato. – Produkcja jest ściśle związana z wyznaczonym terenem, a w przyszłości będzie ograniczona – kwituje. To jednak będzie oznaczać, że ceny „oryginalnego” trunku pójdą w górę, w ślad za ograniczoną i ściślej kontrolowaną dostępnością.