Cały miesiąc bez smartfona."Powiedziałam: dość!" – Natalia Hatalska szczerze o eksperymencie

Katarzyna Florencka
Wytrzymać miesiąc bez smartfona – takie wyzwanie postawiła przed sobą analityczka trendów Natalia Hatalska. Co skłoniło do takiego ruchu osobę, dla której media społecznościowe to narzędzie pracy? Jaki jest cel jej eksperymentu? Zapytaliśmy o to samą zainteresowaną.
Dlaczego Natalia Hatalska zrezygnowała ze smartphona? Fot. Innpoland


18 stycznia Natalia Hatalska poinformowała na swoim blogu o rozpoczęciu eksperymentu, w ramach którego na miesiąc odłożyła do szuflady swój smartfon i przerzuciła się na reedycję klasycznej Nokii 8110, która pozwala "tylko" dzwonić, pisać SMS-y i korzystać z WhatsApp – choć to ostatnie jest mocno utrudnione. Analityczka zgodziła się opowiedzieć nam o tym, dlaczego w ogóle zdecydowała się na taki krok.


Na miesiąc zrezygnowała pani ze smartfona – ale pozostawiła sobie możliwość skorzystania z innych urządzeń, takich jak smartwatch czy laptop. Czym akurat ten biedny smartfon pani zawinił?

Sam smartfon akurat niewiele, to nie o niego tak naprawdę chodzi.

Nie jest zresztą tak, że teraz zakopię się w jamie, zrezygnuję ze wszystkich zdobyczy technologii i będę żyć jak w XVII wieku – a mam wrażenie, że niektórzy trochę to tak odbierają. Nie rezygnuję ani z telefonu, ani z internetu, ani z wielu innych urządzeń, z których korzystałam – tylko zaczynam korzystać z nich w inny sposób.

Co ma pani na myśli mówiąc o "korzystaniu w inny sposób”?

W rezygnacji ze smartfona chodzi tak naprawdę o to, co w nim się znajduje. Mam na myśli media społecznościowe, ciągłe powiadomienia.

Czytaj także: Najwięksi beneficjenci pandemii to technologiczni giganci. Dzięki "zwykłym ludziom" [WYWIAD]

Z myślą o takim eksperymencie nosiłam się już od zeszłego roku, ale docierałam do niego stopniowo. Zaczęłam od wprowadzenia w domu zasady, że w ogóle nie zabieramy telefonu do sypialni, ustaliłam też maksymalny czas, który każdego dnia mogę spędzić w danym medium społecznościowym.

Do monitorowania czasu spędzonego przed ekranem stosowałam aplikację Stay Free, która po jego przekroczeniu wysyłała mi powiadomienia. Pomimo tego – okazało się, że w telefonie spędzam aż 6 godzin dziennie.

To rzeczywiście dużo!

I to bardzo dużo, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że smartfon był moim drugim komputerem, z którego korzystałam równolegle. Na zwykłym komputerze pisałam jakiś tekst – wpis na bloga, książkę czy jakiś raport – i miałam tam włączonego tylko Worda.

Natomiast wszystkie bieżące sprawy – maile, WhatsApp, media społecznościowe – załatwiałam na smartfonie. Okazało się, że taki sposób pracy praktycznie uniemożliwia skupienie się, nawet przy wyłączonych powiadomieniach. W pewnym momencie powiedziałam więc sobie: dość tego, czas spróbować się odłączyć. I jak wrażenia?

Na razie jestem na samym początku i muszę powiedzieć, że widzę głównie minusy. (śmiech) Na przykład wczoraj próbowałam uruchomić WhatsAppa na komputerze. Niestety, jest to niemożliwe: żeby zrobić weryfikację numeru telefonu, trzeba zeskanować kod QR – a w moim aktualnym telefonie nie ma czytnika kodów QR! Więc jestem cały czas zdana na korzystanie z komunikatora przez niewielki ekran mojego dumbphone'a.

Co chciałaby pani osiągnąć przez ten eksperyment?

Chciałabym sprawdzić – na własny użytek – na ile jesteśmy w stanie zmienić sposób wprowadzania technologii. We współczesnym świecie mamy tendencję do akceptowania od razu każdej nowej technologii, która się pojawia – i dopiero po jakimś czasie zaczynamy ją regulować.

Z internetu zaczęliśmy masowo korzystać w okolicach 2000 roku, minęło 20 lat i teraz próbujemy uregulować kwestie związane z naszą prywatnością, czy ze zbieraniem danych. Podobnie jest ze smartfonami: dopiero od niedawna mamy prawo zabraniające rozmawiania przez telefon komórkowy podczas jazdy samochodem, zawieramy też własne umowy społeczne, żeby w ogóle nie wyjmować smartfona np. podczas spotkań towarzyskich.

Ale jeśli coś takiego zdarza się po raz kolejny – może to po prostu „naturalny” dla nas sposób przyjmowania nowych technologii?

Z takim optymistycznym podejściem do technologii jest jednak pewien problem. Polega na tym, że jeśli najpierw technologię akceptujemy, a potem dopiero regulujemy – to ona może w niekontrolowany sposób spowodować takie zmiany, których nie da się już cofnąć.

Myślę tutaj o reakcjach na wpis o moim eksperymencie: dużo osób zdziwiło się, jak w ogóle można zrezygnować ze smartfona, z ciągłego dostępu do internetu. Mamy tę technologię tylko od 20 lat, ale powrót do świata bez internetu jest już niemożliwy – to jest zupełnie nowy stan równowagi.

Czytaj także: Internet bez swojego króla to nie internet. Wujek Google zasłabł, a cały świat wpadł w panikę

Tymczasem oprócz internetu czy smartfonów mamy do czynienia z bardziej zaawansowanymi technologiami: sztuczną inteligencją, inżynierią genetyczną, inżynierią tkankową. Technologiami, za pomocą których naprawdę możemy zmienić nas samych. I tutaj pojawia się pytanie: jeżeli będziemy te technologie wprowadzać w tak szybkim tempie, jak inne – to czy będziemy w stanie w ich kontekście jeszcze cokolwiek zmienić?

Czy coś takiego nie jest uregulowane prawnie?

Oczywiście mamy pewne zabezpieczenia, takie jak "zasada ostrożności" w prawie europejskim. Zgodnie z nią nowa technologia nie powinna by wprowadzona do momentu, w którym nie zostanie udowodnione, że nie ma ona negatywnych skutków dla społeczeństwa.

Ale długoterminowych negatywnych skutków nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Weźmy internet, który krótkoterminowo bardzo nam pomógł, nie ma tutaj żadnej dyskusji. Jednak ta technologia, która naprawdę zmieniła nasze życie na lepsze, ma również negatywne konsekwencje. Mocno wpłynęła na sposób budowania relacji społecznych, przyczyniła się też do epidemii samotności.

Po to właśnie jest ten eksperyment: żeby zastanowić się, w jaki sposób możemy wprowadzać nowe technologie – i jak się z nich wycofać nawet po tym, jak zmienią rzeczywistość.

A czy to nie jest tak, że na taki eksperyment, może sobie pozwolić osoba, która ma już pewną pozycję – a reszta jest do smartfona uwiązana np. zawodowo?

Myślę, że na to można spojrzeć w inny sposób: ja sama tak naprawdę "wyrosłam" z mediów społecznościowych. Media społecznościowe to moje narzędzie pracy – więc czy mogę sobie pozwolić na wyjście z nich?

Ale podchodzę do tego tak, jak powiedziałam na samym początku. Nie chodzi o to, żeby zrezygnować całkowicie z tych technologii, tylko o to, żeby zacząć korzystać z nich w trochę inny, bardziej świadomy sposób.

A jak do takiego internetowego detoksu mogą podejść osoby, które nie chciałyby jednak zmieniać rodzaju swojego telefonu?

Sposoby na to są różne, o części już wspominałam. Jeśli chodzi o kontrolowanie czasu spędzanego w mediach społecznościowych, pomogło mi przełożenie ikonek Facebooka, Twittera i tak dalej na trzeci ekran smartfona. Większość z nas ma taki odruch, że kiedy nic się nie dzieje – to sięgamy po telefon. Ja sama brałam telefon do ręki nawet wtedy, kiedy przez 30 sekund czekałam w samochodzie na zmianę świateł. Trudno mi było nie robić zupełnie nic choćby przez chwilę!

A to również jest potrzebne.

Dokładnie. Umiejętność bycia „samemu ze sobą” jest dla nas ważna ponieważ – paradoksalnie – po jej zdobyciu jesteśmy w stanie nawiązywać lepsze relacje z innymi ludźmi.

To właśnie przykład negatywnego wpływu urządzeń mobilnych i mediów społecznościowych: cały czas dają nam nowe bodźce, nawet przez chwilę nie zostawiają nas samych.

Najbardziej czuć to wtedy, gdy media społecznościowe ograniczymy. Choćby wczoraj miałam taki dziwny moment: wracałam do domu z zakupów, wchodziłam po schodach i nagle zdałam sobie sprawę, że… po prostu wchodzę po schodach. Wcześniej po tych schodach wchodziłam oczywiście z głową w telefonie – i nagle okazało się, że coś tak zwyczajnego odczułam w zupełnie nowy sposób.