PiS nie chce przyznać, dlaczego mnoży kolejne podatki. Eksperci: będzie ich coraz więcej
Podatek od deszczu, cukrowy, recyklingowy, emisyjny, od sklepów, od banków. Wydaje się, że liczba tzw. podatków sektorowych rośnie lawinowo. PiS nie zamierza zwalniać tempa, co pokazał chęcią wprowadzenia kolejnej daniny – głośno oprotestowanej "składki od reklam". Podatki sektorowe nie dość, że są niesprawiedliwe, to mogą być też bardzo szkodliwe dla gospodarki – ostrzegają eksperci.
Podatek sektorowy, czyli nakładany na daną branże czy typ produktu, nie jest w Polsce rzadkością. Wymienić tu można ostatnią składkę od reklam, która wywołała ogromny protest "media bez wyboru". Kolejną bolesną daniną jest podatek cukrowy, ale są ich dziesiątki – deszczowy, recyklingowy (od toreb foliowych), emisyjny (od sprzedawców paliw), solidarnościowy (od milionerów), podatek od sklepów wielkopowierzchniowych, banków.
– Nie ulega wątpliwości, że w ostatnich latach jest ich znacznie więcej niż za kadencji poprzedniego rządu – przyznaje Arkadiusz Pączka, ekspert Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Specjalista zaznacza, że zwykle nie dają one do kasy państwa tyle, co powszechne podatki. W 2019 r. VAT, PIT, CIT i akcyza wniosły do Skarbu Państwa 430 mld zł. Składka od reklam szacunkowo przynieść miałaby 0,8 mld, a podatek cukrowy – ok. 4 mld zł. To właśnie przez ich niewielki "udział w zyskach" rząd jak katarynka powtarza, że nie chodzi wcale o pieniądze. Ale czy na pewno?
– Z całą pewnością można powiedzieć, że takie zmiany mają cel fiskalny – komentuje prof. Witold Orłowski z Akademii Vistula. Zdaniem eksperta PiS szukał pieniędzy jeszcze przed pandemią Covid-19, a koronawirus tylko pogorszył obecną sytuację. Uczciwym zagraniem byłoby podwyższenie VAT lub PIT w obecnej krytycznej sytuacji finansów publicznych.
Jako że wiązałoby się to z dużymi stratami wizerunkowymi, partia rządząca woli więc gromadzić dodatkowe środki innymi metodami, hołdując przysłowiu "grosz do grosza, a będzie kokosza". Faktycznie rząd sukcesywnie podnosi więc podatki, ale może powiedzieć, że robi to dla Polaków.
Niczym Robin Hood zabiera pieniądze milionerom, zagranicznym korporacjom i ogromnym bankom. Albo jak Dobry Samarytanin dba o Polaków, m.in. ograniczając ich spożycie cukru czy alkoholu. Premiuje też dobre postawy, np. dbanie o środowisko. To, że się przy tym bogaci? To sprawa zupełnie poboczna.
Podatek od soli i mięsa? To możliwe
Niedawno opisywaliśmy w INNPoland.pl smutną przyszłość podatkową. Podatek cukrowy to może być tylko początek. Bardzo możliwe, że PiS będzie nagminnie wykorzystywać argument prozdrowotny przy wprowadzaniu kolejnych danin i dość intensywnie zaglądać nam do talerzy.Piotr Arak, szef Polskiego Instytutu Ekonomicznego przekonuje, że podatek cukrowy można w dziecięco prosty sposób rozwijać na kolejne grupy produktów. Wymienia tu inne niż napoje produkty z dużą zawartością cukru, m.in. słodycze lub wszystkie produkty z dodatkiem słodzików.
Kolejną grupą są produkty spożywcza z dużą zawartością soli. Mogą być to dania gotowe, słone przekąski i fast foody. Jak wskazuje, odmienną drogą fiskalną byłyby ulgi na "zdrowe" produkty. Przykładowo, warzywa i owoce mogłyby zostać wyłączone z obowiązku opłaty podatku VAT.
Analityk banku Credit Agricole Jakub Olipra wskazuje zaś, że rząd mógłby wprowadzić prozdrowotny podatek na mięso. Na arenie międzynarodowej wrze dyskusja nad takimi daninami. Niebawem pojawią się przykłady pierwszych krajów z podatkiem od produktów mięsnych. W jego opinii Polska nie uniknie debaty o tego typu opłacie w najbliższym czasie.
Zdaniem Araka nowe podatki prozdrowotne pojawią się jednak dopiero za 3-5 lat. Wtedy rząd będzie miał już twarde dane dot. skuteczności wprowadzonego podatku cukrowego.