Finał budżetowego sezonu w Brukseli. Obiecane miliardy Morawiecki będzie wyszarpywać zębami

Katarzyna Florencka
Po zakończeniu nadzwyczajnego szczytu przywódców państw Unii Europejskiej PiS chciałby odtrąbić wielki sukces: do Polski może bowiem trafić z unijnej kasy aż 160 mld euro. Przedtem jednak Mateusz Morawiecki musi pokonać dwóch ze swoich największych wrogów. To powiązanie funduszy unijnych z praworządnością i celami klimatycznymi.
Polska chciałaby otrzymać z unijnej kasy łącznie 160 mld euro. Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta

Decyzje do podjęcia

Przede wszystkim, szefowie rządów będą starali się ustalić ostateczny kształt budżetu Wspólnoty na lata 2021-2027. Czasu pozostało, jak widać, niewiele: obecna perspektywa kończy się już za kilka miesięcy. A w nowym wieloletnim budżecie konieczne są cięcia – przede wszystkim dlatego, że po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE pieniędzy do rozdzielenia jest po prostu mniej. Dlatego też w nowym budżecie po raz pierwszy pojawią się prawdopodobnie nowe dochody własne UE: podatek cyfrowy oraz opłata od plastiku.

Koniec końców podczas spotkania w Brukseli rozpatrywana jest propozycja złożona przez szefa Rady Europejskiej Charlesa Michela, który chce, aby we wspólnym budżecie do rozdzielenia było 1,074 bln euro. Pytanie, ile z tej kwoty przypadnie Polsce: od samego początku negocjacji pojawiają się bowiem postulaty, aby oszczędności szukać w polityce spójności, której nasz kraj jest jednym z największych beneficjentów.


W ten sposób przedstawiał się obraz negocjacji budżetowych jeszcze kilka miesięcy temu. Od tego czasu jednak do Europy dotarła pandemia koronawirusa, unijne kraje poniosły gigantyczne straty, a na ostatniej prostej negocjacji budżetowych w grze pojawiła się perspektywa zastrzyku gotówki w wysokości 750 mld euro na ratowanie europejskiej gospodarki.

Pierwotna propozycja była niezwykle korzystna dla naszego kraju, a Andrzej Duda z miejsca zaczął przeznaczać nieotrzymane jeszcze pieniądze z Funduszu Odbudowy na realizację swoich obietnic wyborczych. Trudno jednak powiedzieć, z czym konkretnie wróci do Warszawy Mateusz Morawiecki: hojność dla Polski wywołała konsternację w wielu państwach, a nasz kraj koniec końców radzi sobie w tym momencie lepiej niż większość kontynentu.

Cele polskiego rządu

W idealnym świecie Polska chciałaby uzyskać łącznie ok. 160 mld euro, w tym niemal 64 mld euro z Funduszu Odbudowy (38 mld euro z tej kwoty miałyby stanowić bezzwrotne dotacje). Jednym z najważniejszych zadań Morawieckiego jest tutaj przekonanie innych państw, że Polska rzeczywiście powinna dostać na odbudowę trzecią największą (po Włoszech i Hiszpanii) kwotę grantów i pożyczek – i żeby stało się to jak najszybciej.

– Jesteśmy na stanowisku, że te środki powinny być w tej chwili już dosyć jasno podzielone, tak aby nie modyfikować tych kryteriów w przyszłości, a uruchomione jeszcze najlepiej w tym roku. Europejska gospodarka nie może czekać na dodatkowy zastrzyk środków finansowych na kolejne lata, tylko potrzebne są one jeszcze w tym roku – powiedział w Polskim Radiu rzecznik rządu Piotr Müller. Na wszystkie kwoty warto spojrzeć w kontekście: od początku członkostwa w Unii Europejskiej Polska otrzymała ze wspólnotowej kasy kwotę w wysokości 163 mld euro. Sama w tym czasie wpłaciła do unijnego budżetu jedynie 53 mld euro.

Morawiecki chciałby więc w miarę możliwości utrzymać ten strumień pieniędzy. Przed ostatnim szczytem, który odbył się w lutym, wyrażał głośny sprzeciw wobec planów wzrostu wydatków na brukselską administrację oraz politykę obronności UE, postulując zamiast tego "budowę dróg, kolei, mostów" (czyli w dużej mierze to, na co Polska przede wszystkim otrzymywała dotychczas pieniądze).

Co może pójść nie tak?

Najprostsza odpowiedź na to pytanie brzmi: dużo. Polski rząd sam zresztą zastawił na siebie dwie najbardziej niebezpieczne pułapki.

Po pierwsze, chodzi o kwestię unijnego Zielonego Ładu. Polska ma być największym beneficjentem powiązanego z nim Funduszu Sprawiedliwej Transformacji: możemy otrzymać nawet 8 mld euro z puli w wysokości 40 mld euro.

Charles Michel proponuje jednak, aby otrzymanie tych pieniędzy było uzależnione od zobowiązania się kraju do osiągnięcia celu neutralności klimatycznej do 2050 roku. A to jest coś, przed czym Mateusz Morawiecki wzbrania się rękami i nogami, opowiadając łzawe historie o tym, jak to Polska nie jest winna temu, że jej system energetyczny opiera się na węglu.

Pozostaje też druga problematyczna kwestia: powiązania wypłat z unijnego budżetu z praworządnością. Na chwilę przed startem szczytu pojawiła się informacja o tym, że w obliczu koronawirusowego kryzysu postulat ten traci poparcie w europejskich stolicach. Spotkała się ona jednak z błyskawiczną reakcją państw, które takie rozwiązanie postulowały.

– To nasi podatnicy płacą i nie chcą wspierać autorytarnych rządów na wschodzie – powiedział jeden z unijnych dyplomatów dziennikarce Katarzynie Szymańskiej-Borginon z RMF FM.