"Bajka o programiście". Uwierzyli w gigantyczne pensje i zmarnowali masę czasu
Przez kilka ostatnich lat słyszeliśmy to niemal codziennie: na rynku brakuje kilkudziesięciu tysięcy informatyków, praca za trzykrotność średniej krajowej jest w zasięgu ręki, a kandydaci zrobili się tak narowiści, że nie chce im się nawet przychodzić na rozmowy rekrutacyjne. Rzeczywistość dalece jednak odbiega od wizji, którą zachwyciły się prawdopodobnie tysiące Polaków.
Jacek zapisał się na studia i nie zwlekając, w końcu zatrudniają wszystkich, zaczął szukać nowego zajęcia. – Wysłałem kilkadziesiąt, może nawet setkę CV. Z tego wszystkiego wyszło kilka rozmów kwalifikacyjnych, na których się skończyło. Generalnie, szału nie było – podsumowuje ostatni rok. Być może zdecydowały luki w znajomości angielskiego, w co najmniej jednym przypadku okazało się, że firma szuka osób z doświadczeniem.
– To wina boomu na programowanie – podsumował uczestnik jednej z toczących się swego czasu na Wykopie dyskusji. – Narobiło się szkół typu "zostań programistą, 15k w dwa tygodnie", przez co początkujących zrobiło się od groma. I tak każda firma na każdą ofertę dostaje 1000 zgłoszeń, z czego max 10 kandydatów się nadaje, a rekruternie nie potrafią tego skutecznie odsiać. Dlatego firmy zaczęły podawać w wymaganiach doświadczenie na podobnym stanowisku, co znacznie zmniejsza ryzyko [napotkania] kandydata, który jest kompletnym idiotą – kwitował.
3200 złotych na rękę
Realia są dziś znacznie brutalniejsze niż romantyczne opowieści. Początkujący programista ma szansę dostać 3200 złotych „na rękę” – ale nie ma na rynku pracy jakieś wielkiego zapotrzebowania na początkujących programistów. – Na studiach mnóstwo czasu pożera nauka rzeczy kompletnie w programowaniu nieprzydatnych, jak matematyka czy fizyka – mówi nam Jacek. – Spędziłem dziesiątki godzin na wkuwaniu tej wiedzy – kwituje.
Paradoksalnie, lepiej być polonistą czy po prostu samoukiem, za to z jakimś dorobkiem. – Czegoś się nauczyli i prezentują nierzadko niezły poziom. Są poszukiwanymi początkującymi. Co więcej, mają całkiem realne wymagania płacowe – pisze internauta „z branży”. Absolwenci, przeciwnie. – Nie mają żadnych kwalifikacji, jedyne umiejętności to szybkie rycie uczelnianych skryptów na blachę – dorzuca.
Statystyka nieubłaganie potwierdza te diagnozy. Branża IT opublikowała w 2018 roku na portalu pracuj.pl 85 tysięcy ofert pracy – ale zaledwie 8,5 proc., a więc około 7,3 tys. anonsów, było adresowanych do początkujących specjalistów. – Około 80 proc. prowadzonych przez nas rekrutacji IT dotyczy programistów z około pięcioletnim stażem, pozostałe 20 proc. to osoby pracujące na stanowiskach menedżerskich – dowodzi na łamach dziennika „Rzeczpospolita” Natalia Bogdan, szefowa agencji Jobhouse.
98 proc. zadowolonych kursantów
Wyjadacze z branży podsumowują sprawę krótko: firmy „łapią” z rynku wszystkie zlecenia, jak leci, więc w pewnym momencie zaczynają się one spiętrzać. Wtedy zaczyna się gorączkowe poszukiwanie specjalistów na rynku – ale nie początkujących, bo na wdrażanie ich w arkana programowania czy relację mentor-uczeń, o jakiej chętnie piszą eksperci w swoich elaboratach, zwyczajnie brakuje czasu. – Zanim gość się wdroży, to zwyczajnie bardziej przeszkadza niż pomaga – twierdzi jedna z osób z branży.
Do tego dochodzą tradycyjne osobliwości rynku pracy. Jacek wspomina rozmowę kwalifikacyjną, w trakcie której dołączył przedstawiciel działu IT – i dopiero wówczas okazało się, że firma szuka pracownika z jakimś doświadczeniem. To nie jedyna taka sytuacja: zewnętrzni rekrutujący zwykle niewiele wiedzą o kompetencjach wymaganych na stanowisku, o którym mowa.
Klimat zachęt zbudowały też szkoły programowania: wystarczy pobieżnie przejrzeć oferty, żeby się przekonać, że programistą można zostać „w 6 tygodni”, a są i szkoły zapowiadające zdobycie kwalifikacji „w 3 dni”. „98 proc. zadowolonych kursantów” – zapowiada jedna ze szkół, „nikt nie jest za stary, by zostać programistą” – obiecuje inna. Wszystkie chętnie cytują rynkowe raporty o olbrzymim zapotrzebowaniu rynkowym (owa 50-tysięczna luka) i czekających na chętnych zarobkach.
Początkujący programista zarobi 3200 zł netto, ale za to ma spore szanse na szybki awans, jeśli się sprawdzi.•Fot. Agnieszka Wocal / Agencja Gazeta
I chyba właśnie te zarobki są źródłem największych nieporozumień. Można przystać na twierdzenie, że branża IT daje szansę na szybki awans i zwiększanie zarobków – mało który zawód pozwala w kilka lat stać się poszukiwanym na rynku ekspertem. Ale też pamiętajmy, że „bajka o programiście” to scenariusz, który może ziścić się niemal wyłącznie w dużym mieście, najczęściej w dużych firmach, które mają sporo do powiedzenia na rynku.
Jednak i taki los nie jest pisany wszystkim bez wyjątku i nikogo nie powinien ośmielać do stawiania na początku zbyt wygórowanych żądań finansowych. – Trudno się dziwić pracodawcy, że nie chce przyjąć na stanowisko programisty kogoś, kto nie umie programować w żadnym języku, ale życzy sobie zarabiać np. 6000 zł netto, bo skończył informatykę i wszyscy obiecywali, że kasa będzie lecieć strumieniami – czytamy na forach.
Szał na programowanie stopniowo mija. I może dobrze, bo najlepiej wyszły na nim szkoły programowania, a nie firmy czy potencjalni pracownicy, którzy zdążyli wyłożyć od kilku do kilkunastu tysięcy na zdobycie kwalifikacji, mających przynieść zwrot z inwestycji w miesiąc. No cóż, na każdej gorączce złota najlepiej wychodzą producenci łopat.