Coraz mniej produktów na półkach polskich sklepów. A będzie jeszcze gorzej
Liczba produktów na sklepowych półkach w Polsce osiągnęła kilka lat temu apogeum. Od tamtej pory zaczyna nieubłaganie spadać – z kilku rozmaitych powodów. Składają się na to zarówno zmiany w branży handlowej, jak i rady specjalistów od handlu, zmieniające się przyzwyczajenia zakupowe czy nawet – demografia. Jasne jest jedno: czas żegnać się z eksperymentami w kuchni.
– W mainstreamie decydują dwie rzeczy – komentuje Zbigniew Kmieć, ekspert Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. – Pierwsza to przyzwoita jakość w relacji do ceny, druga to rynek reklamowy. Obie powodują unifikację, co oznacza, że w branży miejsce jest niemal wyłącznie dla dużych graczy – dodaje.
Wycinanie słabych
Przyczyn jest jednak znacznie więcej. Wystarczy spojrzeć, co dzieje się na rynku najbardziej wyrafinowanych sieci handlowych: Bomi, Alma czy Piotr i Paweł to symbole delikatesów, które chciały przyciągnąć najmajętniejszą klientelę, najbardziej otwartą na niecodzienne produkty i smaki.
Pierwsze dwie sieci należą już do przeszłości, trzecia – walczy o przetrwanie w okrojonej formie. Z rozmaitych powodów, przede wszystkim do ich segmentu próbowały wdzierać się „zwykłe” hipermarkety, a w ostatnich latach nawet dyskonty. I to z powodzeniem, co skutkowało desperackimi krokami: próbami obniżania cen do poziomu niemalże dyskontów.
Na półkach przeciętnego dyskontu znajdziemy "ledwie" 2500 produktów.•Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Inne sieci są na plusie – „ale co to za plus?” – Auchan ma 12,5 mld zł przychodów i zysk na poziomie 20,3 mln zł. Carrefour miał niecałe 10 mld zł przychodów i ponad 50 mln zysku. Kaufland to 10,3 mld zł przychodu i 255,7 mln zysku. Presję czuje cała branża: ofensywa dyskontów oznacza również szybkie znikanie sklepów osiedlowych.
Skoro już wiemy, że dyskonty – a więc 2500 produktów na półkach – są w natarciu, to musimy uwzględnić efekty takiego natarcia dla producentów żywności. Ci, którzy decydują się na dystrybucję w sieciach dyskontowych, a więc „szybkim obrocie”, muszą się pogodzić z bardzo niską marżą. Odbijają sobie to znacznie wyższymi marżami dla innych odbiorców – w rezultacie te same produkty u rywali są znacznie droższe. Koło się zamyka.
Tesco to jeden z tych dużych graczy, którzy dziś cofają się pod presją dyskontów. Firma odnotowała w Polsce ponad 340 mln zł strat.•Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Do tego należy wreszcie dorzucić elementy psychologii sprzedaży i konsumpcji. – Wybieranie jest stresujące – przypomina starą prawdę specjalista ds. e-marketingu, Artur Jabłoński, odwołując się do przykładu półki w hipermarkecie zapełnionej dziesiątkami szamponów od kilkunastu producentów. – W takich sytuacjach ludzie mogą w ogóle zrezygnować z zakupu – dodaje.
Ekspert przytacza też wyniki eksperymentu, w którym dwie grupy konsumentów testowały dżemy. Pierwsza dostała do spróbowania 6 smaków, druga – 24. 30 proc. osób w pierwszej grupie zdecydowało się na zakup produktu, w drugiej odsetek chętnych wyniósł zaledwie... 3 procent.
Dodatkowym czynnikiem wpływającym na osłabienie sprzedaży produktów w sklepach jest odwrót konsumentów – dotyczy to, rzecz jasna, przede wszystkim dużych miast – od kupowania komponentów potraw na rzecz dań gotowych, wymagających jedynie odgrzania. To już nie są gołąbki czy „fasolka po bretońsku” z poprzednich dekad – to branża warta około 1,3 mld zł rocznie, oferująca wszystko – od tradycyjnych polskich potraw po egzotyczne smaki.
Takie miejsca jak krakowski Stary Kleparz mogą się okazać azylem dla różnorodności oferty na rynku.•Fot. Sylwia Penc / Agencja Gazeta
Lokalne produkty zapełnią lukę
– Unifikację i stopniowy zanik różnorodności oferty w mainstreamowych sklepach prognozowano już od dawna. Dziś obserwuję to nawet na poziomie operatorów hurtowych – podsumowuje Kmieć. – Ale jestem absolutnie pewien, że rynek lokalnej wytwórczości zrównoważy to zjawisko – podkreśla.
Nasz rozmówca wymienia tu konkretne przykłady lokalnych firm dominujących „na swoim podwórku”: grudziądzki Ocetix, Majonez Kętrzyński, lokalne mleczarnie. – Te firmy na pewno przetrwają – zastrzega Kmieć. Co więcej, przetrwanie (bo trudno jednak mówić o rozwoju) ułatwiać będą też sklepy specjalistyczne.
Mieszkam w Krakowie i co rusz widzę małe, specjalistyczne sklepiki powstające w rozmaitych miejscach – kwituje ekspert. – To jest przyszłość różnorodności handlu, bardziej niż sklepiki osiedlowe, które w sporej mierze przetrwają, gdyż mają funkcję integrującą. Dynamicznie rozwija się też oferta bazarowa: plac Szembeka w Warszawie czy Stary Kleparz w Krakowie, biobazary, to przyszłość handlu – ucina.
Być może tam – i do internetu – przeniesie się w końcu spora część producentów. Ale nie miejmy złudzeń – na wielotysięczne tłumy ze złotej ery hipermarketów chyba nie ma co liczyć.