Hipsterska moda millenialsów wpędziła w kłopoty potężną branżę przemysłu

Mariusz Janik
„Zarośnięty lump” lub „talib”, ewentualnie pobłażliwie – „hipis” lub „brodacz”: tak w ostatnich dekadach nazywano tych mężczyzn, którzy wyhodować sobie na twarzy pokaźniejszy zarost. W modzie był model z reklam, który przeciera leniwym gestem jedwabiście gładką brodę. Cóż, te czasy dobiegły końca, a nowe eksperci okrzyknęli „erą brody”.
Producenci maszynek do golenia czekają aż brody się znudzą i... liczą straty. Fot. 123rf.com
Brody szybkim marszem podbiły środowiska młodych mężczyzn z pokolenia millenialsów, a także tych nieco starszych. Efektem był rozkwit adresowanych do nich „barber shopów”, które koncentrują się na pielęgnacji zarostu.

Ale są też ofiary: firmy takie jak Gillette – których najważniejszym produktem były maszynki do golenia – odnotowały w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy spadek sprzedaży o 5,1 proc. (dane za czerwiec 2017 – czerwiec 2018 r.). – Dziś mężczyźni nie są już oceniani negatywnie, kiedy się nie ogolą. Nie uważa się ich za leniwych lub niegodnych szacunku – tłumaczył CNN Massimiliano Menozzi, wiceszef Gillette North America.


Czekając na zmianę mód
Kilkuprocentowy spadek sprzedaży w skali globalnej oznacza nowe porządki w branży. Gillette w reakcji na stopniowo spadający popyt zaczęło szukać nowych sposobów dotarcia do klienta – obniżono ceny o 12 proc., wprowadzono do sprzedaży trymery. Edgewell ma stawiać na sprzedaż w internecie i zapewnia inwestorów, że brody... kiedyś się znudzą.

O ironio, branża wygląda kolejnej zmiany mód, jak kania dżdżu. Start-up Harry's – sprzedający maszynki i akcesoria – do golenia zebrał od inwestorów imponujące 112 mln dolarów. Ale też Harry's stawia na stworzenie z golenia całego rytuału, z potrzebnymi do tego akcesoriami. Pytanie, czy millenialsom starczy czasu i cierpliwości na takie wizerunkowe zabawy.