Podziemie fryzjerów działa. Niektórzy - bo mają żal do rządu, inni - bo nie wierzą w pandemię

Mateusz Czerniak
Rząd 25 marca ogłosił, że dwa dni później na 14 dni zamknięte zostaną salony fryzjerskie i kosmetyczne. Miało to oczywiście związek, ze zwiększającą się liczbą zachorowań na COVID-19 – nie ma co ukrywać, Polska radzi sobie z pandemią fatalnie. Jednak władze mogą być zaskoczone reakcją właścicieli fryzjerów i zakładów kosmetycznych.
Wielu fryzjerów nie zdecydowało się na zamknięcie zakładów. (ZDJĘCIE ILUSTRACYJNE) Pixabay.com
O ile bowiem część z nich rzeczywiście zamknęła się zgodnie z nowymi obostrzeniami, to część zeszła do fryzjerskiego “podziemia", a inna część po prostu nie zamknęła swoich zakładów, na różne sposoby wpasowując się w nowe wymaganie prawne.

Z ankiety przeprowadzonej przez grupę Beauty Razem wynika, że duża część fryzjerów przynajmniej deklarowała pójście tą ostatnią drogą. Aż 54 proc. z ponad tysiąca zapytanych przedsiębiorców zadeklarowało bowiem, że zamkną gabinety, dopiero gdy otrzymają rządową pomoc. 36,6 procent natomiast stwierdziło, że nie zaprzestaną działalności na czas lockdownu, nawet jeśli rząd wypłaci im środki z tarcz antykryzysowych.


Tę tendencję widać np. na facebookowych grupach zrzeszających fryzjerów, na których pojawia się sporo wpisów, deklarujących dalszą działalność. Są też komentarze na temat sposobów na uniknięcie problemów prawnych
Czytaj także: Self made man to mit. Ciężka praca nie wystarczy, bo bieda jest dziedziczna

Fryzjerskie szkolenia

– Ja się nie zamykam. Wprowadzam ankietę dla klientów, że są modelami, żeby ocenili jakość usługi pracowników, do tego lista obecności ze wszystkimi danymi i silne restrykcje, co 2 stanowisko czynne – napisał na jednej z grup pan Sylwester, właściciel barber shopu.

Pod jego komentarzem mnóstwo innych osób dopytywało o szczegóły tego, jak to dokładnie zrobić. Mężczyzna odpowiadał, że potrzebna jest “lista obecności dla każdego ze wszystkimi danymi oraz podpisem, do tego ankieta, że pracownik nie jest na strzyżeniu odpłatnym, tylko udostępnia włosy do szkolenia jako model".

Postanowiliśmy odezwać się do pana Sylwestra i zapytać o to, jak wygląda teraz wizyta w jego zakładzie i dlaczego pozostawił go otwartym, ale nie był chętny na dłuższą rozmowę. Stwierdził tylko, że “zamknięcie jest nielegalne i nie wie, po co pisać artykuł o rzeczach wiadomych".
Czytaj także: "Morawieckiemu zostały kapiszony". Tak będzie wyglądać nowa rządowa tarcza

“Koronapsychoza”

Z podobną reakcją spotkaliśmy się w przypadku jednego z otwartych salonów fryzjerskich w Gdyni. Tam jednak oprócz niechęci do rozmowy na ten temat, była też… negacja zagrożenia ze strony wirusa COVID-19.

– Być może, pozwolę sobie zasugerować, zechcieliby Państwo napisać o nielegalności poczynań rządu oraz manipulacjach w kwestii całej koronapsychozy, wówczas pomyślę o swoim udziale w Pana reportażu – napisała nam właścicielka zakładu.

Tego rodzaju niezgodne z wiedzą naukową traktowanie kwestii pandemii nie było odosobnione. Można było je niestety często zobaczyć w wypowiedziach oraz udostępnianiach na facebookowych profilach fryzjerów, którzy na grupach deklarowali dalsze otwarcie swojego biznesu.

Podobną opinię miała np. pani Barbara (nie zgodziła się opublikować treści naszej rozmowy pod swoim nazwiskiem) prowadząca jeden z zakładów fryzjerskich w Krakowie. Mimo wcześniejszych zamiarów nie otworzyła ona ostatecznie swojego lokalu, głównie ze strachu przed ewentualnym mandatem.

Kobieta w rozmowie z nami stwierdziła, że według niej zamykanie salonów nie ma sensu, bo wirusy były zawsze i nie stanowią aż tak śmiercionośnego zagrożenia. Stwierdziła również, że skoro ona może iść do sklepu, to nie wie, dlaczego ktoś nie miałby iść do niej”.

Powiedziała też, że po tym jak rząd ogłosił zamknięcie, zaczęła dostawać telefony i wiadomości wypytujące o to, czy będzie się otwierać. Miały one pochodzić od ludzi, o których - jak twierdziła - wiedziała, że nie są jej klientami. Według niej mogła to być konkurencja lub sąsiedzi.

Na moje uwagi dotyczące tego, jak bardzo koronawirus zwiększył liczbę zgonów w ubiegłym roku, szczególnie wśród osób powyżej 60 roku życia i że jej twierdzenia o wirusie są sprzeczne z wiedzą naukową, kobieta stwierdziła, że także śledzi naukowe źródła.

Zapytałem więc, jakie to źródła. W odpowiedzi stwierdziła, że “czyta to, co pisze Jerzy Zięba i Justyna Socha".
Czytaj także: Szczepionkowa turystyka do Rosji. Sprawdzam, czy to naprawdę możliwe

Rząd nie budzi zaufania

Jednak nie wszyscy, którzy zdecydowali się na działalność podczas zamknięcia, motywowani są brakiem “wiary" w zagrożenie ze strony pandemii. Niektórych, jak Iwonę Kowalską, właścicielkę salonu w Bytomiu, razi “brak konsekwencji w postępowaniu rządu”.

– Nie zamknęłam salonu z kilku powodów, przede wszystkim, ponieważ zostaliśmy zablokowani przed samymi świętami, gdzie jest największy zarobek. Salony fryzjerskie i kosmetyczne, czy salony tatuażu są najbardziej sterylne, nie sądzę, żeby zagrożenie było u nas większe niż w sklepie – mówi.

Zwracam jej jednak uwagę na różnicę – sklepy spożywcze muszą być otwarte, ponieważ realizują podstawowe potrzeby. Dopytuję więc, czy zamknęłaby swój salon, gdyby polityka rządu była bardziej uporządkowana i wyjaśniono, czemu w danym momencie zamyka się tę branżę, a nie inną.

– Myślę, że ogólnie każdy nas inaczej by do tego podszedł, gdyby działania rządu były poukładane, solidne, konkretne i niechaotyczne – stwierdza i zaznacza, że gdyby dostała teraz odpowiednie wsparcie finansowe od rządu, to salon by zamknęła. Według niej jednak z tarczą finansową jest ten problem, że zazwyczaj pieniądze są przekazywane firmom ze stażem.

– Jest to bardzo krzywdzące, bo rząd nie pomógł osobom, które wydały często ostatnie pieniądze na otworzenie firm i nie miały nic oprócz długów – uważa.

Pani Iwona tłumaczy też, że w jej salonie "drzwi są zamknięte na klucz, aby zmniejszyć rotację ludzi chodzących po salonie". Dodatkowo sama obsługując klientów, "stara się mieć maseczkę, poza przypadkami obsługiwania swoich przyjaciół”.

I właśnie na kwestię maseczek trzeba tu zrobić wielką uwagę. Z USA znamy bowiem sytuację, gdy dwóch fryzjerów ze Springfield w stanie Missouri, zanim dowiedzieli się, że chorują na COVID-19, przez kilka dni obsłużyli łącznie 139 klientów. Jednak najprawdopodobniej żaden z nich nie zachorował.

Jak to się stało? Zarówno fryzjerzy, jak i sami klienci w trakcie wizyty mieli ciągle na sobie maseczki.

O ile więc maseczki, nie dając 100 proc. ochrony, mogą być niewystarczającym środkiem stopującym rozprzestrzenianie wirusa w przypadku tak złej sytuacji, jak w Polsce (stąd – niestety spóźnione - zamykanie), to ich noszenie przez wszystkich z nas jest absolutnie kluczowe.