Na przekopie Mierzei zarobią nieliczni. Zapłacimy za to my i przyroda – mówi znany ekolog
Publicysta Gazety Wyborczej, znany ekolog i aktywista podsumował zamieszanie wokół przekopu Mierzei Wiślanej i niezwykłe dążenie za wszelką cenę do jak najszybszej realizacji tej inwestycji. Jego zdaniem zarobi na tym tylko zaprzyjaźniona grupa biznesowa, kraj wiele nie zyska.
Nie jest to zresztą zdanie odosobnione, bo ekonomiści wyliczyli, że w całkiem realnym scenariuszu budowa przekopu przez Mierzeję zwróci się za 450 lat. A pod uwagę nie brali kosztów ciągłego udrożniania toru wodnego – co będzie drogą koniecznością, o ile przekop rzeczywiście ma być wykorzystywany.
Wajrak pisze, że na inwestycji pędzącej na ślepo zarobili już leśnicy, bo w prezencie dostali drewno o wartości ponad 1 miliona złotych, na dodatek wycięte w tempie dosłownie ekspresowym, z dnia na dzień. Zarobi firma, która zgłosi się do przetargu i go wygra – bo koszty budowy są prawdopodobnie niedoszacowane, na dodatek koszty inwestycji będą rosnąć z wielu powodów.
Jego zdaniem dobry interes ubiją też firmy pogłębiające tory wodne.
– Zarobią ci, którzy dobiorą się do bursztynu pozyskanego wraz z urobkiem, bo Mierzeja Wiślana ma go spore zasoby. Wreszcie zarobią ci, którzy nie tylko pogłębią kanał do Elbląga, ale będą go pogłębiać za publiczne pieniądze do końca świata. Zyska PiS, bo ludzie lubią partie, które „coś robią”, nawet jeżeli to coś naprawdę jest głupie, bo jednak sprawczość ma swoją magię – pisze publicysta.
Co na minusie?
To samo – bo pieniądze na wykopanie kanału i nieustanne pogłębianie jego i okolicznych torów wodnych będą pochodzić z naszych kieszeni. Na dodatek niebywale ucierpi też przyroda, bo inwestycja zrujnuje nie tylko środowisko w bezpośredniej okolicy, ale będzie miała niszczycielski wpływ na olbrzymie połacie dna i morską toń.
– To model biznesowy funkcjonujący tam, gdzie łatwo szantażować słabą klasę polityczną prostackimi hasełkami, dokładnie tak jak wtedy, gdy niemal wszyscy posłowie poza nielicznymi wyjątkami podnieśli ręce za przekopową specustawą ze strachu, aby nie zostać nazwanym „ruskim agentem” – podsumowuje Wajrak.