Cała prawda o drożyźnie w Polsce. Cenowa apokalipsa to bzdura

Mateusz Czerniak
Czy Polska będzie “drugą Wenezuelą" i za chleb będziemy już niedługo płacić 50 zł? Temat inflacji w ostatnim czasie wywołuje wiele emocji i jest przyczynkiem do niekoniecznie merytorycznych dyskusji. Wzrost cen rzeczywiście widać w sklepach, ale czy rzeczywiście są powody, żeby myśleć, że w dłuższej perspektywie czeka nas cenowa apokalipsa?
Inflacja w Polsce w tym roku przekracza dopuszczalne granice wahań ustalone przez NBP. Czy to jednak początek cenowej apokalipsy? Fot. Kamila Kotusz / Agencja Gazeta


Podwyżki cen i – szczególnie – usług, wywołują wzburzenie. Dla przykładu, jak pisze portal Business Insider Polska “na giełdzie w Broniszach w porównaniu z ubiegłym rokiem najbardziej podrożały m.in. pietruszka (165 proc.), kapusta biała (130 proc.), ogórki krótkie (106,9 proc.), pory (142 proc.), a także buraki ćwikłowe (60 proc.)”. Drożeją także truskawki – które kosztują nawet 30-34 zł za kilogram.


Jeszcze większy wzrosty dotyczą cen usług oraz paliwa, prądu oraz śmieci. Wywołuje to niepokój i pytania wśród konsumentów o to, do jakiego poziomu ceny ostatecznie wzrosną. Dla części komentujących jest to też powód do roztaczania katastroficznych scenariuszy, np. o "galopującej inflacji" czy nawet "hiperinflacji".
Interia / Business Insider / Wikipedia
I choć trudno zaprzeczyć temu, że w sklepach rzeczywiście jest wyraźnie drożej, to czy jest choć cień powodów, żeby myśleć, iż w Polsce mamy do czynienia z pędzącą na łeb na szyję inflacją?

Drożeją usługi

– Inflacja przekracza dopuszczalne granice wahań ustalone przez NBP. Wpływ mają na to podwyżki kilkunastu różnych opłat. Najbardziej odczuwalne są podwyżki cen usług świadczonych stacjonarnie, dla przykładu – wizyt u dentysty. Wynikają one przede wszystkim z wyższych kosztów prowadzenia działalności podczas pandemii i czasowego spadku możliwości ich świadczenia z powodu zamknięcia gospodarki – mówi nam Jakub Rybacki, ekonomista Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Jak mówi ekspert, innymi usługami, których ceny znacznie wzrosły, są usługi finansowe oferowane przez banki, takie jak np. obsługa kont. To efekt obniżenia stóp procentowych przez NBP do niemal zera. Brak przychodów odsetkowych jest rekompensowany przez banki podnoszeniem cen za usługi administracyjne.

Jednak polityka niskich stóp procentowych nie dotyczy tylko Polski – obejmuje wszystkie państwa Unii Europejskiej. W strefie euro niskie stopy są standardem od kilku lat. Obniżki w Polsce są wynikiem potrzeby pobudzania popytu po kryzysie.

Niskie stopy procentowe pozwalają przedsiębiorcom i konsumentom łatwiej się refinansować i zmniejszają ryzyko upadłości. Skutkiem ubocznym jest to, że płacą za to m.in. klienci banków.
Czytaj także: Straty na lokatach mogą stać się normalnością. Winą jest to... że za dużo oszczędzamy

Rząd winny inflacji? To nie takie proste

– Obserwujemy także wysokie podwyżki cen prądu oraz opłat za śmieci. Wynikają one w pewnej mierze z polityki środowiskowej, jaką prowadzi Unia Europejska. To między innymi powód, dla którego Polska ma wyższą inflację niż pozostałe kraje UE. Oprócz tego dochodzą opłaty, które wprowadził rząd, takie jak podatek cukrowy czy opłata mocowa. Ta pierwsza ma wpływ na ceny żywności, a ta druga na ceny prądu – mówi ekonomista.

Jak stwierdza Rybacki, wzrost cen żywności – szczególnie warzyw – w ostatnich latach, był spowodowany w dużej mierze warunkami meteorologicznymi. Teraz wielki wpływ na żywność ma to, co dzieje się na rynkach globalnych – np. wzrost cen pszenicy.

Ekspert przewiduje, że ceny te mogą do końca roku jeszcze wzrosnąć, ale później zaczną spadać. W długofalowej perspektywie należy się spodziewać, że podrożeje mięso czy produkty zbożowe, ale jednocześnie potanieją owoce i warzywa.

Jest drożej, ale inflacja ma wyhamować

Czy należy się więc obawiać dalszych wzrostów inflacji? Jak mówi Rybacki, w tym roku inflacja utrzyma się powyżej 3,5 procent, ale swój szczyt powinna ona osiągnąć teraz – w maju – a potem spadać. Zgodnie z najnowszymi przewidywaniami Komisji Europejskiej inflacja w 2022 r. ma w Polsce spowolnić i osiągnąć poziom średnio 2,9 proc. Jak brzmi fragment raportu, “inflacja HICP w Polsce w 2020 r. wyraźnie wzrosła, w przeciwieństwie do większości krajów UE, do 3,7 proc., głównie za sprawą rosnących cen usług. Wolniejszy wzrost jednostkowych kosztów pracy i duża podaż produktów spożywczych mają obniżyć inflację HICP w 2021 r., choć skalę spadku ograniczać będą rosnące ceny energii".
Czytaj także: Państwowy moloch ma zatrzymać podwyżkę cen prądu. Efekt może być wprost odwrotny
Inflacja HICP to zharmonizowany (do obliczeń wszystkie kraje UE stosują tę samą metodologię) indeks cen konsumpcyjnych wprowadzony przez Komisję Europejską. Różni się on od miary inflacji stosowanej przez GUS tym, że – w skrócie mówiąc – stosuje nieco odmienny system wag i uwzględnia nieco inny zakres wydatków.

– Myślę, że trend jeśli chodzi o inflację, jest spadkowy, aczkolwiek mamy do czynienia z wartościami dosyć wysokimi, tzn. wyraźnie przekraczającymi główny cel NBP, który wynosi 2,5 proc. Z drugiej strony oczywiście inflacja w Polsce jest i będzie słabsza niż wzrost wynagrodzeń. Wzrost siły nabywczej konsumentów będzie jednak znacznie niższy niż np. w 2015 r., kiedy mieliśmy deflację, czyli średni spadek cen zamiast wzrostu – konkluduje ekonomista.