Przez artystów zapłacimy więcej za smartfony czy laptopy? "To jest po prostu kłamstwo"

Katarzyna Florencka
Po wejściu w życie ustawy o statusie artysty zawodowego będziemy płacić więcej za laptopy i inne urządzenia cyfrowe – straszą ich producenci. Czy to prawda? I dlaczego w ogóle środowiskom twórczym tak bardzo zależy na nowych przepisach i rozszerzeniu tzw. opłaty reprograficznej? Rozmawiamy o tym z Dominikiem Skoczkiem, szefem Związku Autorów i Producentów Audiowizualnych.
Opłata reprograficzna jest rekompensatą za mało restrykcyjne prawo autorskie, dzięki któremu możemy dzielić się utworami np. ze znajomymi z Facebooka. Fot. Unsplash

"Rząd mógł zostać zmanipulowany przez potencjalnie największych beneficjentów proponowanych zmian, czyli lobbystów z OZZ" – pisze o projekcie rozszerzenia opłaty reprograficznej Federacja Konsumentów. Co wy na to?


Dominik Skoczek, ZAPA: To jest po prostu kłamstwo. Jeśli ktoś uprawia manipulację, jest to Federacja Konsumentów, która straszy wzrostem cen urządzeń po rozszerzeniu opłaty – w sytuacji, w której na całym świecie opłaty te ponoszone są przez producentów i importerów sprzętu. I praktycznie nigdy, a jeśli już to bardzo rzadko, te opłaty są przenoszone na konsumenta.

Naprawdę nie ma w tym projekcie nic nadzwyczajnego i nie można tu mówić o żadnej manipulacji rządem. Przepisy te wynikają z dyrektywy unijnej z 2001 roku o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym, a rozwiązania te zostały wdrożone praktycznie w całej Europie – wszędzie tam, gdzie istnieje dozwolony użytek.

No dobrze, ale w takim razie ktoś zapyta: dlaczego w sumie on, kupujący laptop tylko i wyłącznie do pracy, ma dodatkowo płacić za teoretyczną możliwość odtworzenia na nim filmu?

Przede wszystkim, tak jak już mówiłem: to jest opłata, która powinna być ponoszona przez producenta urządzania. Właśnie dlatego, że produkuje on sprzęt, który daje taką możliwość. To on zarabia na tych urządzeniach i to on powinien dozwolony użytek rekompensować.

W pewnym sensie rozumiem trochę postawę producentów, każdy będzie protestował, jeśli pojawiają się plany, w wyniku których będzie musiał oddać część swojego zysku. Ale z drugiej strony, przy urządzeniach cyfrowych ta marża jest olbrzymia – co zresztą widzieliśmy w czasie pandemii, kiedy producenci laptopów, kamerek internetowych nie mieli oporów, żeby wykorzystać koniunkturę i drastycznie podnieść te ceny.

Przeciwnicy opłaty reprograficznej argumentują, że jest ona przeżytkiem z czasów przed internetem. Jakie jest dzisiaj jej uzasadnienie? I czym jest ten dozwolony użytek, o którym mowa?

Opłata wynika ze specyfiki prawa autorskiego, które jest szczególnym rodzajem prawa własności. W przeciwieństwie jednak do klasycznego prawa własności, np. prawa do nieruchomości, prawo autorskie jest ograniczone na dwa sposoby.

Po pierwsze: czasowo, prawa autorskie wygasają po upływie 70 lat po śmierci twórcy. To tak, jakby pani zostawiła swoim potomkom w spadku np. dom – jednak po 70 latach Pani wnukowie zmuszeni byliby go opuścić.

Drugie ograniczenie dotyczy kopiowania utworu – i to jest właśnie "dozwolony użytek". Polega on na tym, że kupiony utwór można kopiować, dzielić się nim z innymi, przesyłać dalej i nie trzeba za to płacić. W niektórych krajach zasada ta nie funkcjonuje. Jest to między innymi Wielka Brytania, gdzie płaci się za każdą kolejną kopię utworu – czyli nie można tak po prostu wyświetlić grafiki w trakcie prezentacji w szkole czy pracy, trzeba wykupić specjalną licencję.

W większości krajów europejskich zostały jednak wprowadzone przepisy o dozwolonym użytku, a w Polsce są one dodatkowo określone bardzo szeroko: przepisy są skonstruowane bowiem tak, że zrobioną przez nas kopię utworu możemy udostępniać nie tylko rodzinie i znajomym, ale także osobom pozostającym w tzw. stosunku towarzyskim, czyli np. grupie studentów na uczelni czy nawet znajomym na Facebooku.

Jasnym jest, że taka swoboda w korzystaniu z utworu, powoduje straty dla twórców. I te straty mają być rekompensowane przez opłatę reprograficzną uiszczaną przez producentów i importerów urządzeń elektronicznych.

Istnieją jakieś szacunki dotyczące tego, ile artyści tracą na tym, że opłata reprograficzna nie obejmuje nośników cyfrowych?

Ministerstwo Kultury obliczyło, że opłata ta powinna przynieść pomiędzy 300 a 600 mln zł rocznie, w zależności od tego, jakie wartości obciążeń przyjmiemy na poszczególnych urządzeniach. Można więc powiedzieć, że straty artystów z tego powodu wynoszą przynajmniej 300 mln zł rocznie.

Jak w ogóle te pieniądze będą rozdzielane?

Połowa pieniędzy będzie wypłacana bezpośrednio twórcom, producentom muzycznym i filmowym oraz wydawcom poprzez reprezentujące ich organizacje zarządzania prawami autorskimi.

Natomiast podczas prac nad ustawą o statusie artysty zawodowego uzgodniono, że druga część wpływów z tych opłat będzie wpłacana na Fundusz Wsparcia Artystów Zawodowych – to rozwiązanie, które poparli przedstawiciele praktycznie wszystkich grup zawodowych z branży kreatywnej.

A jak uzasadnione jest tworzenie takiego funduszu?

Chodzi tutaj o wsparcie twórców i artystów najmniej zarabiających, początkujących, startujących w tym zawodzie. I choć mówi się, że to będzie "na emerytury", to trzeba pamiętać, że tutaj chodzi o ubezpieczenie społeczne, które ma cztery elementy: emerytalne, rentowe, chorobowe i wypadkowe oraz ubezpieczenie zdrowotne.

Dla młodych artystów ważniejsze jest nawet to ubezpieczenie chorobowe i wypadkowe niż emerytalne, bo oni jeszcze o emeryturze nie myślą. Chodzi przede wszystkim o to, żeby byli w czasie pracy twórczej otoczeni opieką zdrowotną, bo bardzo często artyści dowiadują się, że nie mają ubezpieczenia dopiero jak zachorują, złamią nogę na planie filmowym czy na scenie teatralnej.

Nie wspominając już nawet o kobietach, które chciałyby założyć rodzinę, ale nie mają ani macierzyńskiego, ani żadnych osłon z tym związanych.

Z kolei druga połowa pieniędzy będzie wypłacana za pośrednictwem organizacji zarządzania prawami autorskimi, co też u wielu komentujących wywołuje reakcję wręcz alergiczną. Nie macie niestety zbyt dobrego wizerunku...

Organizacje są różne – oczywiście jest ZAiKS, reprezentujący twórców muzycznych, jest Stowarzyszenie Filmowców Polskich – ZAPA, które reprezentuję, chroniące prawa środowiska filmowego, twórców i producentów, jest np. organizacja reprezentująca wydawców książek, wydawców prasy, itd. Każda z nich ma swoje własne zasady podziału pieniędzy, zatwierdzone przez ich walne zgromadzenia – więc trudno jest mówić, że wszystko to jest robione nietransparentnie.

Jeśli chodzi o nas, to nie mam problemu z rozmową na temat transparentności wydatkowania tych środków – uważam, że jesteśmy organizacją działającą bardzo rzetelnie. Nie słyszałem jeszcze, żeby któryś z objętych ochroną autorów skarżył się na naszą działalność.

Kiedyś rzeczywiście sporo krytyki było adresowanych w kierunku organizacji zbiorowego zarządzania, natomiast teraz - przynajmniej w Polsce – to zdecydowanie już przeszłość. Mamy zresztą całą ustawę poświęconą takim organizacjom jak nasza zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, która zmusza organizacje do większej transparentności i jasności reguł podziału pieniędzy.

Nad wszystkim czuwa natomiast Minister Kultury, który ma prawo nas kontrolować i nakładać ewentualne kary – jeśli więc ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, powinien zapytać same organizacje lub właśnie bezpośrednio Ministra Kultury.

A jeszcze wracając do kwestii funduszu: łatwo będzie zostać artystą zawodowym?

System jest tak skonstruowany, że najpierw dorobek twórczy kandydata będą weryfikowały same organizacje twórców, związki zawodowe i stowarzyszenia. Ich rekomendacja będzie dalej trafiać do Polskiej Izby Artystów, gdzie będzie ona zatwierdzana. Urzędnicy w Izbie nie będą zatem decydować czy ktoś jest czy nie jest artystą. Decyzje w tym zakresie będą zapadać wcześniej, na etapie weryfikacji wniosku przez organizacje twórcze.

Jeśli chodzi natomiast o dopłaty do składek na ubezpieczenia, to pod uwagę brane będzie m.in. kryterium majątkowe. Ale naprawdę mówimy tutaj o wsparciu dla tych najmniej zarabiających, najbardziej potrzebujących.

W ustawie zapisana jest preferencyjna składka dla artystów zawodowych: w tym momencie wynosi ona 1190 zł - warto przy tym wziąć pod uwagę, że to stawka tylko o 250 zł mniejsza niż ta obowiązująca na działalności gospodarczej – a artysta zawodowy nie może odliczać żadnych kosztów i nie może korzystać z ulgi na start.

Składka może być też częściowo pokrywana przez Izbę, warunkiem są jednak odpowiednio niskie zarobki. Przy zarobkach 1000 zł netto miesięcznie, będzie można rzeczywiście liczyć na 80 proc. dopłaty – ale to też pokazuje, o jak małych kwotach mówimy.

Ale skoro te kwoty są aż tak niewielkie – to dlaczego w ogóle wspierać?

Jest to w pewnym sensie pytanie natury filozoficznej – o to, czy w ogóle jest nam potrzebna kultura i sztuka. Osobiście wydaje mi się, że miarą wielkości współczesnego państwa jest też to, jak silna jest jego branża kreatywna.

Pomoc dla artystów pozwala im skupić się głównie na tworzeniu, w mniejszym stopniu będą zmuszeni chwytać się prac dorywczych by przeżyć. To jest pytanie, czy chcemy być krajem montowni podzespołów dla zagranicznych korporacji, konsumującym wyłącznie rozrywkę amerykańską – czy chcemy mieć coś własnego. 

Istotne jest również to, że wspierając twórców przyczyniamy się do rozwoju gospodarki - branża kulturalna i kreatywna wytwarza 3 proc. PKB, zatrudnia wokół siebie bardzo dużo ludzi i przyczynia się do rozwoju całej gospodarki.

A czy nie obawiacie się, że po takiej awanturze do artystów przylgnie łatka "tych, co by tylko wyciągali ręce po kasę"?

Oczywiście, takie niebezpieczeństwo jak najbardziej istnieje. Osobiście uważam, że niepotrzebnie się stało, że konflikt został tak zaogniony, tak spolaryzowany - choć trzeba przyznać, że do tej polaryzacji w dużej mierze przyłożyli rękę jednak producenci urządzeń.

Niemal identycznie wyglądało to dwa lata temu, kiedy wdrażana była dyrektywa o prawie autorskim. Dziwnym trafem, tylko w Polsce była ona nazywana "ACTA 2", choć z tym porozumieniem nie miała nic wspólnego. I wrażenie było, jakoby polscy twórcy zasadzili się na cały internet i zamierzali ograniczyć społeczeństwu dostęp do sieci – co jak wszyscy się przekonali, było kompletną bzdurą i całkowitą manipulacją.

Podobny mechanizm jest stosowany tutaj: straszenie wzrostem cen, napuszczanie konsumentów treści na artystów i trochę prowokowanie samych artystów. Być może niektórzy z nich w swoich wypowiedziach poszli ciut za daleko, mówiąc o pazerności, chciwości korporacji – ale z drugiej strony rozumiem, skąd się ten gniew artystów bierze.

Wszędzie w Europie następuje aktualizacja prawa wraz z rozwojem technologii i powstawaniem nowych urządzeń służących do korzystania z twórczości w ramach dozwolonego użytku. W Polsce od 2008 roku nie dokonano aktualizacji listy najpopularniejszych urządzeń służących do odtwarzania audio i wideo. Artyści od kilkunastu lat walczą więc o te opłaty, które im się prawnie należą – i teraz zwyczajnie puszczają im nerwy.

Uda się tym razem?

Wierzę, że tak. Ministerstwo Kultury jest bardzo zdeterminowane, zresztą przy tej okazji doszło też do bezprecedensowego porozumienia bardzo różnych grup twórczych i artystycznych. Starych i młodych, bogatych i biednych, prawicowych i lewicowych, tych otrzymujących tantiemy i nie takich, którzy ich nie otrzymują.

Reprezentanci praktycznie wszystkich środowisko twórczych usiedli przy jednym stole – i wspólnie zaakceptowali to rozwiązanie Ministerstwa i popierają ten projekt. A jest to projekt rządu PiS, z którym niektórzy artyści naprawdę rzadko mają po drodze.

Ja w ogóle postrzegam sztukę i technologię jako coś, co powinno istnieć w symbiozie. Dzisiaj, w wyniku tej dyskusji, po jednej stronie mamy artystów, którzy przedstawiani są jako zakorzenieni w realiach PRL-owskich, uważających, że coś im się należy, bo są lepsi niż inni – a po drugiej mamy jakiś mityczny biznes technologiczny, który oferuje ludziom fantastyczne urządzenia oraz bezpłatny dostęp do wiedzy i do innowacji.

To jak jest?

Oba te kryteria są fałszywe: przecież my za ten nowoczesny sprzęt płacimy tyle samo a czasami nawet więcej niż np. w Niemczech, zarabiając 3 razy mniej. A sami artyści też pełnią bardzo ważną rolę w oswajaniu społeczeństwa z nowymi technologiami.

W końcu to w dużej mierze dzięki treściom kulturowym biznes technologiczny może sprzedawać te drogie urządzenia – w sumie jak się człowiek zastanowi, to po co kupujemy nowy telefon? Do dzwonienia, wysyłania sms czy prostego przeglądania stron internetowych nie jest potrzebny nam smartfon z 512 GB pamięci.

Po to kupujemy szybszego i większego smartfona, laptop czy telewizor by m. in. w lepszych warunkach oglądać, słuchać, czytać - filmy, muzykę, zdjęcia, książki, artykuły prasowe. W tym w ramach dozwolonego użytku, nawet jeżeli sobie z tego nie zdajemy sprawy. Kultura i technologia wzajemnie się przenikają, wiele sobie zawdzięczają i powinny się wspierać.
Czytaj także: Nadciąga podatek od smartfonów. "Nie ma możliwości, żeby ceny nie wzrosły"

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl