NFZ wraca do łask. Polacy mają dość takiego traktowania w prywatnych przychodniach
Koronawirus sprawił, że spełnia się coś, co jeszcze rok temu wydawało się niemożliwe: Polacy zaczynają odchodzić od prywatnych usług medycznych. Klienci, którzy za abonament płacą nawet kilkaset złotych miesięcznie, mają serdecznie dosyć teleporad.
Wyłącznie teleporady
Choć za abonament na cztery osoby miesięcznie płaci 364 zł, dziennikarka Karolina Baca-Pogorzelska nie była w stanie przez trzy miesiące umówić wizyty w prywatnej sieci przychodni: nie było mowy o wykonaniu USG piersi, zaś z konsultacji neurologicznej zrobiła się teleporada, na której lekarka nie miała bezpośredniego wglądu w wyniki badań.Czytaj też: "Przez telefon leczył dziecko z temperaturą 39 stopni". Epidemia obnażyła stan naszej służby zdrowia
Wszechobecne teleporady zaczęły w końcu zbierać żniwo: według informacji zebranych przez "Rzeczpospolitą", liczba abonentów sieci przychodni w ostatnim czasie spada. Analitycy przewidują, że szczyt tego trendu będzie miał miejsce pod koniec roku.
Prywatne sieci przychodni bronią się, że teleporady były wyjściem na pierwszy okres epidemii.
– Wraz z redukcją obostrzeń wróciliśmy do usług stacjonarnych w szerokim zakresie. Teraz teleporady to ok. 30 proc. – mówi Anna Wasilewska, dyrektor ds. marketingu w Enel-Medzie.
Gdzie do lekarza?
Popularność prywatnych usług medycznych wynika rzecz jasna z problemów NFZ. Dwa lata temu pisaliśmy o głośnej sprawie seniora z Kluczborka, który w jednej z opolskich przychodni miał czekać na wizytę aż 6 460 dni, czyli prawie 18 lat. To ekstremalny przykład, ale chyba nikogo, kto z NFZ miał kontakt, aż tak on nie dziwi.Pandemia koronawirusa od początku obnażyła zresztą słabość NFZ. Ogromną kulą u nogi okazał się np. przestarzały system informatyczny Funduszu.
Problemem nie jest jednak jedynie stare oprogramowanie. Okazało się, że NFZ ma również spore braki w wyposażeniu technologicznym. Większość urzędników Funduszu pracuje bowiem na komputerach stacjonarnych.
I może nie byłoby z tym kłopotu, gdyby pracownicy nie musieli przez epidemię pracować z domu. Połowa z nich nie otrzymała firmowych laptopów i była zmuszona pracować na własnym sprzęcie bez dostępu do firmowej sieci.