"Bajka o programiście". Uwierzyli w gigantyczne pensje i zmarnowali masę czasu

Mariusz Janik
Przez kilka ostatnich lat słyszeliśmy to niemal codziennie: na rynku brakuje kilkudziesięciu tysięcy informatyków, praca za trzykrotność średniej krajowej jest w zasięgu ręki, a kandydaci zrobili się tak narowiści, że nie chce im się nawet przychodzić na rozmowy rekrutacyjne. Rzeczywistość dalece jednak odbiega od wizji, którą zachwyciły się prawdopodobnie tysiące Polaków.
Zdaniem speców z branży IT amator-pasjonat bywa cenniejszym pracownikiem niż absolwent studiów informatycznych. Fot. Tomasz Szambelan / Agencja Gazeta
Jacek programistą postanowił zostać, gdy uświadomił sobie, że jego dotychczasowa wiedza – głównie z zakresu inżynierii dźwięku – nie jest ani szczególnie poszukiwana na rynku, ani dobrze opłacana. Decyzja o przekwalifikowaniu zawodowym wydawała się być naturalna: pójść tam, gdzie eksperci widzą największą lukę, zarobki pozwalają stosunkowo szybko urządzić sobie życie (choćby w kredycie), a awansuje się stosunkowo szybko. Czyli w IT, rzecz jasna.

Jacek zapisał się na studia i nie zwlekając, w końcu zatrudniają wszystkich, zaczął szukać nowego zajęcia. – Wysłałem kilkadziesiąt, może nawet setkę CV. Z tego wszystkiego wyszło kilka rozmów kwalifikacyjnych, na których się skończyło. Generalnie, szału nie było – podsumowuje ostatni rok. Być może zdecydowały luki w znajomości angielskiego, w co najmniej jednym przypadku okazało się, że firma szuka osób z doświadczeniem.


– To wina boomu na programowanie – podsumował uczestnik jednej z toczących się swego czasu na Wykopie dyskusji. – Narobiło się szkół typu "zostań programistą, 15k w dwa tygodnie", przez co początkujących zrobiło się od groma. I tak każda firma na każdą ofertę dostaje 1000 zgłoszeń, z czego max 10 kandydatów się nadaje, a rekruternie nie potrafią tego skutecznie odsiać. Dlatego firmy zaczęły podawać w wymaganiach doświadczenie na podobnym stanowisku, co znacznie zmniejsza ryzyko [napotkania] kandydata, który jest kompletnym idiotą – kwitował.

3200 złotych na rękę
Realia są dziś znacznie brutalniejsze niż romantyczne opowieści. Początkujący programista ma szansę dostać 3200 złotych „na rękę” – ale nie ma na rynku pracy jakieś wielkiego zapotrzebowania na początkujących programistów. – Na studiach mnóstwo czasu pożera nauka rzeczy kompletnie w programowaniu nieprzydatnych, jak matematyka czy fizyka – mówi nam Jacek. – Spędziłem dziesiątki godzin na wkuwaniu tej wiedzy – kwituje.

Paradoksalnie, lepiej być polonistą czy po prostu samoukiem, za to z jakimś dorobkiem. – Czegoś się nauczyli i prezentują nierzadko niezły poziom. Są poszukiwanymi początkującymi. Co więcej, mają całkiem realne wymagania płacowe – pisze internauta „z branży”. Absolwenci, przeciwnie. – Nie mają żadnych kwalifikacji, jedyne umiejętności to szybkie rycie uczelnianych skryptów na blachę – dorzuca.

Statystyka nieubłaganie potwierdza te diagnozy. Branża IT opublikowała w 2018 roku na portalu pracuj.pl 85 tysięcy ofert pracy – ale zaledwie 8,5 proc., a więc około 7,3 tys. anonsów, było adresowanych do początkujących specjalistów. – Około 80 proc. prowadzonych przez nas rekrutacji IT dotyczy programistów z około pięcioletnim stażem, pozostałe 20 proc. to osoby pracujące na stanowiskach menedżerskich – dowodzi na łamach dziennika „Rzeczpospolita” Natalia Bogdan, szefowa agencji Jobhouse.

98 proc. zadowolonych kursantów
Wyjadacze z branży podsumowują sprawę krótko: firmy „łapią” z rynku wszystkie zlecenia, jak leci, więc w pewnym momencie zaczynają się one spiętrzać. Wtedy zaczyna się gorączkowe poszukiwanie specjalistów na rynku – ale nie początkujących, bo na wdrażanie ich w arkana programowania czy relację mentor-uczeń, o jakiej chętnie piszą eksperci w swoich elaboratach, zwyczajnie brakuje czasu. – Zanim gość się wdroży, to zwyczajnie bardziej przeszkadza niż pomaga – twierdzi jedna z osób z branży.

Do tego dochodzą tradycyjne osobliwości rynku pracy. Jacek wspomina rozmowę kwalifikacyjną, w trakcie której dołączył przedstawiciel działu IT – i dopiero wówczas okazało się, że firma szuka pracownika z jakimś doświadczeniem. To nie jedyna taka sytuacja: zewnętrzni rekrutujący zwykle niewiele wiedzą o kompetencjach wymaganych na stanowisku, o którym mowa.

Klimat zachęt zbudowały też szkoły programowania: wystarczy pobieżnie przejrzeć oferty, żeby się przekonać, że programistą można zostać „w 6 tygodni”, a są i szkoły zapowiadające zdobycie kwalifikacji „w 3 dni”. „98 proc. zadowolonych kursantów” – zapowiada jedna ze szkół, „nikt nie jest za stary, by zostać programistą” – obiecuje inna. Wszystkie chętnie cytują rynkowe raporty o olbrzymim zapotrzebowaniu rynkowym (owa 50-tysięczna luka) i czekających na chętnych zarobkach.
Początkujący programista zarobi 3200 zł netto, ale za to ma spore szanse na szybki awans, jeśli się sprawdzi.Fot. Agnieszka Wocal / Agencja Gazeta
Kasa będzie lecieć strumieniami
I chyba właśnie te zarobki są źródłem największych nieporozumień. Można przystać na twierdzenie, że branża IT daje szansę na szybki awans i zwiększanie zarobków – mało który zawód pozwala w kilka lat stać się poszukiwanym na rynku ekspertem. Ale też pamiętajmy, że „bajka o programiście” to scenariusz, który może ziścić się niemal wyłącznie w dużym mieście, najczęściej w dużych firmach, które mają sporo do powiedzenia na rynku.

Jednak i taki los nie jest pisany wszystkim bez wyjątku i nikogo nie powinien ośmielać do stawiania na początku zbyt wygórowanych żądań finansowych. – Trudno się dziwić pracodawcy, że nie chce przyjąć na stanowisko programisty kogoś, kto nie umie programować w żadnym języku, ale życzy sobie zarabiać np. 6000 zł netto, bo skończył informatykę i wszyscy obiecywali, że kasa będzie lecieć strumieniami – czytamy na forach.

Szał na programowanie stopniowo mija. I może dobrze, bo najlepiej wyszły na nim szkoły programowania, a nie firmy czy potencjalni pracownicy, którzy zdążyli wyłożyć od kilku do kilkunastu tysięcy na zdobycie kwalifikacji, mających przynieść zwrot z inwestycji w miesiąc. No cóż, na każdej gorączce złota najlepiej wychodzą producenci łopat.