Nawet 30 tys. czystego zysku miesięcznie. Ta branża zbija teraz kokosy

Krzysztof Sobiepan
Kilkadziesiąt tysięcy złotych pensji brzmi jak pensja dobrze opłacanego menedżera w poważnej korporacji. Okazuje się, że grube pieniądze można zyskać na stosunkowo prostym biznesie. Dla tej branży właśnie zaczął się okres żniw. Najlepsi wyciągają zysk rzędu 30 tys. zł miesięcznie, ale nawet przeciętniacy zawstydzą większość Polaków.
Ceny podnosi cała gastronomia, ale największe kokosy zbijają lodziarnie, a nawet budki z lodami. Fot. Michal Ryniak / Agencja Gazeta

Zarobki w lodziarniach i stoiskach z lodami

– Największe zyski dla przedsiębiorców to nawet 30 tysięcy złotych miesięcznie, ale to są jednostki, punkty, które mają szczęście, bo bardzo dużo zależy od miejsca. Natomiast ktoś, kto ma pecha i nie trafi z punktem, na pewno nie straci, najwyżej wyjdzie na zero. Średnio mówimy, że jest to między 10 a 15 tysięcy złotych miesięcznego zysku na czysto – mówi w programie "Money. To się liczy" Radosław Charubin, właściciel marki Lody Bonano.

Chodzi oczywiście o sprzedaż lodów, która wraz z upałami przebiła sufit i dalej pnie się w górę. Na ile mogą liczyć osoby pracujące za ladą, które faktycznie nakładają gałki do rożków? Tu jest nieco mniej wesoło.


– Pracownikom trzeba zapłacić od 15 do 20 złotych netto za godzinę. Z reguły jest to praca po 8 godzin, ale pracuje się również w weekendy, dlatego musi być dwóch lub trzech pracowników. Może nie jest to duży koszt pracowniczy, ale jest dużo wyższy niż był jeszcze rok temu – przypomniał Charubin.

Prezenter zauważył, że pracownicy mogą za godzinę zarabiać sporo mniej, niż wynosi wartość sprzedanych lodów. Charubin wskazał, że przy sporej kolejce pracownik budki z lodami może ich sprzedać "nawet kilka gałek na minutę". Ich stawka godzinowa to zaś równowartość ok. 2-3 gałek lodów.

Właściciel marki Lody Bonano wskazał, że ok. 30-40 proc. utargu pochłaniają koszty produktu, czyli lodów. Czynsz za lokalizację, np. miejsce dla przyczepki z lodami, to ok. 2-4 tys. zł, w zależności od miejsca. W kurortach może być to nawet do 15 tys. zł, lecz miejsca te cieszą się bardzo dużym popytem. Opłacenie rachunków za prąd i wodę to ok. 1-1,5 tys. zł.
Czytaj także: Gałka lodów za 10 zł. Ceny "dla turystów" rosną jak szalone

Ile kosztują lody i ryba z frytkami nad morzem?

jak pisaliśmy w INNPoland.pl, prowadzenie biznesu w reżimie sanitarnym balansuje na granicy opłacalności. Lokale usługowe, by przeżyć, muszą więc podnieść ceny.

– Entuzjazm z otwarcia gospodarki to jedno, a chłodny rachunek ekonomiczny to drugie. Nie ukrywamy, że wielu przedsiębiorców cieszy się mniej gdy policzy, jakie ryzyka mogą nieść ze sobą najbliższe miesiące – mówi Filip Kiżuk z Centrum Doradztwa Gospodarczego Kiżuk & Michalska.

Eksperci są przekonani, że ci przedsiębiorcy, którzy przetrwali, będą stawiać na wysoką jakość obsług, by zachęcić konsumentów. Co równie pewne, przed nami szybki wzrost cen.

– To już widać w pasie nadmorskim. Pobyty w hotelach są droższe niż przed pandemią. Wzrosły również ceny w restauracjach i kawiarniach. Zaskoczyła mnie w miniony weekend cena lodów nad morzem, gdzie jedna gałka kosztuje 6 złotych, a w ubiegłym roku było to maksymalnie 4,50 – mówi Katarzyna Michalska.

Kilo pieczonej ryby w nadmorskiej restauracji kosztuje już zaś zawrotne 140 złotych. Za zestaw złożony z fileta, frytek i odrobiny surówki trzeba zatem płacić już prawie 80 złotych.
Czytaj także: Gałka lodów nad morzem - 6 zł. Ceny usług po pandemii wydrenują nasze kieszenie

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl