Coraz mniej produktów na półkach polskich sklepów. A będzie jeszcze gorzej

Mariusz Janik
Liczba produktów na sklepowych półkach w Polsce osiągnęła kilka lat temu apogeum. Od tamtej pory zaczyna nieubłaganie spadać – z kilku rozmaitych powodów. Składają się na to zarówno zmiany w branży handlowej, jak i rady specjalistów od handlu, zmieniające się przyzwyczajenia zakupowe czy nawet – demografia. Jasne jest jedno: czas żegnać się z eksperymentami w kuchni.
Po marketach celujących w wysoką półkę - jak Bomi czy Alma - pozostało zaledwie wspomnienie. Fot. Rafał Malko / Agencja Gazeta
Przeciętny hipermarket miał swego czasu na półkach 50 tysięcy produktów, dziś ma 40 tysięcy. Dla porównania – w standardowym sklepie dyskontowym znajdziemy około 2500 produktów. I wszystko wskazuje na to, że rynek będzie równać w stronę dyskontów.

– W mainstreamie decydują dwie rzeczy – komentuje Zbigniew Kmieć, ekspert Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. – Pierwsza to przyzwoita jakość w relacji do ceny, druga to rynek reklamowy. Obie powodują unifikację, co oznacza, że w branży miejsce jest niemal wyłącznie dla dużych graczy – dodaje.

Wycinanie słabych
Przyczyn jest jednak znacznie więcej. Wystarczy spojrzeć, co dzieje się na rynku najbardziej wyrafinowanych sieci handlowych: Bomi, Alma czy Piotr i Paweł to symbole delikatesów, które chciały przyciągnąć najmajętniejszą klientelę, najbardziej otwartą na niecodzienne produkty i smaki.


Pierwsze dwie sieci należą już do przeszłości, trzecia – walczy o przetrwanie w okrojonej formie. Z rozmaitych powodów, przede wszystkim do ich segmentu próbowały wdzierać się „zwykłe” hipermarkety, a w ostatnich latach nawet dyskonty. I to z powodzeniem, co skutkowało desperackimi krokami: próbami obniżania cen do poziomu niemalże dyskontów.
Na półkach przeciętnego dyskontu znajdziemy "ledwie" 2500 produktów.Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Klient tego, nomen omen, nie kupił. Ba, odkąd dyskonty zaczęły włączać do oferty uproszczone wersje produktów premium, nawet hipermarkety zaczęły walczyć o przetrwanie – czego najlepszym przykładem jest sieć Tesco: 343 mln strat przy przychodach rzędu 12 mld zł.

Inne sieci są na plusie – „ale co to za plus?” – Auchan ma 12,5 mld zł przychodów i zysk na poziomie 20,3 mln zł. Carrefour miał niecałe 10 mld zł przychodów i ponad 50 mln zysku. Kaufland to 10,3 mld zł przychodu i 255,7 mln zysku. Presję czuje cała branża: ofensywa dyskontów oznacza również szybkie znikanie sklepów osiedlowych.

Skoro już wiemy, że dyskonty – a więc 2500 produktów na półkach – są w natarciu, to musimy uwzględnić efekty takiego natarcia dla producentów żywności. Ci, którzy decydują się na dystrybucję w sieciach dyskontowych, a więc „szybkim obrocie”, muszą się pogodzić z bardzo niską marżą. Odbijają sobie to znacznie wyższymi marżami dla innych odbiorców – w rezultacie te same produkty u rywali są znacznie droższe. Koło się zamyka.
Tesco to jeden z tych dużych graczy, którzy dziś cofają się pod presją dyskontów. Firma odnotowała w Polsce ponad 340 mln zł strat.Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Zabójczy urok dania gotowego
Do tego należy wreszcie dorzucić elementy psychologii sprzedaży i konsumpcji. – Wybieranie jest stresujące – przypomina starą prawdę specjalista ds. e-marketingu, Artur Jabłoński, odwołując się do przykładu półki w hipermarkecie zapełnionej dziesiątkami szamponów od kilkunastu producentów. – W takich sytuacjach ludzie mogą w ogóle zrezygnować z zakupu – dodaje.

Ekspert przytacza też wyniki eksperymentu, w którym dwie grupy konsumentów testowały dżemy. Pierwsza dostała do spróbowania 6 smaków, druga – 24. 30 proc. osób w pierwszej grupie zdecydowało się na zakup produktu, w drugiej odsetek chętnych wyniósł zaledwie... 3 procent.

Dodatkowym czynnikiem wpływającym na osłabienie sprzedaży produktów w sklepach jest odwrót konsumentów – dotyczy to, rzecz jasna, przede wszystkim dużych miast – od kupowania komponentów potraw na rzecz dań gotowych, wymagających jedynie odgrzania. To już nie są gołąbki czy „fasolka po bretońsku” z poprzednich dekad – to branża warta około 1,3 mld zł rocznie, oferująca wszystko – od tradycyjnych polskich potraw po egzotyczne smaki.
Takie miejsca jak krakowski Stary Kleparz mogą się okazać azylem dla różnorodności oferty na rynku.Fot. Sylwia Penc / Agencja Gazeta
„Gazeta Wyborcza” zwraca też uwagę na demografię: przeciętny Polak przekroczył dziś czterdziestkę. Nie tylko gubi się na zakupach, rzadziej gotuje, ale też nie stać go wcale na produkty premium. Potrzebuje kilkunastu, kilkudziesięciu najprostszych, dobrze mu znanych artykułów spożywczych.

Lokalne produkty zapełnią lukę
– Unifikację i stopniowy zanik różnorodności oferty w mainstreamowych sklepach prognozowano już od dawna. Dziś obserwuję to nawet na poziomie operatorów hurtowych – podsumowuje Kmieć. – Ale jestem absolutnie pewien, że rynek lokalnej wytwórczości zrównoważy to zjawisko – podkreśla.

Nasz rozmówca wymienia tu konkretne przykłady lokalnych firm dominujących „na swoim podwórku”: grudziądzki Ocetix, Majonez Kętrzyński, lokalne mleczarnie. – Te firmy na pewno przetrwają – zastrzega Kmieć. Co więcej, przetrwanie (bo trudno jednak mówić o rozwoju) ułatwiać będą też sklepy specjalistyczne.

Mieszkam w Krakowie i co rusz widzę małe, specjalistyczne sklepiki powstające w rozmaitych miejscach – kwituje ekspert. – To jest przyszłość różnorodności handlu, bardziej niż sklepiki osiedlowe, które w sporej mierze przetrwają, gdyż mają funkcję integrującą. Dynamicznie rozwija się też oferta bazarowa: plac Szembeka w Warszawie czy Stary Kleparz w Krakowie, biobazary, to przyszłość handlu – ucina.

Być może tam – i do internetu – przeniesie się w końcu spora część producentów. Ale nie miejmy złudzeń – na wielotysięczne tłumy ze złotej ery hipermarketów chyba nie ma co liczyć.