Tyle godzin dziennie powinniśmy pracować według naukowców. "Skróćmy dni pracy"
Na łamach pism i portali biznesowych oraz naukowych toczy się dyskusja o tym, jak dalece można się posunąć, skracając dzień pracy. Mantra o ośmiu godzinach snu, ośmiu godzinach pracy i ośmiu – odpoczynku – wydaje się być badaczom schematem sztywnym i nie mającym wiele wspólnego z naszymi realnymi możliwościami.
Produktywność w pracy
Ich utrapienia zainspirowały jednak znanego naukowca Adama Granta z Wharton University of Pennsylvania do odwrócenia tego myślenia. – Zamiast zastanawiać się nad wydłużeniem dni szkolnych, skróćmy dni pracy, one powinny się kończyć o 3 po południu – apeluje Grant. – W ciągu sześciu skoncentrowanych godzin będziemy równie produktywni i kreatywni, jak w osiem dotychczasowych godzin – kwitował badacz.
Argument wydaje się być całkiem nieźle podparty wynikami rozmaitych eksperymentów: od szwedzkich miasteczek, gdzie ograniczono czas pracy, nie tracąc na efektywności po badania dowodzące, że przeciętny pracownik mógłby z powodzeniem zrobić to, co robi dziś przez „cały dzień” – w pięć godzin.
Swoje dorzucają psycholodzy (a Grant jest zarówno specjalistą od zarządzania, jak i psychologii). Według nich nasze mózgi znoszą zaledwie cztery godziny intensywnej pracy. W jednej z doskonale sprzedających się książek o pracy – „When” Daniela Pinka – ujęto to bardziej lapidarnie: po południu jesteśmy „20 procent głupsi”.
Popołudniowe załamanie się samopoczucia i napływ zmęczenia można zwalczać kawą – pisze portal Inc.com. – Ale i tak będą to godziny, kiedy daleko nam będzie od wysokiej produktywności.
Wyjście z pracy nie musi oznaczać kompletnej straty czasu. Nie dość, że dodatkowy czas wolny pozwala lepiej się zregenerować przed wyzwaniami dnia następnego, to jeszcze pozostawia trochę czasu na hobby, dokształcenie się, czytanie czy spotkania – które nierzadko procentują w pracy, od networkingu po większą kreatywność. Szkoda tylko, że słuchamy z uwagą naukowców, tylko gdy mówią o wcześniejszym wyjściu z biura.