NFZ wraca do łask. Polacy mają dość takiego traktowania w prywatnych przychodniach

Katarzyna Florencka
Koronawirus sprawił, że spełnia się coś, co jeszcze rok temu wydawało się niemożliwe: Polacy zaczynają odchodzić od prywatnych usług medycznych. Klienci, którzy za abonament płacą nawet kilkaset złotych miesięcznie, mają serdecznie dosyć teleporad.
Teleporady sprawiły, że ludzie rezygnują z prywatnych abonamentów medycznych. Fot.123rf.com

Wyłącznie teleporady

Choć za abonament na cztery osoby miesięcznie płaci 364 zł, dziennikarka Karolina Baca-Pogorzelska nie była w stanie przez trzy miesiące umówić wizyty w prywatnej sieci przychodni: nie było mowy o wykonaniu USG piersi, zaś z konsultacji neurologicznej zrobiła się teleporada, na której lekarka nie miała bezpośredniego wglądu w wyniki badań.

Czytaj też: "Przez telefon leczył dziecko z temperaturą 39 stopni". Epidemia obnażyła stan naszej służby zdrowia

Wszechobecne teleporady zaczęły w końcu zbierać żniwo: według informacji zebranych przez "Rzeczpospolitą", liczba abonentów sieci przychodni w ostatnim czasie spada. Analitycy przewidują, że szczyt tego trendu będzie miał miejsce pod koniec roku.


Prywatne sieci przychodni bronią się, że teleporady były wyjściem na pierwszy okres epidemii.

– Wraz z redukcją obostrzeń wróciliśmy do usług stacjonarnych w szerokim zakresie. Teraz teleporady to ok. 30 proc. – mówi Anna Wasilewska, dyrektor ds. marketingu w Enel-Medzie.

Gdzie do lekarza?

Popularność prywatnych usług medycznych wynika rzecz jasna z problemów NFZ. Dwa lata temu pisaliśmy o głośnej sprawie seniora z Kluczborka, który w jednej z opolskich przychodni miał czekać na wizytę aż 6 460 dni, czyli prawie 18 lat. To ekstremalny przykład, ale chyba nikogo, kto z NFZ miał kontakt, aż tak on nie dziwi.

Pandemia koronawirusa od początku obnażyła zresztą słabość NFZ. Ogromną kulą u nogi okazał się np. przestarzały system informatyczny Funduszu.

Problemem nie jest jednak jedynie stare oprogramowanie. Okazało się, że NFZ ma również spore braki w wyposażeniu technologicznym. Większość urzędników Funduszu pracuje bowiem na komputerach stacjonarnych.

I może nie byłoby z tym kłopotu, gdyby pracownicy nie musieli przez epidemię pracować z domu. Połowa z nich nie otrzymała firmowych laptopów i była zmuszona pracować na własnym sprzęcie bez dostępu do firmowej sieci.