Wydawali u bukmacherów miliony ukradzione CBA. Wiemy, dlaczego nikt tego nie zauważył
Mąż kasjerki, która wyprowadziła z CBA miliony złotych, wydawał te pieniądze u bukmacherów – nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Okazuje się, że obrotne małżeństwo znalazło i wykorzystało gigantyczną lukę w prawie.
Służby finansowe aktualnie dwoją się i troją, aby wytłumaczyć, dlaczego w sumie przez wiele miesięcy nikt nie zauważył, że mąż kasjerki Katarzyny G. obstawiał kradzionymi pieniędzmi zakłady sportowe.
A nie były to kwoty małe. Według źródeł "Rzeczpospolitej", Dariusz G. regularnie obstawiał "kwoty sięgające od kilkunastu do 20 tys. zł".
Nadzoru nie było
Okazuje się, że obrotne małżeństwo nawet w szponach nałogu nie straciło kompletnie zdolności analizowania sytuacji – i po prostu wykorzystali ogromną lukę w przepisach.
Choć kwoty były spore i regularnie wpłacane, bukmacher nie musiał zgłaszać ich Generalnemu Inspektorowi Informacji Finansowej. Wciąż były one bowiem trzykrotnie niższe niż transakcje, które według prawa trzeba zgłaszać inspekcji.
Okazuje się bowiem, że choć Ministerstwo Finansów nakłada na bukmacherów obowiązek zgłaszania pojedynczej wpłaty przekraczającej 15 tys. euro – to równocześnie nie precyzuje, jak dokładnie oceniać wiele mniejszych wpłat od jednego klienta. Oznacza to, że przy praniu pieniędzy w praktyce śmiesznie łatwo jest ominąć jakąkolwiek kontrolę państwową.
Afera z tajną kasą
O co chodzi w całej tej sprawie? Z kasy funduszu operacyjnego CBA zniknęło od 6,5 do nawet 15 mln zł.
Biuro zaprzeczało doniesieniom, ale zwalniano kolejne osoby, ale koniec końców poinformowało, że pieniądze miała wynieść uzależniona od hazardu Katarzyna G.
Pracę miało stracić dwóch szefów CBA: pionu finansowego oraz pionu bezpieczeństwa wewnętrznego. Dymisję miał złożyć sam Ernest Bejda, szef CBA. Mariusz Kamiński, minister spraw wewnętrznych, podobno nie przyjął rezygnacji. Katarzyna G. i jej mąż, Dariusz G., podobno usłyszeli już zarzuty i trafili na 3 miesiące do aresztu.