Jest zielone światło dla fuzji Orlenu i Lotosu. Mają też chrapkę na PGNiG

Katarzyna Florencka
Komisja Europejska oficjalnie wyraziła zgodę na fuzję Orlenu i Lotosu. Firma będzie musiała m.in. sprzedać 30 proc. udziałów rafinerii Lotos i 80 proc. stacji benzynowych tego koncernu.
KE zezwoliła na przejęcie Lotosu przez Orlen. Fot. mat. prasowe
Jak informuje bankier.pl, Orlen zobowiązał się do sprzedaży 389 stacji detalicznych Lotosu, czyli około 80 proc. sieci Lotos.

Koncern będzie też musiał sprzedać 30 proc. udziałów w rafinerii Lotos razem z dużym pakietem praw zarządczych. Dzięki temu nowy właściciel będzie dysponował prawem do niemal połowy produkcji rafinerii ropy naftowej i benzyny oraz będzie miał zapewniony dostęp do istotnej infrastruktury magazynowania i infrastruktury logistycznej.

Orlen będzie też musiał uwolnić większość mocy zarezerwowanych przez Lotos w niezależnych magazynach, w tym pojemność zarezerwowaną na największym w Polsce terminalu przywozu paliwa drogą morską.


Firma poinformowała ponadto o planach dotyczących przejęcia PGNiG. - W dniu 10 lipca 2020 roku rozpoczął proces ukierunkowany na przejęcie przez Spółkę kontroli kapitałowej nad spółką Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo S.A. - podał Orlen w raporcie giełdowym.

- Według założeń spółki, pierwszym etapem przedmiotowego procesu będą negocjacje postanowień listu intencyjnego pomiędzy spółką a Skarbem Państwa, który posiada 71,88 proc. udziału w kapitale zakładowym spółki Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo S.A. - wyjaśnia firma.

PiS uwielbia łączyć spółki

Jednym z największych zwolenników pomysłu połączenia Orlenu i Lotosu jest wspomniany już prezes tego pierwszego, Daniel Obajtek.

– Jeżeli teraz tego nie zrobimy, to za 10-15 lat konkurencja przyjdzie i po Lotos i po Orlen – ostrzegał rok temu na Konwencji Programowej PiS i Zjednoczonej Prawicy.

Zaznaczył, że synergie spółek w polskiej gospodarce nie służą temu, by jakiś prezes "był większy, mniejszy, miał większe znaczenie", lecz "są potrzebne, byśmy tak naprawdę konkurowali".

Nie trzeba było jednak być jasnowidzem, aby przewidzieć, że pomysł nie spotka się z wielkim entuzjazmem w KE, która z zasady nie pozwala ona na to, by jeden podmiot kontrolował więcej niż 40 proc. rynku.

Jak pisał w INNPoland.pl Konrad Bagiński, koncepcja ta jest przede wszystkim polityczna, nie biznesowa. "Partia obecnie rządząca uwielbia łączyć spółki Skarbu Państwa w potężne molochy. Dzięki temu ministrowie walczący o wpływy mogą podkreślać swoją ważność i powiększać stan posiadania. Im więcej spółek ma pod swoimi skrzydłami minister, tym więcej posad może rozdać" – tłumaczył dziennikarz.