Do PiS-u zaczyna docierać, co obiecali. W budżecie nie ma na to ani złotówki

Konrad Bagiński
Wiele wskazuje na to, że wielka socjalna ofensywa zapowiedziana przez partię obecnie rządzącą zaciągnęła hamulec ręczny zanim na dobre się rozpędziła. Bo kolejne komunikaty są o wiele bardziej zachowawcze: pieniądze dla emerytów mają być w przyszłości o ile w ogóle się znajdą, 500+ na każde dziecko, ale może tylko podwyższenie kryterium? A pieniędzy na to jak nie było, tak nie ma.
Jarosław Kaczyński na konwencji PiS obiecał pieniądze, których w budżecie po prostu nie ma Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta
W Polsce jest około 9,1 mln emerytów. PiS obiecuje każdemu tzw. trzynastkę, czyli po prostu ponadprogramową wypłatę 1100 złotych. W rzeczywistości będzie to 940 złotych, bo 1100 zł to suma brutto, a nie netto. Koszt tego rozwiązania jest więc bardzo prosty do oszacowania – to ponad 10 miliardów złotych.

Ale okazuje się, że to nie jest element jakiegoś szerszego programu, tylko typowe przedwyborcze rozdawnictwo. Beata Mazurek, rzeczniczka Prawa i Sprawiedliwości, już dzień po konwencji swojej partii przyznała, że nie ma pewności iż dodatkowe świadczenia emerytalne będą wypłacane także w kolejnych latach. Ma na to jedynie nadzieję, a wszystko zależy od stanu finansów państwa.


Kolejną obietnicą, już powoli sprowadzaną na ziemię, jest 500 plus na każde dziecko. To powtórzenie niezrealizowanej zapowiedzi z ostatnich wyborów. Ale już zaczynają pojawiać się zgrzyty. Bo najpierw Jarosław Kaczyński na konwencji mówił o braku kryterium dochodowego, teraz zaczynają pojawiać się głosy dotyczące "podwyższenia" owego kryterium. Ta zapowiedź stoi w sprzeczności z ogłoszeniem prawie w tym samym czasie przez min. Rafalską, zmian w programie 500 +. Minister mówiła o podwyższeniu progu i objęciu świadczeniem również pierwszego dziecka.

Obecnie dodatek na pierwsze dziecko można dostać wtedy, gdy dochód na członka rodziny nie przewyższa 1000 złotych. To bardzo niska suma i nawet jej podwyższenie nie zwiększy skokowo liczby beneficjentów.

Na dodatek koszty tego rozwiązania są znane – rząd oszacował je na ok. 19 miliardów z budżetu rocznie. I kilka lat temu to był wystarczający argument, by świadczenie było wypłacane jedynie na co najmniej drugie dziecko oraz na pierwsze, gdy rodzice są w kiepskiej sytuacji finansowej.

Kto za to zapłaci?


Nieoficjalnie przedstawiciele partii zaczynają mówić o nowelizacji budżetu, bo trudno, by przed jego uchwaleniem zdradzali szczegóły swojego programu. Budzi to olbrzymie kontrowersje, bo okazuje się, że interes partii – czyli dobry wynik wyborczy – stoi wysoko ponad obowiązującym prawem – czyli ustawą.

Co ciekawe, premier zaznaczał, że nowe obietnice zostały skrupulatnie przygotowane i nie może być miejsca na obawy dotyczące stanu polskich finansów po spełnieniu obietnic. Skoro sam nie jest pewien, czy to będzie 30 czy 40 mld złotych a w 600-stronicowej ustawie budżetowej nie ma cienia śladu po tych skrupulatnych wyliczeniach, można mieć uzasadnione wątpliwości co do realności tych zapowiedzi.