Internet bez swojego króla to nie internet. Wujek Google zasłabł, a cały świat wpadł w panikę

Krzysztof Sobiepan
Ostatnie awarie Google'a i Facebooka pokazały, jak silnie jesteśmy przyssani do naszych smartfonów, komputerów i wszechobecnych appek. Daleko mi do machania laską w kierunku milenialsów, ale - na serio - tę godzinkę bez oglądania na YouTube, jak koleś dzielnie buduje chatę w dżungli, da się wytrzymać.
Godzina bez YouTube'a to jak najgorsze katusze. Fot. 123rf.com, Pixbay
Ledwo odtrąbiliśmy premierę dystopijnego "Cyberpunka 2077", gdzie wielkie korporacje bez litości rządzą i dyktują życiem przeciętnego człowieka. Nie trzeba się jednak oddalać sprzed zwykłego "Komputera 2020", by się tak poczuć.

W krótkim czasie mieliśmy już dwie głośnie awarie serwisów internetowych, bez których żyć się nie da. Dobitnie pokazały one, jak trudne jest funkcjonowanie bez wielkich korporacji. Może i pałamy do nich nienawiścią (skrycie lub otwarcie), lecz jednocześnie korzystamy z nich na potęgę.

Przypadek A – najnowszy. Poniedziałek 14.12, samo południe. Zamiast pojedynku na ołowiane kule przed biurem szeryfa, na Twitterze rozpoczyna się niemały kociokwik. "Jak to YouTube nie działa, jak to nie ma, przecież sprawdziłem wifi i mam sieć" grzmią liczne komentarze. Ludzie przerzucają się memami, niezadowolenie buzuje. Wujek Google zasłabł przy lepieniu pierogów na święta, rodzinna tragedia, karetka już w drodze. Na Twitterze temat "Google" w błyskawicznym tempie zyskał przeszło 1,3 mln wiadomości. Gonił go "Gmail" z 256 tys. Tweetów a potem mamy hashtag "#YouTubeDOWN" z ponad 158 tys. wiadomości. (Przy okazji chyba ktoś kręci cancelling Krzysztofa Gonciarza (#gonciarzisoverparty), ale w to już nie wnikam, zarobiony jestem).


Muszę przyznać, że przez większość Wielkiego Ubolewania internetu nawet się nie zorientowałem, że coś nie gra. Slack pięknie śmiga i to właśnie z niego dowiedziałem się, że coś w ogóle jest nie tak. Sprawdziłem. O, rzeczywiście raz mi się Gmail nie załadował. O, jaka fajna grafika na YT, jakiś taki makak, czy coś. To ostatni raz, kiedy widziałem fioletowego zwierza. Nawet się nie pożegnał, małpa jedna. Pracownicy YouTube'a obrócili w godzinę z groszami od potwierdzenia problemu do jego naprawienia. Twitter zapewne ucieszył się z fali wiadomości, która będzie dobrze wyglądać w miesięcznych raportach. E-życie powoli wraca do normy. Było i nie ma, jak w ruskim cyrku. Takie brutalne odcięcie nas od technologii pokazuje jednak, jednak jak bardzo za pewnik bierzemy całodobowy i nieprzerwany dostęp do naszych aplikacji. Stwierdzi to każdy, komu kiedyś bez zapowiedzi padł router. Wydzwania się wtedy do swojego dostawcy kilkanaście razy w ciągu godziny, z obowiązkowym szaleństwem w oczach. Z ust toczy się piana, gdy dogadujemy bogu ducha winnemu konsultantowi. Kompulsywnie sprawdzamy "czy może już działa" co najmniej co 30 sekund.

W głowie pojawia się może nawet słowo "uzależnienie". Szybko tłumaczymy sobie jednak, że badań jeszcze takich dokładnych na to nie ma, to przecież nie wódka i białych myszek nie widzimy. Tylko dinozaura z Chrome'a. Zupełnie inna sprawa.

Prowadzi mnie to do Przypadku B. Podobnie miała się bowiem sprawa z tragicznym incydentem 10 grudnia, gdy przez parę godzin znaku życia nie dawał inny "Wujek" – tym razem Facebook.

Brak Messengera rzeczywiście jest dotkliwy dla Polaków. Wiele osób które znam używa "Messka" jaka głównego kanału komunikacji ze znajomymi i bliskimi. Problemy Facebooka trwały też parę dobrych godzin i nawet ja poczułem się odrobinę... samotny? E-samotny? "S@motność w sieci" autorstwa Janusza Leona Wiśniewskiego? No jakoś nie było do kogo się odezwać, rzucić obrazkiem czy linkiem. Ja i komputer, no i praca.

Messenger jest czymś tak oczywistym i automatycznym, że chciałem z marszu podzielić się ze znajomymi powstałym na INN artykułem. "Hej ludzie, patrzcie właśnie napisaliśmy,... że …. messenger nie działa...." Wysłałem dwa razy, a potem puknąłem się w głowę – też dwa razy.

Czytaj także: Odinstalowałem Messengera z telefonu. To okazało się trudniejsze niż rzucenie palenia. Przegrałem