Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. U naszych sąsiadów bezrobocie jest wręcz nierealnie niskie

Mariusz Janik
Rzucam wszystko i przenoszę się do Czech” – od ponad dwóch lat mantrę tę powtarzali w rozmowach i w mediach społecznościowych polscy przedsiębiorcy. Teraz mógłby do nich dołączyć każdy, komu marzy się nieźle płatna praca: bezrobocie spadło do rekordowego, nierealnego poziomu, a liczba wakatów przewyższa liczbę potencjalnych pracowników. Jesteśmy o krok od tego, by zacząć żyć nowym mitem.
Klęska urodzaju: 282 tysiące wakatów to trzykrotnie więcej niż jest w Czechach osób bezrobotnych. Fot. 123rf.com
Kilka tygodni temu stopa bezrobocia w Czechach spadła do 1,9 proc. – To pierwszy moment od 2001 roku, gdy jakikolwiek kraj Unii Europejskiej ma stopę bezrobocia poniżej 2 proc. – podkreślał na stronach portalu Bankier.pl Ignacy Morawski, założyciel firmy analitycznej Spotdata.pl. Tyle że przed laty był to mikroskopijny Luksemburg, a teraz chodzi o – jak by nie patrzeć – 10-milionowy, uprzemysłowiony kraj.

Dwa czy trzy lata temu Polacy zachwycali się warunkami prowadzenia biznesu u naszych południowych sąsiadów. Wszystko wskazuje na to, że teraz czeka nas fala zainteresowania posadami w firmach nad Wełtawą.


Pensja nie rewelacyjna, ale przyzwoita
Jako pierwsze trendy za południową granicą podchwytują media lokalne. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Tak było z publikacją czeskiej gazety „Mlada fronta Dnes”, opisującą realia życia i pracy w województwie ołomunieckim, sąsiadującym z Polską. Podchwyciła ją „Nowa Trybuna Opolska”.

– Średnia płaca w kraju ołomunieckim pod koniec 2018 roku wyniosła 4700 złotych – podkreśla polski dziennik. W Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Ołomuńcu lekarz zarobi średnio 14 800 złotych, w firmach produkcyjnych zarabia się od 4200 do 5000 zł, stawki dla inżynierów to około 6200 zł. Nie są to może imponujące zarobki w polskich warunkach, ale dla mieszkańców Opolszczyzny, gdzie mediana zarobków to 3500 zł brutto, brzmi to jak bajka.
W olbrzymiej mierze miejsca pracy w Czechach dotyczą osób o niewielkich kwalifikacjach, co dla sporej grupy potencjalnych chętnych może mieć decydujące znaczenie.Fot. 123rf.com
Mało tego, potencjalnych pracowników mogą skusić planowane podwyżki wynagrodzeń, mające w 2019 r. sięgnąć 10 proc. Gazeta nieco ostudzi nastroje, wskazując też na wyższe koszty utrzymania się i mieszkania w Czechach. Ale to nie zniechęca tych ekspertów, którzy uważają Czechy za atrakcyjną alternatywę dla polskiego rynku pracy.

Dużo pracy dla nisko wykwalifikowanych
– O wyjątkowości rynku pracy naszego południowego sąsiada decydują również: olbrzymia liczba wakatów, bardzo wysoki współczynnik zatrudnienia osób bez wyższego wykształcenia, atrakcyjny rozkład płac oraz stabilne trendy imigracyjne – wskazuje w analizie opublikowanej na stronach portalu Puls HR Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.

Lipka sięga po dane dla całego państwa. W czeskiej gospodarce czekają 282 tysiące wakatów, co oznacza, że jest 3-krotnie więcej niż obecnie „dostępnych” bezrobotnych. To nie oznacza, że są to posady świetnie płatne, średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw to ok. 5250 zł brutto (31,5 tys. koron), czyli stosunkowo podobnie jak w Polsce. Natomiast plusem jest to, że w sporej mierze nie trzeba mieć wysokich kwalifikacji, by znaleźć tu pracę.

Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z Wydziału Nauk Ekonomicznych UW nie uważa, by czeska „oferta” dla Polaków była wyjątkowo atrakcyjna. – W porównaniu do krajów starej Unii, atrakcyjność czeskiego rynku pracy nie jest wielka – podkreśla w rozmowie z INNPoland.pl. – Jeśli ktoś się decyduje na poszukiwania poza Polską, to szuka rynku, gdzie są się zarobić jeszcze więcej. Ale jest to atrakcyjne miejsce pracy dla tych, którzy mieszkają przy samej granicy – dodaje.
Opodatkowanie w Czechach jest dosyć podobne do stawek obowiązujących w Polsce. Ale decydujące znaczenie może mieć stabilność prawna.Fot. 123rf.com
Podobne warunki, inna atmosfera
Z drugiej strony niewiele potrzebowaliśmy, by podchwycić hasło „przenoszenia firm do Czech” – hasło, które wielu wprowadziło w życie. – Większość uwarunkowań fiskalnych czy proceduralnych jest podobna – podkreśla ekonomistka. – U nich jest jednak większa stabilność legislacyjna. Biznes może się rozwijać, kiedy ma perspektywę regulacyjną na co najmniej 2-3 kolejne lata: kiedy regulacje się nie zmieniają, lub ich zmiany są zapowiedziane z dużym wyprzedzeniem – dorzuca.

Cóż, gdyby zajrzeć do dorocznego badania Banku Światowego „Doing Business 2019”, w którym wyliczane są najważniejsze uwarunkowania prowadzenia biznesu, Czechy – w porównaniu do Polski – wypadają... gorzej. Różnica nie jest wielka: Polska zajmuje pozycję 33., Czesi – 35.

Przeglądając raport można zauważyć, że Czesi zmieniają w swoim otoczeniu prawnym niewiele, a Polska jest z jednej strony chwalona za uproszczenie procedur sądowych, z drugiej – ganiona za komplikowanie systemu podatkowego. To zresztą miało najbardziej doskwierać polskim przedsiębiorcom: nie same stawki podatkowe, ile przeciągające się procedury urzędowe czy paraliżująca firmy aktywność fiskusa.

O ironio, można znaleźć również przykłady odwrotne, jak firma Dul Radim, która miała przenieść zaplanowaną inwestycję z Ostrawy do Katowickiej SSE. Powodem przeprowadzki miały być podatki: co prawda, czeska firma mogła dostać zbliżone ulgi podatkowe na rodzimym gruncie, ale tam procedury przeciągnęły się w nieskończoność, podczas gdy w Polsce Czesi mieli zostać obsłużeni „od ręki”.
Mimo niechęci premiera Andreja Babisa do polskich przedsiębiorstw i produktów, Polacy od dobrych dwóch lat chętnie dyskutują o przenoszeniu się nad Wełtawę.Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma
Czy zatem zastosowanie znajduje zasada „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”, a Polaków dopada od czasu do czasu sen o „czeskim raju”? – Myślę, że są okresowe mody: niegdyś zaczęliśmy od Skandynawii i Niemiec, potem poszła Wielka Brytania, Irlandia i wreszcie Holandia – wylicza Starczewska-Krzysztoszek. – Teraz też mamy reakcję łańcuchową, gdy jedni zaczynają mówić o czymś, a drudzy mówią „spróbujmy” – dodaje.

Ryzyko, rzecz jasna, nie jest wielkie. CIT w Czechach jest na identycznym, jak w Polsce poziomie 19 proc. W przypadku PIT w grę wchodzi stawka 15 proc. oraz „podatek solidarnościowy” wysokości 7 proc. dla tych, których dochody przekroczą 48-krotnie średnią krajową (co jest rozwiązaniem dla podatnika przyjaźniejszym). Oskładkowanie umów dla pracowników jest na zbliżonym poziomie, a VAT występuje w trzech postaciach – 21, 15, 10 proc.

Na dłuższą metę jednak drenaż mózgów zapewne nam nie grozi, choć dla mieszkańców przygranicznych regionów Polski Czechy mogą stać się korzystną alternatywą. Podobnie zresztą jak dla pracujących w Polsce Ukraińców – tych, dla których Niemcy (skądinąd, oferujące gastarbeiterom znacznie więcej niż Polska czy Czechy) będą zbyt daleko. Jak każdy mit, czeski sen może prysnąć w chwili konfrontacji z rzeczywistością.