"Odmaluj plebanię, napraw deskę klozetową". Aż trudno uwierzyć, co potrafią zlecić nam szefowie
Work-life balance? Niektórzy szefowie wiedzą swoje. Zapytaliśmy ludzi o najbardziej absurdalne zlecenia, daleko wykraczające poza ich kompetencje, o których wykonanie zostali poproszeni. Ich historie zaskoczyły nawet nas.
- Wiadomo, że w drodze wyjątku - dla dobra firmy czy zespołu - można zrobić coś ponad swoje obowiązki, jednakże u nas było to nagminne - zaznacza Kamil. Rozlewanie szampana zdecydowanie nie należało do kompetencji kierownika biblioteki.
Dobrem firmy z pewnością kierują się szefowie i szefowe, którzy potrafią bez mrugnięcia okiem zlecić zadania niemieszczące się w zakresie obowiązków podwładnych. O ile sytuacja zdarzy się jednorazowo, pracownicy są w stanie przymknąć oko. Jednak notoryczne zlecanie przez przełożonych zadań, które wykraczają poza kompetencje, to prosta droga do… utraty pracownika. Bohaterowie historii, które przytaczam, opowiadają je z perspektywy byłych już pracowników.
Niczym asystentka diabła ubierającego się u Prady
- Sytuacja jak z filmu - mówi Zuza, przedstawicielka agencji reklamowej, która miała kiedyś okazję poczuć się jak Andrea, czyli asystentka Mirandy, głównej bohaterki filmu "Diabeł ubiera się u Prady". - Poszłam z szefową na spotkanie do klienta. Miałam przy sobie sporej wielkości torebkę, zaś ona małą torebeczkę przewieszoną przez ramię. Wysiadając z auta wręczyła mi kolejną, dużą torbę, w której znajdowały się gadżety potrzebne na spotkanie. Jednocześnie zapytała retorycznie, czy wezmę tę torbę, gdyż niestety ona ma już "za dużo rzeczy" i "nie da rady" wziąć kolejnej torebki - jakby ta mała cokolwiek ważyła. Finalnie, szefowa elegancka i "minimalistyczna" przemierzała korytarze firmy klienta, a ja - obładowana torbami - podążałam za nią, starając się przejść niezauważona - opowiada kobieta.(fot. materiały prasowe)
Z kuriozalną sytuacją spotkała się kilka lat temu Justyna, kiedy jeszcze pracowała w "bardzo znanym tygodniku". - Przychodziły do nas gwiazdy, w tym pewna dama polskiej sceny. Paliła jak smok, więc miała ulubionego chłopca wśród dziennikarzy, który nosił za nią popielniczkę, aby mogła palić wszędzie - wspomina dziennikarka. Na noszeniu popielniczki się jednak nie kończyła wizyta redakcyjnego gościa. - Zawsze przynosiła też sernik z kaszy manny, który był straszny. Co gorsza, osobiście doglądała, aby każdy zjadł kawałeczek i oczekiwała w zamian komplementów - dodaje Justyna.
Lista kuriozalnych zadań, które mieli wykonać nasi rozmówcy jest długa. W jednej z korporacji pracownik musiał zrobić ozdoby na świąteczną imprezę w firmie - oczywiście w wolnym czasie i z własnych materiałów.
Powszechnym zjawiskiem było kiedyś zbieranie tematycznych dodatków z gazet, na przykład o rodzajach grzybów. - Takie dodatki zbierała dla swojej przełożonej moja koleżanka, która pracowała w branży hotelarskiej. Jak pojawiał się jakiś cykl w "Gazecie Wyborczej", dziewczyna musiała pamiętać, aby pójść wtedy do kiosku i kupić gazetę - mówi Diana, była dziennikarka. - Kiedyś i ja zbierałam dla redaktora dodatek o sprzątaniu - dodaje.
Wycieczki po mieście
Dla niektórych szefów pracownik bywa osobistym kurierem, który przemierzy całe miasto w celu dostarczenia przesyłki. I tak: doświadczonego pracownika agencji reklamowej wysyłają, aby zawiózł klientowi kwiaty; kierowcę firmowego proszą o odwiezienie "po drodze" dziecka do szkoły; a pracownika gastronomii - o zrobienie zakupów spożywczych dla szefa.- Raz dostałem polecenie pójścia i kupienia dla prezesa walizki podróżnej. Po jej kupieniu prezes powiedział, że mu się nie podoba i musiałem ją zwrócić - wspomina Kamil.
- Ta sama prawniczka, która zleciła wykonanie plakatu „Thelmy i Louise", przy innej okazji zarządziła, że jeden z klientów ma dostać w prezencie opakowanie czekoladek Śliwki Nałęczowskiej, ale koniecznie w puszce, bo zwykłe pudełko się nie nadawało. Szukaliśmy takiej puszki po całej Warszawie - mówi Marta, zaznaczając, że długo nie wytrzymała w tej pracy.
Złych nawyków szefów względem dysponowania czasem podwładnych nie zmieniła nawet praca zdalna, którą wdrożono w czasie pandemii koronawirusa. - Można pomyśleć, że Covid-19 nieco odczarował postrzeganie pracy zdalnej, jednak doświadczenie mówi mi, że nie wszędzie. Pewnego wakacyjnego dnia, gdy pracowałem zdalnie, o czym szef wiedział, dostałem wiadomość, że mam "na już" jechać do punktu DHL w Żabce, który znajduje się po drugiej stronie miasta. Musiałem odebrać przesyłkę, która została wysłana przez szefa klientowi, którego kurier nie zastał w mieszkaniu - opowiada Tomasz, pracownik biurowy.
Pracownik złota rączka
Kamil, który był kierownikiem w warszawskiej bibliotece, nigdy nie zapomni, jak pewnego razu przyszedł do niego prezes i powiedział, że ma… naprawić deskę klozetową, bo się popsuła. - Przykręciłem więc tę deskę klozetową. Wykonywałem również drobne naprawy w biurze, jak przykręcanie gniazdek czy wymiana i oliwienie klamek oraz zawiasów w drzwiach - opowiada Kamil.(fot. Pixabay.com)
Pracuj jak robocik
- Pracowałam kiedyś w banku jako osoba obsługująca klienta i musiałam prowadzić rozmowy według jasno określonego scenariusza, nawet jeśli nie brzmiało to naturalnie - mówi Anna. - W tych scenariuszach znajdowały się stałe sformułowania, które podczas każdej rozmowy paść musiały. Niezależnie od tego, czy klienta widzieliśmy pierwszy raz, czy był stałym klientem, o którym sporo wiedzieliśmy. Wyobraźcie sobie klienta, który trzeci raz w ciągu dnia słyszy wyuczoną formułkę, jak od bezmyślnego robota. I tak cały oddział - od kas, przez sprzedawców i obsługę posprzedażową robił z siebie kretyna, bo inaczej groziło to brakiem premii. A na sali zawsze siedział ktoś z centrali z wyjątkowo sprawnym uchem - opowiada była pracownica banku.Jakie zachcianki mają jeszcze pracodawcy? Żądanie odpisywania na maile zaraz po ich wysłaniu, nawet jeśli informacja została wysłana o… 2. w nocy. Nakaz korzystania z aplikacji firmowej Slack i odbierania maili w czasie urlopu. A także: zakaz rozmawiania z kolegami z innych działów w firmie, bo jest to "nasza konkurencja”, z którą nie można się bratać.
- Pracodawca wprowadził obowiązek uzupełniania w systemie, co robimy w czasie pracy, z dokładnością co do godziny. W dynamicznej branży przebijanie się przez maile z całego tygodnia stanowiło kolejne obciążenie, dlatego w naszych rozkładach, obok zwykłych zadań, widniała pozycja: uzupełnianie rozkładu - mówi Zuza.
Nowe kompetencje od zaraz
Bywa, że szefowie proszą nie o jednorazową przysługę, lecz zmieniają zakres obowiązków, co jest zgodne z prawem, jednak przeprowadzone w pośpiechu wprowadza w zespole chaos i zniechęca pracowników. - Pewnego dnia prezes ogólnopolskiego medium oznajmił, że chce mieć serwis fact-checkingowy, co wiązało się z rosnącą liczbą fake newsów dotyczących Covid-19. Kłopot w tym, że jego robienie zlecił losowo wybranym dziennikarzom, w gronie których się znalazłem - opowiada Marcin, dziennikarz.Zaznacza, że zarówno on, jak i koledzy w zespole nie byli odpowiednio przygotowani do pracy fact-checkera. - Odbyliśmy jedynie czterogodzinne szkolenie online, po którym mieliśmy rozpocząć już pracę jako osoby weryfikujące informacje. To za mało, aby robić to w odpowiedni sposób - wskazuje Marcin. - Na początku powiedziano nam, że będziemy wykonywać pracę fact-checkingową w ramach dodatkowych zajęć, a potem pół na pół z codzienną pracą. Ostatecznie bywały dni, że robiło się właściwie tylko to - wspomina dziennikarz. Efekt? - Kilka osób poszło na chorobowe, bo uznały, że jak wrócą, prezesowi przejdzie już ta fanaberia. Ale gdy wrócili, zostali zwolnieni - opowiada Marcin.
Nowe - i niechciane - kompetencje możemy również nabyć, gdy musimy kogoś zastąpić. - Kiedyś recepcjonistka z dnia na dzień poszła na L4 i pracownicy musieli podzielić się dyżurowaniem na recepcji - mówi Magda, była już pracownica agencji eventowej. - Przed tym dyżurowaniem dziewczyna z działu HR robiła nam mini szkolenie, na którym kluczowa była rozpiska parzenia herbat i kaw każdej z trzech szefowych, z uwzględnieniem dokładnych naczyń, marek oraz metod parzenia - wspomina Magda, podkreślając, że w tej agencji do szefowych trzeba było zwracać się per "pani".
Okazuje się, że nawet obecność recepcjonistki czy sekretarki nie gwarantuje, że nie zostaniemy zarzuceni obowiązkami, które są w ich kompetencjach a nie naszych. - Prezes miał trzy sekretarki, a mimo tego musiałem poprawiać jego artykuły naukowe, za które oczywiście on zgarniał później punkty - mówi Kamil, były kierownik w warszawskiej bibliotece.
Bywa, że za zwiększenie zakresu obowiązków pracownik otrzymuje większe wynagrodzenie. Ale i to nie jest regułą. - W wyniku zbiegów zdarzeń w firmie nieoficjalnie przejąłem obowiązki wchodzące w zakres wyższego stanowiska. Gdy sytuacja się przedłużała, podjąłem rozmowy w sprawie awansu, lecz przedstawicielka działu HR uporczywie próbowała mnie przekonać, że awans mi nie przysługuje - mówi Karol, pracownik agencji reklamowej.
Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl