Naobiecywali, ale w kasie pieniędzy brak. Oto jak PiS zamierza spełnić swoje obietnice

Leszek Sadkowski
Były kolejne obietnice, prezenty i mocarstwowe niemal plany. Mieliśmy otrzymać, poza 500 i 300+, kolejne emerytury+, bony turystyczne, nowe lotnisko, przekopy, a nawet pensje rzędu 2000 euro, czyli ok. 9000 zł. Wybory się zakończyły, a o obietnicach jest coraz ciszej. Rządzący liczą zapewne na to, że wszystko umrze śmiercią naturalną.
"Daj Boże będzie 14-sta emerytura, a potem 15-sta, aż dojdziemy do tego, że podwyższymy wszystkie świadczenia emerytalne w sposób bardzo znaczący". Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Miniona kampania wyborcza była zażarta i pełna wzniosłych oświadczeń, czego to nie dostaniemy, jeśli odpowiednio zagłosujemy. Hipokryzja wyborcza polegała zaś na tym, że rząd raczej już wiedział, iż pieniędzy na spełnienie tych obietnic nie ma i zapewne nie będzie.

Bo nie do końca przemyślane zamknięcie kraju na trzy miesiące wygenerowało gigantyczny dług, który szacuje się już na blisko 200 mld zł. Choć tak właściwie trudno to policzyć, gdyż rachunek coraz wyraźniej się "rozjeżdża".

Propaganda sukcesu

Okres poprzedniej prezydentury Andrzeja Dudy to czas szybkiego wzrostu wydatków państwa oraz zmian w podatkach koniecznych do ich sfinansowania. Forum Obywatelskiego Rozwoju oszacowało, że podatki są dziś wręcz jeszcze bardziej skomplikowane niż za poprzednich rządów, a jednocześnie - pomimo wszystkich zmian - nie rozwiązano problemu wysokiego opodatkowania najniższych płac.


Wszystkiemu towarzyszyła zaś niebywała propaganda sukcesu, znana starszym jeszcze z czasów poprzedniego ustroju, a wyraźnie widoczna w często zaskakujących wypowiedziach Andrzeja Dudy.

Wydaje się zresztą, że sam prezydent chyba jeszcze nie ochłonął po kampanii, bo jego obecne wypowiedzi wyglądają coraz bardziej kuriozalnie, co widać na przykładzie - "Kolejny blamaż Dudy ws. epidemii. Kuriozalne słowa o maseczkach i liczbie testów".

Brak kwoty wolnej

Aleksander Łaszek, główny ekonomista FOR ocenia, że w całej UE tylko w Bułgarii system podatkowy jest bardziej skomplikowany i czasochłonny dla przedsiębiorców niż w Polsce. Duda podpisał ponad 70 zmian podatkowych, w efekcie których czas, jaki przedsiębiorca rocznie traci na rozliczanie podatków wzrósł o 1/5.

– Według PiS i Andrzeja Dudy, jeśli ktoś zarabia płacę minimalną (1920 zł netto), to jest wystarczająco bogaty, by zapłacić 1200 zł podatków i składek – oszacował Łaszek. A przecież w 2015 roku Andrzej Duda, jako kandydat PiS, obiecał wszystkim 8 tys. zł kwoty wolnej od podatku. Co z tego, skoro rząd PiS podniósł kwotę wolną tylko dla zarabiających mniej niż 667 zł miesięcznie - czyli w zasadzie jej nie podniósł.

I nic nie wskazuje na to, że to zrobi, bo coraz wyraźniej widać, że w działania tej ekipy wkrada się chaos. Strach nawet myśleć o tym, co może być dalej. Ostatnie wypowiedzi i ruchy premiera czy wicepremiera Sasina wystarczą, by spytać - czy leci z nami pilot?

Główne plusy zostają

500 zł na każde dziecko zapewne pozostanie. Wrześniowe 300 zł „tornistrowego” na każde dziecko też. 1000 zł corocznej „trzynastki” dla emerytów również jest już raczej nie do wycofania, bo na tym bazuje popularność i głos wyborczy dla tego rządu. Chyba, że dojdzie do budżetowej katastrofy. A nie jest to nierealne.

FOR przypomina np., że Andrzej Duda wprost korzystał z podporządkowania państwowych spółek linii PiS, a jako prezydent podpisał ustawę o dofinansowaniu TVP, w zamian za co tzw. "telewizja publiczna" aktywnie promowała go w całej kampanii wyborczej. Za propagandę zapłaciliśmy ponad 2 mld zł.

– Tak dalekie podporządkowanie spółek Skarbu Państwa linii PiS w oderwaniu od realiów rynkowych doprowadziło do drastycznego spadku ich wartości – punktuje Łaszek. Chodzi o niebagatelną kwotę 75 mld zł.

Czy to się zmieni i do firm wrócą profesjonalni zarządzający skupieni na rozwoju danej spółki? Zapewne nie - wszak obsadzanie kadr i dobrze płatnych stanowisk to domena tego rządu. Zaś obsadzanie zarządów spółek swoimi ludźmi jest po to, by transferować ogromne pieniądze na doraźne potrzeby polityczne.

Nie jest przy tym ważne, kto taką spółką zarządza i jakie straty ona generuje. Najlepszy przykład mamy w przypadku nowej prezeski w Azotach. Jak pisaliśmy INNPoland.pl za "GW", kobieta ma kontrowersyjną przeszłość zawodową - kilka spółek, którymi zarządzała, zbankrutowało do cna.

Ogromne straty wartości zależnych od państwa firm energetycznych, banków czy innych instytucji przerażają i sprawiają, że Polska coraz częściej porównywana jest w UE czy USA do tzw. "republik bananowych". Oczywiście nie jest to powód do dumy dla tego rządu.

Duży koszt plusów

Szacunek jest prosty - trzypokoleniowa rodzina w ramach programów socjalnych obiecanych przez prezydenta Dudę otrzyma na swoje plusy 14 do 16 tys. zł transferów rocznie, co łącznie daje ok. 54-56 mld zł rocznie.

Kto za to płaci? Na ogół młodsi i zapracowani mieszkańcy wielkich miast, o czym pisaliśmy w artykule - Bunt wielkich miast. "Dlaczego mamy finansować zacofane wsie i ich elektorat?"

Kuriozum całej tej sytuacji polega na tym, że za populizm, którym kupuje się głosy określonych grup społecznych, płacą ci, którzy najbardziej temu populizmowi i hipokryzji się sprzeciwiają. I nic w związku z tym nie mogą zrobić - wydaje się zatem, że z tego błędnego koła nie ma obecnie wyjścia.

A przypomnijmy, że w przypływie wiecowej weny Andrzej Duda dużo obiecywał i podkreślał, że programy socjalne są najważniejszym punktem jego programu na kolejną kadencję. Zapowiadał m. in. emeryturę stażową i inne 14-stki czy 15-stki.

Wyrażał nadzieję, że "daj Boże będzie 14-sta emerytura, a potem 15-sta, aż dojdziemy do tego, że podwyższymy wszystkie świadczenia emerytalne w sposób bardzo znaczący, bo to jest ważne”.

Ważne pewnie jest, szkoda tylko, że Andrzej Duda nie powiedział skąd weźmie na to pieniądze, bo jasne jest, że nie z własnego portfela. Jednym słowem będzie musiał wyjąć kolejne miliardy z portfela innych. I nie będzie to jego elektorat.

Widać już jednak wyraźnie, że na emerytury stażowe i obiecane dodatkowe emerytury nie ma i nie będzie pieniędzy. Czyli kolejna obietnica rzucona w tłum bez jej przemyślenia, po to, żeby najsłabiej wyedukowani i najbardziej podatni na manipulacje wyborcy zagłosowali.

Tym bardziej, że prawdziwa twarz kryzysu, czy nawet liczba dziennych zakażeń nie jest powszechnie znana. Tymczasem, jak podaje polskatimes.pl mamy w Polsce nie 500 czy 600 - tak wynika z oficjalnych danych - ale nawet 5 tysięcy zakażonych każdego dnia. Takie liczby podaje prof. Egbert Piasecki z wrocławskiego Instytutu Immunologii i Terapii Doświadczalnej Polskiej Akademii Nauk.

Jak się wygrywa wybory?


Nie będzie też pieniędzy na zapowiadaną budowę wielkiego i drogiego lotniska (lotnictwo jest wszak w ciężkim koronakryzysie) czy 4 mld zł na stworzenie Funduszu Medycznego, z którego pieniądze miały być przeznaczone na leczenie onkologiczne.

Mówienie o średniej pensji w Polsce rzędu 2000 euro zakrawa zaś, w ocenie ekonomistów, na kpinę. Podobnie jak obniżanie podatków. One wkrótce zapewne wzrosną.

Stary, ale ciągle żywy schemat działa - w polityce im głupiej i hojniej się obiecuje, tym łatwiej wygrywa się wybory, niezależnie od danej opcji. Obecny rząd, który wspierał kampanie swojego kandydata już się z wielu obietnic wycofuje twierdząc, że to nie była obietnica, ale raczej pobożne życzenie.

Biorąc pod uwagę to, że w kraju jest około 10 mln osób pobierających świadczenia emerytalne, rentowe, kompensacyjne itp., czyli żyjących na garnuszku systemu, widać wyraźnie, jak się w Polsce wygrywa wybory. Szkoda tylko, że polityk nie poniesie odpowiedzialności za to, co ludziom obiecuje.