"Rozkładam ręce, nie dodrukuję pieniędzy jak w Warszawie!". Burmistrz Szczyrku o dramacie górali

Krzysztof Sobiepan
– Słyszałem historię hotelu, który zatrudnił 30 osób do odśnieżania parkingu. Oczywiście z pokojem, by "pracownik" miał się gdzie przespać – mówi w rozmowie z INNPoland burmistrz Szczyrku Antoni Byrdy. I pokazuje, jaki jest los przedsiębiorców dotkniętych rządowymi obostrzeniami w sezonie zimowym.
Antoni Byrdy wskazuje, że zamknięcie górskich biznesów na zimę może mieć tragiczne skutki. Fot. Facebook.com/MiastoSzczyrk
W czwartek odbyła się konferencja Porozumienia Gmin Górskich. Samorządowcy z południa Polski skupieni w organizacji wystosowali do rządu petycję, prosząc o zmianę decyzję ws. ferii i obostrzeń w sezonie zimowym. Podczas spotkania w Bukowinie Tatrzańskiej wskazywali ponadto, że górskie miejscowości turystyczne mogą stracić nawet 10 miliardów złotych i nie mają szans na dywersyfikację działalności.

Porozumienie reprezentowało wielu mówców, w tym burmistrz Zakopanego Leszek Dorula, burmistrz Karpacza Radosław Jęcek czy burmistrz Świeradowa-Zdroju Roland Marciniak.


Kolejną osobą podpisującą się pod petycją był burmistrz Szczyrku Antoni Byrdy. Zapytaliśmy samorządowca, co sądzi o ostatnich działaniach rządu i jak jego miasto przetrwa zimę.

Jak górskie gminy czują się z zabawą w kotka i myszkę, jaką władza uprawia z sezonem zimowym?

Burmistrz Szczyrku Antoni Byrdy: Najgorsze dla przedsiębiorców jest życie w ciągłej niepewności. Wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby te niepopularne i czasem fatalne dla biznesu decyzje byłyby komunikowane z jakimkolwiek wyprzedzeniem. Chodzi nam o jakąkolwiek przewidywalność w działaniach rządu.

Zgadzamy się, że zdrowie i życie ludzi to wartości nadrzędne. Nie ma tu najmniejszej dyskusji. W górskim biznesie chcemy robić wszystko zgodnie z prawem, zaleceniami, rozporządzeniami, wszelkimi nakazami i zakazami. Broń Boże nie chcemy nikogo narażać.

Ale podkreślam, że nic nie stało na przeszkodzie by na przykład powiedzieć wcześniej o zamknięciu gastronomii, by nie zaopatrywały się na weekend. Albo zakomunikować zamknięcie cmentarzy nieco wcześniej, nie na ostatnią chwilę. Górska turystyka to po prostu kolejna branża, do której rząd podchodzi na chybcika i na ostatnią chwilę.

Rozumiem jednak, że obecnie mota się z sezonem zimowym cała Europa. Ile krajów, tyle propozycji jak do tego podejść, by zorganizować bezpieczne wyjazdy zimą.

Czytaj także: Kamerka pokazała, co się działo pod stokiem w Krynicy-Zdroju. Potem transmisja "padła"

Po zastanowieniu rząd zdecydował się otworzyć wyciągi. Ale to nie wystarczy chyba, by uratować sezon?

Otwarcie samych wyciągów narciarskich niewiele nam daje. To jakby powiedzieć w lecie turystom: możecie jechać nad morze, popływać w Bałtyku. Ale nie możecie chodzić po plaży, niczego zjeść i nigdzie zanocować.

Wyobraźmy sobie narciarza na stoku. Pojeździ trochę. Ale potem chce się gdzieś ogrzać, a wszystko zamknięte. Potem coś zjeść, wypić... a gastronomia nie działa. Nawet z pójściem do toalety są duże problemy. W górskich miejscowościach takich jak Szczyrk wszystko jest połączone. Otwarte stoki to światełko w tunelu, ale coraz mocniej ono przygasa.

Żyjemy nie tylko z tej znanej trójki: hoteli, restauracji i ośrodków narciarskich. Bardzo liczy się też cała otoczka, wszystkie inne usługi i biznesy górali. Ciężko jest nawet określić ile mieszkańców Szczyrku żyje z turystów.

Podam inny przykład. W mieście mamy 12 sal weselnych. W tym roku ta branża mocno ucierpiała, tak jak duże hotele, w których przez pandemię Covid-19 nikt nie chce robić konferencji biznesowych. Ale jeden ślub i wesele w górach to praca dla bardzo wielu osób. Można wymieniać bez końca: począwszy od fryzjerek, przez manicurzystki, catering, na księdzu w kościele kończąc.

Co Pan sądzi o zaplanowanych jedynie na dwa tygodnie feriach. Czy to będzie jakikolwiek hamulec dla wyjazdów w góry?

Już wiemy, że to nie będą żadne ferie. To będą dwa tygodnie lockdownu w domu, tylko że dzieci nie będą miały zdalnej nauki. Według nas to w ogóle nie jest dobre rozwiązanie. WHO rekomenduje przecież wychodzenie na świeże powietrze, by budować odporność i zażywać ruchu.

Powiem więcej. 80 kilometrów od Szczyrku zaczyna się aglomeracja śląska. To godzina jazdy samochodem. Co z tego, że będą nakazy, zakazy, ferie w dwa tygodnie. Ludzie po prostu dłużej w domach nie wytrzymają i będą do nas przyjeżdżać.

Często zdarzają się takie wizyty z Katowic i okolic?

Nawet jakby rząd zamkną wszystkie trasy narciarskie, nie byłoby wyciągów, noclegów to ludzie i tak przyjadą. Choćby tylko dlatego, by sobie pospacerować, po szlakach, po chodnikach. Myśmy to widzieli już w listopadzie. Obecne zakazy w żaden sposób tego nie ograniczają, a przecież na śląsku mieszka bardzo dużo osób. Ktoś ich zatrzyma? Nie sądzę.

Co by się stało, jeśli rząd zdecydowałby się wszystko zamknąć na całą zimę?

Trzeba to nazwać po imieniu. Dla nas to zamknięcie sezonu jest po prostu dramatem.

80 proc. budżetu Szczyrku pośrednio lub bezpośrednio pochodzi z turystyki zimowej. Nie mamy tu fabryk, nie mamy hurtowni. Żyjemy z narciarzy, z turystów. Odcięcie nas od zimy to jak odcięcie pacjenta od tlenu. Wiadomo czym to się kończy.

Do zamknięcia biznesów w Szczyrku dochodzą nam jeszcze perturbacje z opłatą miejscową, to kolejne 700 tysięcy zł. Dodatkowo podważane są także inne podatki. Budżet cierpi na tym kolejne milionowe straty. To ekonomiczne tsunami zmiecie wiele firm. One już się nie podniosą.

Czytaj także: "Z przepisów PiS rodzinne hotele nie ugotują zupy". Górale łamią zakazy, by mieć z czego żyć

Wielu przedsiębiorców ze Szczyrku pewnie zwraca się do Pana o pomoc. Jakie emocje nimi targają?

Nastroje właścicieli robią się nieciekawe, a emocje buzują coraz mocniej. Niektórzy mówią o najbardziej podstawowych rzeczach – chcą mieć co włożyć do garnka, jakoś przeżyć zimę. Inni proszą o pomoc z kredytami, mają leasingi. Zawsze podejście było takie, by zainwestować jesienią i w zimie się zwróci. Teraz strach zagląda ludziom w oczy.

Przedsiębiorcy proszą, by umarzać podatki, długi, kredyty. Rozkładam ręce, bo jako miasto po prostu nie mamy na to pieniędzy. Sami ledwo ciągniemy finansowo. Wie Pan, ja pięć lat walczyłem żeby wyprowadzić Szczyrk z długów. W ubiegłym roku cel spełniłem. W chwili obecnej po prostu nas nie stać. Nie mam drukarki pieniędzy w piwnicy, nie dodrukuję jak w Warszawie.

5 lat pracy może pójść na marne. To musi być okropne uczucie.

Powiem szczerze. Czuje się z tym po prostu podle. (wzdycha)

PiS straszy, że po hotelach i ośrodkach narciarskich będzie chodzić patrole policji i sanepid. Jak to wygląda w Szczyrku?

Ja na razie kontroli nie widziałem. Polska jako kraj "słynie" z gąszczu przepisów, w którym można się zagubić. Nakazy, zakazy, to już nie, a to nagle tak. Uważam, że jeśli wprowadza się prawo, to powinno się też pomyśleć o możliwości egzekwowania przepisów.

Kto to ma robić? Policjanci w Szczyrku to nie Komenda Główna w Warszawie. Policja i tak pracuje na oparach, też przecież zdarzają się zachorowania na Covid-19 wśród funkcjonariuszy. I mają robić rundy po stokach i hotelach jakby nie mieli innych obowiązków?

Pojawiają się też przedsiębiorcy, którzy czytają przepisy i proponują "specjalne oferty"

Pomysłowość jest wielka. Słyszałem historię hotelu, który zatrudnił 30 osób do odśnieżania parkingu. Oczywiście z pokojem, by "pracownik" miał się gdzie przespać. Jakby nie patrzeć wyjazd służbowy. Nie ma się do czego przyczepić. No ale wszyscy wiemy o co naprawdę chodzi. Takie furtki zawsze się znajdą, a Polak pokombinuje i coś wymyśli.

Oczywiście nie nakłaniamy do łamania prawa. Moim zdaniem to, do czego powinniśmy dążyć, to wypracowanie zdroworozsądkowych zasad bezpiecznego otwarcia biznesów. Jasnych przepisów, które nie zmuszają do myślenia jak by je tu tylko obejść. Nie mówimy tu o pracy pełną parą, ale z poważaniem dla reżimu sanitarnego. W zgodzie i współpracy z ministerstwem zdrowia, GIS-em i rządem.

Czyli górale chcą pracować, a nie brać środki z tarczy?

O to właśnie chodzi. Górale powtarzają mi jedną rzecz: róbmy swoje. Nie chcą żadnych tarcz antykryzysowych, to pracowici ludzie. Chcą funkcjonować tak, by ich firmy działały, a oni już jakoś sobie poradzą.

W skali całego kraju obliczenia strat wyglądają zupełnie inaczej niż w skali zwykłego człowieka. Rząd wyliczy sobie liczbę hoteli, budżety, inne statystyki. Ale nie bierze pod uwagę całej otoczki innych przedsiębiorstw w symbiozie z hotelami i stokami. Nad tym trzeba się bardziej pochylić, bo górskie miejscowości gubią się w tym ogólnym rachunku i zrównaniu do średniej.

Co więc Pan sądzi o rządzie i decyzjach premiera Mateusza Morawieckiego?

Premiera Morawieckiego nadal szanujemy, bo nie ma łatwej roli w trwającej prawie od roku pandemii. Głos górali często nie jest aż tak donośny, stąd nasza prośba i apel Porozumienia Gmin Górskich. Chcemy rozmawiać i szukać rozwiązania na ratunek polskiej zimy. Nie upieramy się na swoim, chcemy dojść do kompromisu mając na uwadze zdrowie i życie ludzi. Kraj musi jakoś zarabiać, nawet dla tego, by mieć środki na leczenie pacjentów w szpitalach covidowych.

Czytaj także: Na Podhalu ostrzą ciupagi. "Państwo zamiotło nas pod dywan"