Mimo pandemii "kwiaty wiosną nie przestaną rosnąć". Ten biznes mogli uratować tylko ludzie

Izabela Wojtaś
Jak mówi pan Henryk, właściciel gospodarstwa ogrodniczego, w jego przypadku zamknięcie firmy nie zmniejszyłoby strat. Nie można przecież powiedzieć kwiatom, żeby przestały rosnąć. Trzeba po prostu szybko znaleźć rynek zbytu.
Kwiatom nie można powiedzieć kwiatom, żeby przestały rosnąć . Dlatego w przypadku p. Henryka zamknięcie firmy nie zmniejszyłoby strat. Z pomocy przyszło social media i ludzie dobrej woli. Źródło: Pixabay.com
Gospodarstwo Ogrodnicze Henryka Katruki powstało w 1976 roku. Zajmuje się produkcją oraz sprzedażą kwiatów ciętych, w szczególności: tulipanów, narcyzów i lilii. Całkowita powierzchnia upraw pod osłonami to aż 10 000 mkw.

Tu nie można po prostu zatrzymać taśmy produkcyjnej


Skutki pandemii w przypadku takiego biznesu są szczególnie namacalne. Salony fryzjerskie, kosmetyczne czy kwiaciarnie, choć też są w dramatycznej sytuacji, bo z dnia na dzień straciły możliwość świadczenia usług, a tym samy generowania zysków, to są w stanie choć w jakimś stopniu zminimalizować koszty swojej działalności.


U pana Henryk to niestety nie jest możliwe. Dlaczego? Nie można po prostu zamknąć upraw. Przyroda ma swój własny rytm – kwiaty zostały posadzone, mimo tego, co dzieje się wokół – rosną, a kiedy będą gotowe trzeba im będzie znaleźć rynek zbytu.

– Po prostu nie mam odbiorców na swoje produkty, a my produkujemy kwiaty. Kwiaciarnie albo są zamknięte, albo bardzo mało sprzedają – zdradził w rozmowie z TVP 3 Białystok.

– Udało się sprzedać trochę tulipanów, a w tej chwili będą róże, będą lilie, będzie gypsophila i to trzeba będzie sprzedać – dodał.

Udało się dzięki internetowi i ludziom dobrej woli


Pierwsze – gotowe do sprzedaży – były tulipany. Jak dowiadujemy się z postu na Facebooku, w szczycie produkcji w gospodarstwie pana Henryka dziennie tnie i pakuje się ich tysiące. Możecie sobie zatem wyobrazić, o jakich liczbach tu mowa. Z pomocą przyszyły media społecznościowe.

Na profilu Fundacji Rodziny Czarneckich pojawił się post z prośbą pana Henryka:

– Widząc aktualną sytuacje, nie mamy złudzeń, że coś się poprawi w najbliższym czasie, dlatego zwracamy się do Państwa… Oferujemy na sprzedaż tulipany w cenie hurtowej. Dla wielu to nie jest duża kwota, dla nas zawsze wsparcie by pokryć bieżące wydatki i wynagrodzenia dla pracowników – czytamy we wpisie.

Post z prośbą udostępniono prawie 1000 razy, a pod nim posypało się mnóstwo komentarzy. – Przepiękne kwiaty! Ja swoje odebrałam dzisiaj. Pomagajmy sobie nawzajem w tak trudnej sytuacji, jaka obecnie panuje i trochę empatii – napisała p. Martyna. – Polecam, na żywo jeszcze piękniejsze! – dodała p. Agata. – Kwiaty cudne. Pan Henryk to niezwykle ciepły i sympatyczny człowiek. Zakupiliśmy dziś jedne z najpiękniejszych tulipanów, a Pan Henryk obdarował mnie jeszcze cudnymi różami – dodała p. Elżbieta.

Wszystkie tulipany sprzedano


Efekt? Telefon pana Henryka nie przestawał dzwonić. Bywały dni, że do godziny 11.00 przedsiębiorca zdążył odebrać 300 telefonów od osób, które postanowiły wesprzeć przedsiębiorcę i kupić kwiaty. Kilak dni temu na FB pojawił się post z informacją, że udało się sprzedać wszystkie tulipany.

Choć p. Henryk sprzedawał po koszach – 25 zł za 25 tulipanów – więc nie można mówić o jakimkolwiek zysku, to i tak wielki sukces. Kwiaty nie zgniły na wielkim stosie, tylko cieszą oczy kupujących, a przedsiębiorcy może udać się pokryć choć część kosztów produkcji i zapłacić pracownikom.

To jeszcze nie koniec walki, po tulipanach będą róże i jeszcze wiele innych kwiatów. Akcja z tulipanami na pewno daje jednak nadzieję na to, że uda się wyjść z tej sytuacji z tarczą, a nie na tarczy, ograniczając straty do minimum.

Takie historie to teraz pokarm dla duszy


Historii takich jak pana Henryka jest coraz więcej. Czasami to pomoc drugiego człowieka, a czasami, oczywiście tam, gdzie to możliwe – zdolność do podjęcia zmiany. Zaledwie kilka dni temu pisaliśmy o wrocławskiej firmie CleverFarme, której udał się przekuć kryzys w sukces.

Choć przez ponad 10 lat produkowali systemy wystawiennicze, stoiska na targi czy zabudowy na eventy i nieźle na tym zarabiali, to w porę zorientowali się, że lada dzień z powodu epidemii mogą stracić grunt pod nogami.

Pod koniec lutego przygotowali więc prototyp przyłbicy ochronnej, a potem z dnia na dzień ze swoimi 60 pracownikami ruszyli z zupełnie nowym biznesem – czyli właśnie produkcją przyłbic ochronnych. Efekt? Kiedy inni zwalniają, oni musieli zatrudnić 50 nowych osób.

Nie dajmy się zapędzić w kozi róg...


Po co przywołuję te dwie historie? W trudnych momentach bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy czytać takie pokrzepiające informacje. Jeśli będziemy tylko śledzić statystyki dotyczące nowych zachorowań czy dane o kolejnych zakazach nakładanych przez rząd – jest wysoce prawdopodobne, że z pandemii wyjdziemy z depresją albo nerwicą, a tego przecież nie chcemy.

Jeśli możemy, wspierajmy tych, którzy tego potrzebują, i ładujmy baterie taki historiami. Już niebawem znowu będziemy mogli podbijać świat. Jestem tego pewna! Musimy mieć tylko na to siłę.