Co oznacza słaba złotówka? Tłumaczymy, czy uderzy to w przeciętnego "Kowalskiego"
Jeszcze niedawno całą Polskę obiegły nagłówki o historycznie słabym kursie polskiego złotego. No dobrze, może dostaje przez to palpitacji jakiś inwestor walutowy, ale czy Ty i Ja musimy się przejmować takimi wahaniami rynku, który na co dzień średnio obchodzi statystycznego Kowalskiego? Zapytani przez nas eksperci wykładają kawę na ławę.
- Kurs złotego to szoruje po ziemi, to znów się podnosi - nasza waluta nie należy do wielce stabilnych w porównaniu z euro czy dolarem
- Czy niski kurs PLN to powód do obaw dla "przeciętnego Kowalskiego"? To zależy
- Przy kupnie polskich produktów nic się nie zmieni, ale problem zaczyna się przy zagranicznych markach i wyrobach
- Co z Polakami pracującymi za granicą? Czy podrożeje benzyna?
Czy zwykły szary obywatel musi sobie zaprzątać głowę rynkiem walutowym i jak kurs PLN może na niego wpływać zapytaliśmy eksperta.
– Wspomniane wahania kursu złotego, które pokazują najniższy kurs złotówki do euro i innych walut od lat, to nadal objawy długoterminowego trendu. W przypadku dolara od długiego czasu poruszamy się jednak w obrębie czterech złotych, dla funta jest to 5,00-5,40 złotych. Jeszce na jesieni 2020 r. dolar był po 4,25 złotego, obecnie nie przekracza bariery czterech złotych – wylicza dla INNPoland.pl dr. Błażej Podgórski, prodziekan Kolegium Finansów i Ekonomii Akademii Leona Koźmińskiego.
Co tak tak właściwie oznacza ów długotrwały trend?
– Kurs pokazuje po prostu duże ryzyko polityczne i gospodarcze związane z Polską. Nie do końca wiadomo, w jakim stanie nasz kraj wyjdzie z pandemii Covid-19, jak kształtować się będą kolejne lockdowny. Kolejny element to atak spekulacyjny na naszą walutę – tłumaczy ekspert.
Co jest droższe, jak złotówka jest słaba?
Co obecny stan znaczy dla przeciętnego Kowalskiego? Podgórski nieco tu nas zaskoczył. Dla przeciętnego Polaka słaba złotówka może być praktycznie nieodczuwalna. Oczywiście jeśli kupuje on przeważająco polskiej produkty i otrzymuje wypłatę w złotówkach.
– Gorzej zaczyna się, gdy decydujemy się na zagraniczne produkty. Hiszpańskie wino będzie droższe. Francuski ser. Niemieckie samochody. Część towarów sprowadzanych rzeczywiście może mieć wyższą cenę przez kurs walut – wymienia.
Musimy też jednak pamiętać, że przedsiębiorstwa zabezpieczają się na wypadek takiej sytuacji i to jest często już uwzględnione w cenach. – Realnie te podwyżki cen zagranicznych produktów zobaczymy dopiero za 3-4 miesiące, bo obecnie wyprzedaje się jeszcze zapasy magazynowe – dodaje nasz rozmówca.
Ciekawy aspekt sytuacji notuje nasza druga rozmówczyni – dr Anna Bałdyga, Kierownik Katedry Ekonomii w Wyższej Szkole Biznesu i Przedsiębiorczości (WSBiP). – Rodziny, w których członkowie pracują za granicą, np. w Wielkiej Brytanii i przesyłają pieniądze bliskim w Polsce odczują wzrost dobrobytu – wskazuje ekspertka.
Z drugiej strony ekonomistka wskazuje na podwyżkę cen usług świadczonych poza Polską. – W wyniku słabego złotego droższe będą więc także m.in. zagraniczne wyjazdy turystyczne. Po miesiącach zastoju w tej branży, wzrost cen jest więcej niż spodziewany, jednak dodatkowy wzrost wyniknie z z osłabienia waluty. Tym bardziej, że po miesiącach izolacji pojawia się perspektywa otwarcia granic w drugiej połowie roku. Chętnych będzie co niemiara – ocenia ekspertka.
Słaby złoty a polski eksport
– Jest też jednak duży pozytyw obecnej sytuacji. Słaby złoty to świetna sytuacja dla polskich eksporterów, zwłaszcza polskich firm świadczących usługi dla zagranicznych podmiotów. Polska cały czas jest eksporterem netto, czyli można powiedzieć, że nasza gospodarka zyskuje na niskim kursie złotego – wspomina ekspert z Akademii Leona Koźmińskiego.Jak to, czyli słaby złoty jest dla nas … dobry? Po całym tym biciu na alarm jest to nieco zaskakujące.
Podgórski jest jednak nieugięty. – Obecnie eksportujące firmy takie jak Barlinek, Cersanit mają po prostu żniwa. Podobnie jednak cieszyć się mogą spółki z branży IT, bo wiele europejskich firm wybiera sobie nasze spółki na partnerów. Wszystkie tego typu podmioty przeżywają obecnie renesans. – przekonuje.
– Z punktu widzenia polskiej gospodarki ten niski kurs jest zdrowy, bo wybroni nas przed skutkami kryzysu po pandemii Covid-19. Dzięki słabej złotówce chronimy miejsca pracy i nadal jesteśmy konkurencyjni dla Europy. W wielu krajach jesteśmy postrzegani jako "dobrzy i tańsi niż inni". JP Morgan, Citibank mają swoje centra usług w Warszawie, bo tak po prostu się opłaca – wyjaśnia.
Drugą stronę medalu pokazuje nam jednak dr. Bałdyga. Oczywistym jest to, że firmy importujące surowce i produkty zza granicy muszą się liczyć ze słabym złotym. – Biorąc pod uwagę aktualny poziom globalizacji, może oznaczać wzrost cen praktycznie w każdej dziedzinie. Różnicę we wzroście cen pokryją oczywiście polscy konsumenci – ostrzega.
Słaby złoty a ceny paliwa i surowców
Nie jest jednak tak, że słaby złoty oznacza same pozytywy dla Polaków. Na kolejną zależność zwraca zaś uwagę dr Bałdyga. – Słaby złoty w stosunku do np. dolara, to wyższe ceny surowców energetycznych – ropy naftowej i gazu ziemnego, które mają swoją światową cenę właśnie w dolarach – tłumaczy.– Wzrost cen paliw odczują zarówno poszczególne branże, które bazują na dostawach surowców, W takiej sytuacji przeciętny "Kowalski" zapłaci także więcej za paliwo do swojego samochodu oraz za gaz, szczególnie w okresie zimowym, kiedy surowiec ten wykorzystywany jest także do ogrzewania – dodaje ekspertka.
– Oczywiście przez słaby PLN powstaje obecnie pewna presja inflacyjna, będąca wynikiem podwyżki cen paliw. W Polsce ceny paliw nie spadły, a podniosły się. PKN Orlen dość rozsądnie utrzymywał wyższe ceny paliwa, nie patrząc na lecącą w dół w czasie pandemii cenę baryłki ropy – wskazuje nasz rozmówca.
– Co prawda w pewnym momencie pandemii Polak płacił za paliwo więcej niż reszta Europejczyków, ale stale wyższa cena zapewniła nam pewną stabilność. Nie mieliśmy gwałtownej obniżki, po czym jeszcze większego odbicia w górę. Od marca 2020 r. ropa zdrożała dwukrotnie, a w Polsce cena paliwa wzrosła jedynie o ok. 50 groszy na litrze – rozgranicza prodziekan z ALK.
Słaby złoty a drukowanie pieniędzy
– W pandemii polski rząd niestety dał przedsiębiorcom rybę, a nie wędkę. Zamknięto wszystko lockdownami i dodrukowano pieniądze, które rozdano. Oczywiście większość państw poszła tą samą drogą. W 2020 r. w USA dodrukowano blisko 16 proc. nowych dolarów. Niemcy, Francuzi czy Meksykanie także drukują, my też niestety drukowaliśmy pieniądze – wspomina.Czytaj także: W Polsce masowo drukuje się pieniądze. NBP przemówiło - zdradza nam, czy to powód do zmartwień
– Istnieją pewne obszary ryzyka, które faktycznie mogą być dla nas problemem. Składają się na nie: kurs walutowy, cena paliwa i inflacja. Niską wyceną polskiego złotego przejmowałbym się jednak najmniej, bo on będzie nasz raczej bronił, niż przeszkadzał gospodarce. Bardziej niż niskiego kursu obawiałbym się presji inflacyjnej, która już jest i w najbliższym czasie pozostanie bardzo duża– podsumowuje.– W długim terminie koszty spadku waluty zazwyczaj przeważają nad zyskami, stąd taka sytuacja nie jest tą oczekiwaną i nie powinna być traktowana jako skuteczna strategia długofalowego rozwoju gospodarczego kraju. Jest raczej powodem do niepokoju – ostrzega zaś Bałdyga.
Przy kontakcie tuż przed publikacją materiału dr. Błażej Podgórski dodał, że w wyniku ostatnich działań NBP kurs złotówki zaczął się już umacniać, a sytuacja nieco się unormowała. Zawsze warto jednak wiedzieć, że nawet przy okazji kolejnej obniżki Kowalski raczej może spać spokojnie.
Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl