Posłowie nie mają wstydu. Innym pensje obcinają, sobie dadzą wielką podwyżkę

Katarzyna Florencka
Nocną porą na stronach Sejmu objawił się projekt ustawy zmieniającej wynagrodzenia osób sprawujących funkcje publiczne, w tym m.in. posłów i senatorów. Okazuje się, że parlamentarzyści nie tylko chcą wrócić do swoich pensji sprzed wielkiej obniżki zarządzonej przez Jarosława Kaczyńskiego – ale w samym środku wielkich kłopotów gospodarczych zaszyli w przepisach znaczną podwyżkę. Przepisach, które zostały przegłosowane także głosami opozycji.
W środku kłopotów gospodarczych posłowie postanowili przyznać sobie ogromne podwyżki. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Ile chcą zarabiać posłowie?

Według zapisów, które znalazły się w projekcie ustawy, posłowie mieliby zarabiać 0,63-krotność wynagrodzenia sędziego Sądu Najwyższego, do tego zwiększona zostałaby również dieta poselska.

Jak wylicza portal OKO.press, uposażenie poselskie wzrosłoby do ok. 12,6 tys. zł brutto (z 8 tys. zł brutto). Z kolei dieta poselska zwiększona zostałaby z ok. 2,5 tys. zł do ok. 4,25 tys. zł. W ten sposób parlamentarzyści zyskaliby łącznie ok. 4,5 tys. zł netto miesięcznie. Jak pisał siostrzany natemat.pl, projekt przegłosowano przy wsparciu głosów opozycji.


Nie jest jakąś wielką tajemnicą, że posłowie już od dłuższego czasu burzyli się na swoje zarobki. Przed dwoma laty zostały one bowiem przycięte o 20 proc. na rozkaz Jarosława Kaczyńskiego – miało to pomóc w odbudowaniu wizerunku rządu PiS po wybuchu afery z ogromnymi premiami dla ministrów. Tylko w 2017 roku partia miała wydać na nie ponad 2 mln złotych.

Teraz jednak PiS triumfalnie zakończył wielki maraton wyborczy – i żadna opinia publiczna nie będzie już mu dyktować, ile powinien zarabiać polityk. Projekt ustawy aż poraża w swej bezczelności. Posłowie nie ograniczyli się w nim bowiem do skromnego powrotu do dawnych pensji – ale hojnym gestem przyznali sobie podwyżki, o jakich zwykły Kowalski może w tym momencie tylko pomarzyć.

Przed czerwcem 2018 r. standardowa pensja poselska wynosiła niemal 9,9 tys. zł brutto, zaś dieta była taka sama jak teraz – 2,5 tys. zł brutto. Dawało to łącznie ok. 12,4 tys. zł. Jeśli nowe przepisy wejdą w życie, w 2020 r. parlamentarzyści będą cieszyć się 16,85 tys. zł brutto miesięcznie.

Po prostu im się należą

Na najbardziej podstawowym poziomie trudno nie zrozumieć intencji, które stoją za inicjatywą posłów PiS: w końcu inflacja szaleje, a nikt nie ma szczególnej ochoty odmawiać sobie rzeczy, którymi dotychczas bez problemu się cieszył.

Problem polega jednak na tym, że takie same pragnienia mają również np. nauczyciele i urzędnicy. Oni jednak źle wybrali sobie zawód, gdyż nie mają możliwości ustalania wysokości swoich własnych pensji. Wyręcza ich w tym rząd PiS, który całkiem niedawno uznał, że te właśnie grupy zawodowe z radością wezmą na siebie brzemię ratowania budżetu państwa w trakcie pandemii – i w projekcie budżetu na 2021 r. postanowił zamrozić ich pensje.

Ten sam parlament zaledwie kilka miesięcy temu przegłosowywał też przepisy tarczy antykryzysowej, zachęcające pracodawców do cięcia pensji zamiast zwalniania pracowników. Wielu Polaków wciąż pracuje za znacznie mniejsze pieniądze niż jeszcze na początku roku, ale teraz mamy już po wyborach i PiS przestał udawać jakąkolwiek solidarność.

Najsmutniejsze, że to zapewne dopiero początek tego typu zabawy. Następne wybory dopiero w 2023 r., więc wiadomo – hulaj dusza, piekła nie ma. A że czasem hulanie to oznacza zamrażanie pensji w budżetówce przy równoczesnym przyznawaniu sobie podwyżek większych od miesięcznej pensji wielu nauczycieli? Kto by zwracał uwagę na takie szczegóły.