"Władza postawiła na rewolucję kulturalną". Komu nie po drodze z rządem, ten może zapomnieć o dotacjach
Dotychczasowy system dofinansowywania kultury w Polsce opierał się na prostej regule równowagi – lub zasadzie „Bogu świeczkę, diabłu ogarek”. Rządzące wcześniej ekipy mogły dołożyć się do budżetu swoich faworytów, ale też nie odmawiały pieniędzy na przedsięwzięcia, które odwoływały się do innego światopoglądu. Po 2015 r. to status quo przeszło do historii.
Ledwie kilka tygodni później podobne ponure wieści dostali organizatorzy Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Impreza z dziesięcioletnią historią i licznym gronem szanowanych pisarzy z Polski i Europy, noblistów nie wyłączając, została bez ministerialnego finansowania.
Listę przykładów można by mnożyć: w poprzednich latach bez dotacji zostało w sumie może nawet kilkadziesiąt wspieranych wcześniej inicjatyw czytelniczych – od „Krytyki Politycznej”, przez „Liberte!”, „Midrasz”, po zasłużony dla badań historycznych rocznik „Zagłada Żydów Polskich”. Oberwało się imprezom artystycznym i instytucjom kultury. Nawet Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku straciło niemal połowę otrzymywanych kwot (spadek z 7 do 4 mln zł).
– PiS zapowiadał korektę i zwrócenie większej uwagi na środowiska konserwatywno-tradycyjne. I każda ekipa ma prawo do takich korekt, ale powinno w nich chodzić o wychwycenie przeoczeń, a nie przestawienie wajchy na drugą stronę – komentuje w rozmowie z INNPoland.pl Piotr Kosiewski, krytyk sztuki. – W tym przypadku zasady zostały co najmniej nadwyrężone – dorzuca.Korekty, a nie przestawianie wajchy
Wśród inicjatyw, którym odmówiono wsparcia w ostatnich miesiącach, znalazł się Festiwal Conradowski w Krakowie. "Impreza bez strategicznego znaczenia dla polskiej kultury".•Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Kosiewski podkreśla też, że system oparty na wspomnianych wyżej zasadach wypracowywano przez poprzednie lata, również za pierwszych rządów PiS w latach 2005-2007. – W tym nowym systemie bardzo ważna rola w ocenie projektów przypadła ekspertom, co jest dobre – wskazuje nasz rozmówca. Ale w nowych regułach kryje się też pułapka. – To jedno z kryteriów: ocena strategiczna. W przeciwieństwie do całej filozofii systemu, tę ocenę formułują nie eksperci lecz sam resort – kwituje.
I tu właśnie pojawia się mina, na którą wpadają twórcy wielu przedsięwzięć, które dotacji nie dostały. Festiwal Conradowski dostał w tym nowym układzie 19 punktów na 30 możliwych (resort docenił rozmach imprezy, ale nie uważa, by miała jakieś większe znaczenie dla polskiej kultury), wspomniany też wyżej rocznik „Zagłada Żydów Polskich” – 11 na 30. – Ocena strategiczna to bardzo niebezpieczne narzędzie. Wiele też mówi o tym, jak władza widzi priorytety – kwituje ekspert.
– Są takie instytucje, które przestały się już starać, bo wiedzą, że ministerstwo nie dołoży im ani grosza – podkreśla Kosiewski. Inni nabierają wody w usta. – Nie chcę o tym rozmawiać. Jestem pewien, że mnie pan zrozumie – ucina porozumiewawczo pytania INNPoland.pl dyrektor jednej z największych polskich instytucji kulturalnych. Nie gryziemy ręki, która karmi.Własny wariant rewolucji kulturalnej
Komentatorzy są przekonani, że poprzednie ekipy zachowywały większą równowagę w rozdawaniu dotacji inicjatywom o rozmaitych konotacjach politycznych.•Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
– Ewidentnie od trzech lat ta władza postawiła na własny wariant rewolucji kulturalnej – mówi nam Radosław Markowski, politolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN. – Wspiera wybrane instytucje: proszę spojrzeć na transfery finansowe z KGHM do Kościoła katolickiego czy zamienianie poczt w przykościelne sklepiki wypełnione publikacjami o życiu kościoła – opisuje.
Trend nie omija również Ministerstwa Kultury. Jak wytykali swego czasu reporterzy Polsat News, resort w latach 2016-2017 przeznaczył ponad 145 tysięcy złotych na promowanie swoich instytucji i polityki m.in. w publikowanym przez wydawnictwo Fratria magazynie „Sieci”. Bagatela, 250 tysięcy złotych dostali też organizatorzy Targów Książki Katolickiej. – W sumie gigantyczne transfery trafiają do tych, którzy są politycznymi sojusznikami. Ale nie chodzi tylko o czasopisma, rewolucja kulturalna przejawia się też w nominacjach np. na szefów teatrów czy innych instytucji kultury – wskazuje Markowski.
– To ten sam klientelistyczny sos, co kiedyś. Trwa zawracanie Polski do takich tradycji, które niekoniecznie sprawdziły się w przeszłości – ucina politolog.