Swoje biura przenieśli na egzotyczne wyspy. "Oszukiwałem system i chodziłem pływać przed pracą"

Natalia Gorzelnik
Pandemia koronawirusa zamknęła nas w domach. Boleśnie odczuli to zwłaszcza ci, których wcześniej nosiło po świecie, a którzy nagle zderzyli się z zamkniętymi granicami czy perspektywą kwarantanny. Szansą na wyrwanie się z “domowego więzienia” stała się jednak ... praca zdalna. Nagle okazało się, że pracować można z dowolnego zakątka na świecie, a wolny czas wykorzystywać na zanurzanie się w innej kulturze.
Praca zdalna umożliwia przeniesienie swojego biura dosłownie wszędzie. IG: kaalinag

Pół-turyści

– Ten trend obserwujemy od kilku miesięcy – mówi Jarosław Stankiewicz, CEO Nanou.pl - platformy oferującej mieszkania na wynajem. – Ludzie przenoszą się do innych krajów, pracują na co dzień, a w wolnych chwilach podróżują.
Jarosław Stankiewicz
CEO Nanou.pl

“Powstało już nawet określenie - pół-turyści, które idealnie opisuje sposób ich życia. Pracę zdalną, bo komputer można postawić w dowolnym miejscu na świecie, łączą ze zwiedzaniem.”

Pół-turyści spędzają w nowym miejscu znacznie więcej czasu niż podczas tradycyjnych wyjazdów. Pracując - choćby zdalnie - nie można w pełni poświęcić się wakacyjnej przygodzie. Z reguły taka podróż trwa zatem co najmniej miesiąc, ale często decyzja o przeprowadzce wiąże się z koniecznością wynajmu nowego mieszkania na sześć miesięcy czy nawet rok.


Wymuszają to również ciągle żywe obostrzenia pandemiczne. Podróżowanie z kraju do kraju jest utrudnione, często wiąże się z kwarantanną, więc najbezpieczniej jest osiąść w jednym miejscu.

A czy praca zdalna w egzotycznym miejscu, podczas takich "pół-wakacji" może być równie efektywna jak z domu?

– Wszystko zależy od tego, jak bardzo potrafimy się kontrolować i czy to nasz pierwszy tego typu wypad – mówi Marcel Płoszczyński, który z Tajlandii kieruje agencją PR-ową Lightbe.
Marcel Płoszczyński
CEO w Lightbe – a tech PR agency

"Na pewno świadomość tego, że przyjechało się w dane miejsce na co najmniej kilka miesięcy sprawia, że łatwiej jest się do takiego trybu przystosować. Rzeczy, które są naszą codziennością, po jakimś czasie przestają być aż tak ekscytujące. Wprawieni cyfrowi nomadzi czy miłośnicy slow travel doskonale wiedzą, o czym mówię. Osobom, które dopiero próbują takiego stylu życia, z pewnością będzie dużo trudniej."

Jak zaznacza, jemu w codziennej rutynie bardzo pomaga różnica czasu między Polską a Tajlandią. – Przez te dodatkowe 6 godzin można zrobić naprawdę dużo np. grzać się do 13 na plaży, a potem zjeść obiad, uciąć sobie drzemkę i usiąść do pracy gdy zegar na Pałacu Kultury wskaże godzinę 9 rano – uśmiecha się.
Fot: Lightbe – a tech PR agency
Czy trend na pół-turystykę utrzyma się po pandemii? Zdaniem Marcela Płoszczyńskiego, jest taka spora szansa.

– Pracownicy, którzy poczuli, że mogą pracować z każdego miejsca na świecie, w końcu będą mogli wrócić do biur, ale czy zechcą? Szczerze w to wątpię.
Marcel Płoszczyński

"Według Emergent Research, po ustąpieniu pandemii 15-18 proc. pracowników pozostanie w domu, a większość pracować będzie w modelu hybrydowym. Taki model nie jest rzecz jasna dla wszystkich. Gdy ma się dzieci, praca z domu stanowi spore wyzwanie. Dlatego biura nigdy nie znikną. Musimy jednak wymyślić je na nowo."

Zdalne biuro na Wyspach Kanaryjskich

Kalina, product expert w branży e-commerce, swoją pracę zdalną przeniosła na Wyspy Kanaryjskie. Jak sama przyznaje, chodziło o to, żeby oderwać się od szarości dnia codziennego.

– Przed pandemią dużo podróżowałam. To były wyjazdy do pięciu dni, zahaczające o dłuższe weekendy. Wyszukiwałam na przykład tanie połączenia lotnicze do ciekawych, europejskich miast. Gdy turystyka ustała, dalej starałam się podróżować, głównie rowerem, po najbliższej okolicy. Ale coraz mocniej zaczynało mi doskwierać zamknięcie, zwłaszcza gdy pogorszyła się pogoda – śmieje się

Przełomem okazała się decyzja firmy, która ogłosiła, że przenosi prace zespołu już na stałe na tryb zdalny. Nagle okazało się, że nie ma i nie będzie konieczności pojawiania się w biurze. Kalina - wspólnie z partnerem - postanowiła zatem zorganizować sobie życie w cieplejszym klimacie. I poleciała na Kanary.

– Już wcześniej słyszałam o cyfrowych nomadach. To był trend, o którym było głośno jeszcze przed pandemią. Ale ja wcześniej nie miałam możliwości pracy poza siedzibą firmy. Gdy taka się pojawiła, chętnie z niej skorzystałam.

Kalina na Wyspach Kanaryjskich spędziła ponad 2 miesiące. Przez pierwsze pół wyjazdu, mieszkała w hostelu, którego właściciele przygotowali obiekt specjalnie pod potrzeby pracujących podróżników.

– Ten hostel przemianował się w czasie pandemii ze zwykłej bazy noclegowej dla turystów na coworking z noclegami – uśmiecha się dziewczyna. – To była taka “komuna”, do której ludzie z całego świata przyjechali po to, żeby uciec od zimy i szarości.

“Właściciele hostelu wydzielili wspólną, komfortową strefę do pracy. A to tego mieliśmy szansę się wszyscy dobrze poznać i zaprzyjaźnić. Rano uprawialiśmy jogę, a po południu chodziliśmy na plażę. Razem cieszyliśmy się słońcem. Obostrzenia na Kanarach były mniej dotkliwe niż na kontynencie, więc mieliśmy szansę poznać wyspę.”

IG: kaalinag
A ile trzeba za to zapłacić? Jak podkreśla podróżniczka, najdroższy jest lot. Jeśli uda się złapać połączenie w dobrej cenie, to później koszty życia na miejscu są porównywalne.

– W drugiej części wyjazdu przenieśliśmy się do mieszkania z Airbnb, za które zapłaciliśmy 500 euro za miesiąc. To było dość tanio, średnia cena na Kanarach to 700 euro. Ale mam znajomych, którzy w 5 osób wynajęli sobie willę z basenem za 1200 euro miesięcznie. Na osobę wyszło po niecałe 300 euro za miesiąc – mówi Kalina.

Praca i sport

Piotr, konsultant i doradca techniczny w IT, swoje zdalne biuro na 6 tygodni przeniósł jesienią do Austrii, do doliny Otztal. Codzienną pracę połączył z możliwością trenowania kajakarstwa górskiego.
Fot: Warszawski Akademicki Klub Kajakowy "Habazie", kajakarz: Piotr
W Polsce poza nielicznymi, mocno kapryśnymi wyjątkami, nie ma rzek nadających się do uprawiania tej dyscypliny. Kajakarze górscy są przyzwyczajeni do częstych wyjazdów m.in. do Norwegii, Włoch, na Słowenię czy do Austrii właśnie.

“Przed pandemią, w sezonie, takie tygodniowe wyjazdy wypadały czasami nawet raz w miesiącu. Gdy w Polsce na dobre rozszalał się COVID-19, byłem początkowo mocno spanikowany, dałem się ponieść ogólnej atmosferze. Ale bardzo szybko zacząłem się tym zamknięciem mocno męczyć.”

– Wyjechaliśmy do Austrii całą rodziną, z żoną i dzieckiem, żeby móc odpocząć i swobodnie popływać. Ważnym argumentem, który stał za wyborem lokalizacji było też to, że miałem poczucie, że w tym kraju pandemia jest pod trochę większą kontrolą niż w Polsce. Najważniejsze jednak, że moja praca dała mi na taki wyjazd możliwość – mówi Piotr.

Piotr spędza codziennie przed komputerem 8 godzin, często na rozmowach z zagranicznymi klientami. – Tak naprawdę już wcześniej pracowałem “zdalnie”. Ale pandemia ułatwiła decyzję o przeniesieniu się całą rodziną z Warszawy w inne miejsce – wyznaje.

Jak wyglądała praca z Austrii? – Tak samo jak zwykle. Czasami trochę “oszukiwałem system” i chodziłem pływać rano, przed rozpoczęciem codziennych zadań. Ale później za to siedziałem dłużej – uśmiecha się.

Jak podkreśla Piotr, w Otz zostałby z pewnością dłużej, ale w Austrii rozpoczęły się mocniejsze obostrzenia dla branży turystycznej. Znajoma właścicielka pensjonatu nie chciała łamać prawa i poprosiła ich o powrót do Polski.

– Ale na wiosnę, na takiej samej zasadzie, pojechaliśmy na prawie miesiąc na Korsykę. Trend na “pracę i pływanie” mocno się z resztą przyjął w naszym klubie kajakowym - WAKK "Habazie". Inni nasi znajomi pojechali na 2 miesiące do Portugalii – śmieje się Piotr.
Fot. Pierre Morelli, kajakarz: Piotr

Home office w wiejskiej chatce

Daniel, freelancer działający w obszarze social media, na czas pandemii przeniósł swoje zdalne biuro na polską wieś. Zamieszkał w małej chatce w miejscowości Kasina Wielka w Beskidzie Wyspowym. Jak wyznaje, nie wyobrażał sobie spędzenia tego czasu w mieście.
IG: danielmalajowicz

"W mieście męczy mnie tłok, przebodźcowanie i brak prostych relacji międzyludzkich. Na wsi jestem w stanie oddać się swoim planom i ideom bez rozpraszaczy dnia codziennego. A gdy zmęczy mnie praca – 2 metry od domu mam wypływający z lasu strumień. Po prostu idę za wodą w las, a umysł sam się oczyszcza."


Wcześniej podróże były całym jego życiem. Przez dziesięć lat odwiedził i żył w 37 krajach na 5 kontynentach. Przed pandemią mieszkał na Islandii, pracując jako przewodnik lodowcowy. Niestety przez blokady lotnicze turystyka upadła, tym samym zostawiając go bez pracy i perspektyw.

Daniel, poza pracą w sieci, prowadzi zajęcia survivalowe, oraz szkolenia, warsztaty i prelekcje ze świadomego podróżowania jako Trener Etyki Outdoorowej. Na miejscu, w Beskidach, zaczyna tworzyć swoją markę zielarską oraz wraz ze znajomą Dagną – warsztaty dla ludzi ciekawych życia i natury pod nazwą Ciało&Las.

Jak wygląda jego wiejska rutyna?

“Rano jest miejsce na higienę umysłu. Dobre śniadanie z kawką i czas na pobudkę. Potem siadam w mojej pracowni, czyli oszklonym ganku przerobionym na warsztat. Tam piszę i staram się rozwijać swoje mikro projekciki. Po pracy siadam ze współlokatorami. Mieszkamy w trójkę. Razem gotujemy, chodzimy po lasach, rozmawiamy, gramy akustycznie muzykę. Traktujemy się tu jak rodzina."

Jak wyznaje, życie na wsi sporo go nauczyło. – Największym szokiem było uświadomienie sobie, że te wszystkie obawy o wyprowadzce na wieś były totalnie nieuzasadnione. Brak dużego sklepu w okolicy, brak auta czy choćby brak dobrego połączenia z cywilizacją były niepotrzebne.

"Okazało się, że mieszkając w naturze, wcale nie potrzebne są supermarkety, ekspresowa mobilność i bogactwo wyboru towarów. Wartością jest tu prostota – dobre życie."

Daniel z Beskidów na razie nie zamierza się wyprowadzać. Jak mówi, może być gdziekolwiek na świecie, ale miejsce, gdzie jest teraz, daje mu wszystko, czego od życia potrzebuje.
IG: danielmalajowicz