10 tysięcy za ogrzewanie kawalerki w bloku. Lokatorzy przesiedzieli zimę w kurtkach

Mariusz Janik
Wydawało się, że takie rzeczy się w Polsce nie zdarzają. Po ociepleniu jednego z bloków przy ul. Monte Cassino w Zielonej Górze, rachunki za ogrzewanie mieszkań – zamiast wyraźnie zmaleć – niebotycznie wzrosły. Do tego stopnia, że jedna z mieszkających tu emerytek dostała do zapłaty rachunek opiewający na 10 tys. złotych. W efekcie, lokatorzy przesypiają tę zimę w kurtkach.
Po ociepleniu budynku jedni wyłączyli grzejniki, inni z kolei zaczęli płacić horrendalne rachunki. Fot. 123rf.com
Czapki, kurtki, koce w drzwiach i oknach, farelki, włączone piekarniki i grzanie pomieszczeń od rur z ciepłą wodą – do takich metod uciekają się lokatorzy mieszkań przy ul. Monte Cassino 23 w Zielonej Górze. Tej zimy temperatura w ich bloku spadła do 12 stopni Celsjusza – odnotowuje reporterka „Gazety Wyborczej”.

Kłopoty zaczęły się wraz z... ociepleniem budynku, przeprowadzonym w 2010 r. Jeżeli w pierwszych latach po operacji zdarzały się jeszcze nadpłaty, to już w kolejnych – zaczęły się niedopłaty, i to sięgające od kilkuset do przeszło tysiąca złotych za sezon grzewczy. Rekordzistka dostała za sezon grzewczy 2017/2018 rachunek na 10 tys. zł.


Dla mieszkających tu emerytów są to kwoty niebotyczne. Dlatego niektórzy już kilka lat temu zaczęli wyłączać kaloryfery. Jedni w części pomieszczeń, inni we wszystkich. Problem, jak się miało wkrótce okazać, tkwi w sposobie rozliczania kosztów energii.

Po ociepleniu budynku część lokatorów przestała grzać. Uznali, że po termomodernizacji jest im wystarczająco ciepło. Postanowili sobie w ten sposób oszczędzić. Płacą tylko za części wspólne, jakieś grosze – cytuje Gazeta Wyborcza jedną z mieszkanek. – Nie wpadli jednak na to, że mieszkańcy, którzy zostawią włączone kaloryfery, zapłacą za nich. Tak działa system naliczania jednostkowego – tłumaczy lokatorka.

– Nie rozliczają nas za metry mieszkania, tylko za zużycie ciepła w całym budynku – dodaje. – W ubiegłym roku prognoza ogrzania bloku wyniosła 98 tys. zł na cały rok. Nie wiem, czy za taką kwotę zużyliśmy ciepło, bo nikt nam nie chce udostępnić takich danych, ale tyle musieliśmy zapłacić. 40 proc. z tej kwoty (38 tys. zł do podziału) płacą wszyscy mieszkańcy, bo to opłata za części wspólne. Pozostałe 60 proc. płacą tylko ci mieszkańcy, którzy grzeją – kwituje.

Innymi słowy, gdyby grzał tylko jeden kaloryfer w bloku – to jego właściciel płaciłby całe 60 proc. rachunku. W obecnych warunkach to tym większe obciążenie dla tych, którzy jednak zdecydują się trochę dogrzać w czasie mrozów. Zmiana systemu rozliczeń na taki „z metra” lub proporcji należności za części wspólne i indywidualne wymagałaby interwencji wspólnoty i spółki, a w ostateczności – sądu. Ratusz umywa ręce. A mieszkańcom pozostaje podkręcać piekarniki.